Być dobrym jak chleb – św. Brat Albert
Artyści pochłonięci tworzeniem, zatopieni w sztuce, czasami postaci, jak z innego świata. Świata jakże odległego od tego co poprawne, akceptowane społecznie, doskonałe, Boże... 17 czerwca Kościół wspomina świętego Brata Alberta, który swoje życie poświęcił ubogim. Wspominamy Adama Chmielowskiego, który przysłowiową duszę artysty zamienił na Ducha Bożego. Wymienił jeden talent na inny. Tworzenie obrazów zamienił na „tworzenie”, a może raczej przywracanie ludziom ich prawdziwego wizerunku – godności.
„Nosił w sobie predyspozycje na człowieka wielkiego, a wybrał małość. Jego duchowa wielkość wyraziła się w zdolności utracenia wszystkiego dla Chrystusa” (Mirosław Glazik, Jadwiga Glazik: „Karol Wojtyła: ‘Brat naszego Boga’”)
Święty Brat Albert (Adam Chmielowski), wybrał tych „najmniejszych” odrzuconych, ubogich, kalekich. Tych, którym świat zabrał godność, zepchnął gdzieś na margines. To oni stali się jego tworzywem, a sztuka? No cóż, nie porzucił jej zupełnie, bo obrazy można było sprzedać i z uzyskanych pieniędzy wspomagać różnorodne dzieła miłosierdzia, mógł i malował także dla siebie, ale zaczął patrzeć inaczej, zrozumiał, „że jest to tylko wymysł ludzkiej wyobraźni, a raczej straszne widmo, które nam rzeczywistego Boga zasłania. Sztuka to tylko wyraz i nic innego…, są to nasze własne dzieła (…), dobra jest rzecz, że je robimy, bo to naturalny sposób komunikacji, porozumienia się między nami”.
A jak to się stało, że „Obiit Adamus Chmielowski, natus est frater Albertus?”
Urodził się w Igołomi pod Krakowem w sierpniu 1845 roku. Wywodził się ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Jego rodzice szybko odeszli. Uczył się w Szkole Kadetów w Petersburgu, następnie była Warszawa, a ostatecznie Puławy. Oddalenie od stolicy, pobyt w Szkole Rolniczo-leśnej, miał go uchronić przed angażowaniem się w działalność konspiracyjną.
A jak się z czasem okazało, to właśnie z kolegami ze szkolnej ławy ruszył do powstania styczniowego. Ranny Adam dostał się do niewoli rosyjskiej. Miał 18 lat, kiedy w prymitywnych warunkach, bez znieczulenia amputowano mu nogę.
Kiedy ostatecznie zwolniono go z więzienia, aby uniknąć represji, młody powstaniec udał się do Paryża. Następnie była Gandawa, gdzie studiował inżynierię. Ostatecznie wracając do studiów malarskich rozpoczętych we Francji, ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium.
„Dla mnie jego postać miała znaczenie decydujące, ponieważ w okresie mojego własnego odchodzenia od sztuki, od literatury i od teatru, znalazłem w nim szczególne duchowe oparcie i wzór radykalnego wyboru drogi powołania” (Jan Paweł II, Dar i tajemnica).
Do kraju powrócił dopiero w 1874 roku. I coraz ważniejsze było szukanie życiowej drogi. W obrazach częściej zaczęły pojawiać się treści religijne. W 1879 roku Chmielowski rozpoczął pracę nad słynnym wizerunkiem Chrystusa - dziełem zatytułowanym „Ecce Homo”. Tego obrazu właściwie nigdy nie dokończył, bo o ostatnich pracach nad nim mówił: „Obszedłem się z tym obrazem jak partacz ostatni, lecz tak mnie molestował metropolita, że aby mieć spokój, dokończyłem go po rzemieślniczemu".
Jesteś jednakże straszliwie niepodobny do Tego, którym jesteś.
Natrudziłeś się w każdym z nich. Zmęczyłeś się śmiertelnie.
Wyniszczyli Cię - To się nazywa Miłosierdzie.
Przy tym pozostałeś piękny. Najpiękniejszy z synów ludzkich.
Takie piękno nie powtórzyło się już nigdy później.
O, jakie trudne piękno, jak trudne.
Takie piękno nazywa się Miłosierdzie”.
W 1880 roku, 35 letni malarz trafił do Starej Wsi, do nowicjatu jezuitów. Choć Boże wołanie było coraz mocniejsze, jednak to nie była jeszcze ta właściwa droga. Przyszła depresja i Chmielowski trafił na pewien czas do zakładu dla nerwowo chorych i dopiero daleko od wielkiego świata, na Podolu, u brata, wrócił spokój.
Tam Chmielowski, którego podobno jako maleńkie dziecko przyodziano w habit tercjarski św. Franciszka, a także jako kilkulatka ofiarowano Bogu, zafascynował się Biedaczyną z Asyżu. Zaznajomiony z regułą III Zakonu zaczął działalność tercjarską.
Po powrocie do Krakowa jeszcze przez pewien czas był związany ze światem artystów. Z czasem jednak stał się bratem biednych, opuszczonych, schorowanych. Jego pracownia była dla nich schronieniem, a pieniądze za obrazy trafiały do potrzebujących.
Kiedy nadszedł karnawał 1887 przyszły święty prosto z balu w restauracji „Pod Baranami” trafił wraz z kolegami do ogrzewalni na Kazimierzu. Znajomi z niej wyszli… a on został z bezrobotnymi, kalekami, ubogimi. Został z nimi już na zawsze. Dokonał wyboru.
Jeszcze w tym samym roku Chmielowski przywdział zgrzebny, szary habit zakonu tercjarskiego, po pewnym czasie złożył również ślub czystości. Przyjął imię Albert. I tak właśnie narodziło się Zgromadzenie Braci III Zakonu św. Franciszka Posługujących Ubogim, określanego popularnie "albertynami". Z czasem pojawią się również "albertynki”.
Oba zgromadzenia o bardzo surowej formacji, wymagające utrzymania skrajnego ubóstwa przygotowywały do jakże trudnej pracy – bycia dla wszystkich potrzebujących. Ich dzieła to przytuliska, sierocińce, domy starców, kuchnie ludowe, pomoc materialna i moralna, praca, a wszystko wykonywane z myślą, że trzeba być „dobrym jak chleb" i zawsze pytać: „Powiedz, co jeszcze więcej mogę uczynić dla Ciebie w nich?”
Prosto z balu w restauracji „Pod Baranami” trafił wraz z kolegami do ogrzewalni na Kazimierzu. Znajomi z niej wyszli… a on został z bezrobotnymi, kalekami, ubogimi. Został z nimi już na zawsze.
Brat Albert zmarł 25 grudnia 1916 r. w Krakowie. Odchodził w opinii świętości. Beatyfikował go w 1983 roku, a następnie kanonizował w 1989 r. Jan Paweł II. Papież, dla którego postać i wybory życiowe Chmielowskiego były inspiracją, nie tylko do napisania dramatu „Brat naszego Boga”, ale jak pisał w utworze „Dar i tajemnica”: „Dla mnie jego postać miała znaczenie decydujące, ponieważ w okresie mojego własnego odchodzenia od sztuki, od literatury i od teatru, znalazłem w nim szczególne duchowe oparcie i wzór radykalnego wyboru drogi powołania.”
Święty brat Albert, ukazywany na obrazach w szarobrązowym płaszczu i otaczający ramieniem ubogiego, jest patronem albertynów i albertynek oraz artystów plastyków.
Skomentuj artykuł