Chrześcijaństwo to czasem choroba duszy

Chrześcijaństwo to czasem choroba duszy
(Fot. sxc.hu)
Fabio Ruggiero

Flawiusz Klaudiusz Julian urodził się w Konstantynopolu w 331, lub, co bardziej prawdopodobne, w maju 332 r. Jego matka, Bazylina, pochodząca ze szlachetnej rodziny z Nikomedii, wychowana w religii chrześcijańskiej i kulcie literatury, umiera kilka miesięcy po jego urodzeniu. Ojciec, Juliusz Konstans, brat przyrodni cesarza Konstantyna, w chwili śmierci władcy w roku 337 pada ofiarą rzezi członków rodziny zorganizowanej, między 337 a 338 r., przez jego bratanka Konstancjusza, drugiego syna i być może faworyta cesarza Konstantyna. Tak więc już jako dzieci Julian i jego brat Gallus znajdują się w trudnej sytuacji jedynych, którzy przeżyli krwawą walkę o władzę w łonie rodziny cesarskiej.

Edukacja młodego księcia, pod względem kulturalnym, została w pierwszym okresie powierzona eunuchowi Mardoniuszowi, będącemu już wcześniej nauczycielem matki, a następnie gramatykowi Nikoklesowi oraz sofiście i retorowi Echeboliuszowi, którzy budzą w nim zainteresowanie literaturą, czy wręcz entuzjazm dla studiów literackich, zwłaszcza w języku greckim, i namiętne umiłowanie tradycji klasycznej. Jego wykształceniem religijnym zajmują się natomiast początkowo biskup Euzebiusz z Nikomedii, a następnie Jerzy z Kapadocji; obaj to ambitni i skłonni do intryg arianie. W miarę rozwoju, do pierwszej miłości chłopca do świata klasycznego dołącza szczere zainteresowanie Pismem hebrajskim i chrześcijańskim, czemu towarzyszy autentyczny rozwój uczuć religijnych.

Po dość wczesnym chrzcie i podjęciu funkcji lektora, Julian wydaje się żywić intencję przyjęcia kapłaństwa. Między 345 a 351 r. seria wydarzeń politycznych zmusza go do szukania ucieczki w studiach i medytacji. Jako dwudziestolatek powraca do Nikomedii z surowej rezydencji w Macellum w Kapadocji, gdzie został odesłany przez Konstancjusza, który teraz pragnie pozyskać do współpracy kuzynów Gallusa i Juliana. Zyskuje swobodę poruszania się w Azji Mniejszej i zaczyna utrzymywać coraz bliższe stosunki z kołami pogańskimi; oczywiście w tajemnicy, z obawy przed represjami ze strony władzy imperialnej. Począwszy od około roku 354 zaczyna stopniowo oddalać się od chrześcijaństwa i po okresie wahania porzuca je ostatecznie.Nadal jednak utrzymuje swoje uczucia religijne w sekrecie, ze względu na oczywiste racje polityczne.

Sekretny poganin

DEON.PL POLECA

Gdy w październiku 355 r. rozkaz Konstancjusza przerywa nagle pobyt Juliana w Atenach, gdzie zamierzał uzupełnić swoje studia filozoficzne, jest on jedynym żyjącym męskim potomkiem Konstantyna, z wyjątkiem samego Konstancjusza. Jego brat Gallus, ustanowiony cezarem w 351 r., okazał się tak nieudolny i tak okrutny, że zmusił władcę do skazania go. Otóż Konstancjusz, który stał się jedynym zwierzchnikiem całego imperium, szuka współpracy członka rodziny cesarskiej. Jednak pragnie wystawić młodego krewniaka na próbę.

W ten sposób 6 listopada 355 r. w Mediolanie niespełna 24-letni Julian jest w obecności swojego wojska ustanowiony cezarem. Wkrótce potem, by wzmocnić jedność dy-nastii, poślubia siostrę cesarza, swoją kuzynkę Helenę, która umiera kilka lat później, w 360 r. Dnia 1 grudnia 355 r. zostaje wysłany do Galii, a 1 stycznia 356 r. otrzymuje insygnia konsulatu.

Młody książę, wyrosły dotychczas wśród studiów i rozmyślań, okazuje się niespodziewanie człowiekiem czynu, świetnym administratorem, energicznym generałem, wyśmienitym strategiem, zręcznym politykiem w konfrontacji z władcą. Rozpoczyna w ten sposób okres usiany sukcesami militarnymi i udanymi reformami administracyjnymi i ekonomicznymi. Konstancjusz bardzo szybko zdaje sobie sprawę z wartości kuzyna i zaczyna się go obawiać. Pod koniec 359 r. imperator korzysta z okazji, jakiej dostarcza organizowana właśnie kampania przeciwko Persom, aby nakazać Julianowi bezzwłoczne wysłanie na Wschód jego najlepszych oddziałów. Celem jest oczywiście osłabienie siły cezara. Przekazanie tego rozkazu wzbudza jednak żywe niezadowolenie. Armia Juliana odmawia opuszczenia ojczyzny i dowódcy. Aby uniknąć najgorszego, pod presją oddziałów, Julian jest zmuszony do przyjęcia bardziej zdecydowanej postawy i ogłasza się Augustem, co zostaje aklamowane przez wojsko. Dzieje się to w Paryżu, w lutym 360 r.

Zaczynają się rokowania z Konstancjuszem znajdującym się na Wschodzie. Do porozumienia jednak nie dochodzi, a to oznacza wojnę. Julian maszeruje na Wschód na spotkanie z Konstancjuszem; w październiku wkracza triumfalnie do Smyrny, a następnie do Nish. Do starcia militarnego nie dochodzi, gdyż 3 listopada w okolicach Tarsu Konstancjusz niespodziewanie umiera. Władca zachowuje dość rozwagi, by wyznaczyć Juliana swoim następcą, unikając w ten sposób niepotrzebnej wojny domowej. 11 grudnia 361 r. imperator Julian wkracza do Konstantynopola, przyjęty z ogromnym entuzjazmem przez lud, który zwie go „Grekiem między Grekami”.

 

 

Zmierzch pogańskiego imperium

Pomimo reform przedsięwziętych w celu zmoralizowania i kompleksowego zreorganizowania administracji państwowej, nieodwracalny kryzys toczy się dalej i imperium wydaje się skazane na nieunikniony zmierzch. Julian dostrzega w coraz potężniejszym i szerzej rozpowszechnionym chrześcijaństwie najpoważniejszego winowajcę tej sytuacji: zbyt wieledysput doktrynalnych dzieli Kościół, co prowadzi do prawdziwych prześladowań jednej strony przez drugą i do rozdarcia społeczeństwa. On zaś chciałby przywrócić zasady usankcjonowane edyktem mediolańskim i sam stać się symbolem tolerancji religijnej. Jednak powoli, w miarę jak konflikt między pogaństwem i chrześcijaństwem przybiera na sile, a możliwość jakiegokolwiek uczciwego kompromisu między stronami w rozgrywce wydaje się oddalać, Julian jest zmuszony do wyboru. Stawia na zaostrzenie polityki antychrześcijańskiej i jednocześnie podejmuje gorączkowe próby reorganizacji tradycyjnego kultu.

Julian, jak już podkreślaliśmy, przez długi czas utrzymuje w sekrecie swoją wiarę pogańską. Potwierdza to Ammianus Marcellinus:

- Zdarzyło się, że przebywając w Paryżu, Julian, piastujący jeszcze wówczas urząd cezara, zajmował się musztrą. W pewnej chwili, gdy wykonywał różne ewolucje szybko poruszając tarczą, tworzące okrąg listwy odprysły, a on pozostał z samą tylko rączką, którą dalej dzierżył w dłoni. I rzekł do obecnych, przejętych grozą na ten widok, jakby to miał być zły omen: „Nie ma się czego lękać. Dalej trzymam mocno to, co miałem w garści”. Jakiś czas później, gdy odpoczywał, a nie był wtedy pijany, ukazał mu się nocą świetlisty obraz i przemówił do niego, na wpół przebudzonego, wyraźnie wymawiając i powtarzając po kilka razy następujące wersy epickie, w których on złożył nadzieję, mniemając, iż nie czekają go już żadne przeszkody:„Kiedy Zeus wejdzie w szeroką dziedzinę świetnego Wodnika / i Chronos ukaże się w dwudziestym piątym stopniu Panny / cesarz Azji, Konstancjusz, osiągnie smutny i bolesny kres swego żywota”.

Tymczasem doglądał swoich zajęć nie zmieniając niczego w bieżącej sytuacji, i ze spokojem podejmował wszystkie decyzje, jakich wymagały okoliczności, powoli się wzmacniając. W ten sposób wzrostowi jego władzy towarzyszył przyrost jego sił. I aby utrzymać przy sobie wszystkich bez przeszkód, udawał, że jest zwolennikiem religii chrześcijańskiej, której od długiego czasu w tajemnicy się wyrzekł, powiadamiając tylko nielicznych o swoich ukrytych zamiarach. W rzeczywistości uciekał się do wróżb z trzewi i innych rytuałów, które zawsze były wypełniane przez czcicieli bóstw. W międzyczasie, aby to utrzymać w tajemnicy, udał się w dzień świąteczny, jaki obchodzą chrześcijanie w styczniu i zwą go Epifanią, do ich kościoła, a pomodliwszy się do ich Boga w przyjęty sposób, wyszedł.

Pogaństwo jako reakcja

Postawa Juliana nie powinna dziwić. Prawie wszyscy żołnierze galijscy są chrześcijanami, a młody dowódca uznaje za rozważne, ze względów politycznych, pójść za nimi w tym wyborze. Rządzi Konstancjusz, a więc jeszcze nie nadszedł dogodny moment, by ujawnić własną awersję do wspólnoty kościelnej i zamanifestować powrót do pogaństwa. Z drugiej strony, samo w sobie, uczestnictwo w rytuale Epifanii nie jest z pewnością dla poganina aktem bezbożnym, w tym sensie, że również uroczystości chrześcijańskie są formami kultu najwyższego bóstwa. Kwestie wyłączności religii interesują wyłącznie żydów i chrześcijan, co stanowi przejaw ich rzekomej nietolerancji i zaciętości, ale nie monoteizm pogański, który sam w sobie nie wyklucza żadnej szczególnej formy kultu.

Pogaństwo Juliana przynajmniej po części może być interpretowane jako gwałtowna reakcja na nauki chrześcijańskie, jakie otrzymał w swoim samotnym i nieszczęśliwym dzieciństwie. Chrześcijaninem jest dla niego ten władca, do którego obalenia się przygotowuje, i który tymczasem bezkarnie rządzi, z pomocą Kościoła, po tym, jak wymordował własną rodzinę. Chrześcijaństwo uosabia ten kler, który przez doktrynalne dysputy roznieca nienawiść i podziały wewnątrz imperium, coraz bardziej je osłabiając. Nowa religia potępia wreszcie jako niebezpieczną próżność wszystko to, co on najbardziej kocha od czasu, gdy nauczyciele zapoznali go – jeszcze w wieku dziecięcym – ze sztuką, literaturą i mitologią starożytnej Grecji.

 

 

Od października 361 r. jest jedynym augustem cesarstwa. Wreszcie nadszedł moment, by ukazać otwarcie własne przekonania. Julian ogłasza tolerancję religijną dla wszystkich: pogan, żydów i chrześcijan, w tym heretyków. W przypadku tych ostatnich, śledzi z pewną przyjemnością kontrasty istniejące między nimi a ortodoksją. Cofa więc przywileje przyznane Kościołowi przez Konstantyna: zawieszona zostaje państwowa kontrybucja i kler nie jest już zwolniony od zobowiązań wobec kurii. Jednocześnie zarządza, aby świątynie pogańskie zostały na nowo otwarte, zaleca odbudowę tych, które zostały zniszczone, ustanawia wszędzie kult publiczny bóstw tradycyjnego panteonu. Julian manifestuje wkrótce własne upodobanie do pogaństwa, które stopniowo jest coraz bardziej faworyzowane: poganie zajmują teraz najwyższe stanowiska w państwowej biurokracji, a rytuały i emblematy religii zostają ponownie wprowadzone w różnych funkcjach publicznych, zwłaszcza wojskowych.

Umieszczane wszędzie wizerunki Juliana przedstawiają go w otoczeniu męskich i żeńskich bóstw, tak że trudno oddać hołd cesarzowi, nie obejmując jednocześnie bóstw w tym samym akcie czci. Władca szybko zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, co stanowi w pewnym sensie słaby punkt tradycyjnej religii, a mianowicie z braku profesjonalnego, zorganizowanego kapłaństwa. Dlatego też na wzór pomysłu Maksyminusa sprzed pięćdziesięciu lat, mianuje kapłana dla każdego miasta i arcykapłana dla każdej prowincji. Dotrwało do naszych czasów kilka listów Juliana, w których udziela instrukcji tym ministrom kultu pogańskiego. Mają oni prowadzić surowe i pobożne życie, podporządkowywać się prawom państwowym, przestrzegać boskich zaleceń, unikać teatrów, widowisk i polowań. Są też wzywani do dobroci i łagodności w stosunku do wszystkich, głoszenia i praktykowania miłosierdzia wobec ubogich i wykluczonych, tak aby kontrast w odniesieniu do zorganizowanej solidarności żydów i chrześcijan nie wydawał się tak jaskra-wy, jak to się dzieje obecnie.

Julian liczy w tym zakresie na spontaniczną i hojną inicjatywę zamożnych pogan, ale, podobnie jak wcześniej Konstantyn, jest gotów do zaangażowania środków państwowych w to przedsięwzięcie. List zwany niekiedy „pasterskim”, wysłany w czerwcu 362 r. do Arsacia, arcykapłana Galacji, jest niewątpliwie odzwierciedleniem globalnego projektu duchowego odrodzenia, jakie władca stawia sobie za cel:

- Wiara Hellenów przez nas samych, co za nią idziemy, nie jest jeszcze zabezpieczona rozumnie. Bogów dzieło jest, co prawda, wielkie i wspaniałe i nawet wszelkie pragnienia i nadzieje przewyższające (niech słowa te wybaczy mi łaskawie Adrasteja!); przecież tak ogromnego i głębokiego przewrotu w czasie tak krótkim nikt na chwilę przedtem nawet w modlitwie pragnąć się nie odważał. Lecz cóż, kiedy my jesteśmy przekonani, że to wystarcza, i nawet nie spostrzegamy, jak bardzo bezbożnictwo przybrało na sile, dzięki jego dla obcych życzliwości, jego o grzebanie zmarłych trosce, wreszcie jego kłamanej życia świętości.

Jestem tego zdania, że każdą z tych cech powinniśmy u siebie gorliwie rozwijać i że wcale nie jest dosyć, abyś Ty sam stał się takim [jak ono], lecz [trzeba], aby takimi [jak oni] stali się w ogóle wszyscy w całej Galacji kapłani; tych więc albo groźnym spojrzeniem Twym karć, albo słowem do poprawy obyczajów nakłaniaj, albo wreszcie od świętej służby bogom odsuwaj w tych wypadkach, kiedy nie przybywają do bogów z żonami, dziećmi i służbą, lecz godzą się na to, że ich domownicy, synowie i żony galilejskie, przedkładając bezbożność, bogom czci nie oddawali. Następnie nakłaniaj ich do tego, aby żaden kapłan nie pojawiał się w teatrze, nie pił wina w gospodzie i nie stawał na czele przedsiębiorstw brudnych i hańbiących – i kto Cię usłucha, tego szanuj, kto zaś nie usłucha, tego wygoń precz. W mieście każdym zakładaj liczne gospody dla przyjezdnych, aby z ludzkości naszej mógł korzystać każdy potrzebujący zarówno spośród nas, jak i ze wszystkich pozostałych. Abyś miał na to środki dostateczne, o tym już poprzednio pomyślałem.

Rozkazałem bowiem, aby corocznie wydawano na to w całej Galacji 30 000 modiów pszenicy oraz 60 000 ksestów wina. Z tego nakazuję piątą część użyć na tych biednych, którzy obsługują kapłanów, resztę zaś – na obcych, proszących nas o wsparcie. Hańbą jest bowiem dla nas, że z Żydów nikt nie żebrze i że niewierni Galilejczycy oprócz swoich żywią także naszych, nasi zaś nawet swoim proszącym pomocy nie udzielają. Pouczaj także wyznających wiarę helleńską, aby przyczynili się swym datkiem do tej pomocy społecznej, wsie zaś helleńskie ofiarowywały bogom pierwociny swych plonów, i w ogóle przyzwyczajaj ludność helleńską do takiej dobroczynności, wyjaśniając jej, że było to od wieków dziełem naszym. Homer przynajmniej tak kazał przemawiać Eumajosowi: „Gościu! Nie wolno mi jest, choćby przybył ktoś lichszy ode mnie, / Gościa nie uczcić; wszak ród swój od Zeusa samego wywodzą / Goście, żebracy też wraz, tym zaś dar nawet drobny jest miły” [Odyseja XIV 56-58]. Ustępując innym dla współzawodnictwa z nami nasze dobre obyczaje, nie ściągajmy na siebie wstydu naszą obojętnością i nie wyrzekajmy się tym bardziej swego przed bogami lęku!

Gdybym wiedział, że tak postępujesz, dusza moja wezbrałaby radością. Naczelników prowincji odwiedzaj w ich kwaterze rzadko, pisuj zaś do nich najczęściej. Ilekroć przybywają oni do grodów, na spotkanie im niech nie wychodzi żaden kapłan! Kiedy odwiedzają oni świątynie bogów, kapłan niech wyjdzie tylko do przedsionka. Niech jednak nie poprzedza go do niej żaden żołnierz! Niech zaś idzie za nim, kto chce! Naczelnik, gdy przestąpi próg świątyni, staje się od razu człowiekiem prywatnym; w obrębie świątyni, jak Ci wiadomo, rządzisz Ty sam, gdyż tego ustanowienie boga wymaga. Ci, co są Tobie posłuszni, to ludzie prawdziwie bogobojni, ci natomiast, co kierują się zachcianką pustą, lecz własną – to ludzie ambitni, za czczą sławą goniący.

Miastu Pessinuntowi pomóc jestem gotów, o ile mieszkańcy jego przywrócą sobie łaskę Macierzy bogów; gdy zaś będą ją dalej lekceważyć, nie tylko nie będą uwolnieni od kary (obym nie powiedział coś zbyt twardego!), boję się, że doświadczą mej wrogości. „Nie dozwolone mi jest okazywać litości ni względów / Mężom, co waśnią się wciąż z żyjącymi wieczyście bogami” [Odyseja X, 73-74]. Przekonaj więc ich, że jeśli o moją dbają opiekę, powinni tłumnie przybyć do Macierzy bogów, jako błagalnicy.

 

 

Kontrola władzy nad chrześcijanami

Prawie dokładnie w tym samym okresie, w którym powstaje ten tekst, Julian, coraz bardziej zdecydowany na narzucenie greckiej paidei jako religii i prawdy wiary, podejmuje polemiczny i upokarzający dla chrześcijaństwa krok: wydaje edykt gwarantujący imperatorowi prawo do kontrolowania mianowania nauczycieli, w którym zakazuje chrześcijanom nauczania literatury w szkołach. Dokładniej, stwierdza się, że ponieważ nauczyciel musi pouczać uczniów zarówno o treści, jak i o formie dzieł literackich, chrześcijanin nie może uczciwie objaśniać myśli pogańskiej, jeśli wierzy, że bogowie, których czcili autorzy klasyczni, są w rzeczywistości demonami.

Tak więc chrześcijanie lepiej zrobiliby, pozostając w kościele i nauczając Ewangelii, w którą wierzą:

- Za wychowanie prawidłowe my uważamy nie takie, które ujawnia bogactwo i piękno tkwiącej w języku rytmiki, lecz takie, które daje zdrowe nastawienie umysłu, wyposażonego w rozum oraz trafne mniemanie o tym, co jest dobre i złe, piękne i brzydkie. Kto sam inaczej myśli, inaczej swych uczniów poucza, jest jak mi się zdaje, jednakowo daleki tak od prawidłowego wychowania, jak i od tego, aby sam stał się człowiekiem pożytecznym.

I gdyby ten rozdźwięk między myślą i słowem zdarzał się tylko w rzeczach małego znaczenia, byłby on, co prawda, zły, ale do pewnego stopnia znośny; skoro jednak nawet w rzeczach największej wagi ten czy ów inaczej sam myśli, sprzecznie zaś z tym, co myśli, poucza, to czy nie jest to postępowanie handlarzy i przy tym nie handlarzy uczciwych, lecz najgorszych, co najbardziej ten towar zachwalają, który uważają za najlichszy, i za pomocą tych pochwał przyciągają i oszukują tych, na których pragną własną lichotę przerzucić. Wszyscy więc zgłaszający się do nauczania czegokolwiek bądź powinni być ludźmi o charakterze uczciwym i posiadać w swej duszy przekonania nie kłócące się z tym, co czynią oni publicznie. Takim właśnie w stopniu jeszcze większym powinni być, jak sądzę, ci wszyscy, którzy dla celów literackich z młodzieżą obcują, występując zrazu w roli objaśniaczy autorów dawnych, potem retorów i gramatyków, a zwłaszcza mówców popisowych; ci bowiem na uwieńczenie wszystkiego pragną być nauczycielami nie tylko wymowy, ale i obyczajności oraz tego, co u nich nosi nazwę „filozofii obywatelskiej”.

Czy to prawda, czy nie, zagadnieniu temu dajemy na razie spokój. Teraz zaś, pochwalając dążenia tych ludzi do celów tak pięknie zapowiedzianych, pochwaliłbym ich jeszcze goręcej, gdyby tylko nie kłamali i nie pozwalali zrobić im zarzutu, że co innego sami mają na myśli, a o czym innym uczniów swych pouczają. Co więc [z tego wynika]? Przecież dla Homera i Hezjoda, Herodota i Tukidydesa, Demostenesa, Lysiasa i Izokratesa bogowie byli początkodawcami wszelkiej cywilizacji; czyż ludzie wymienieni nie uważali siebie za święty dar: w oczach jednych Hermesa, w oczach drugich – muz?

Jest więc według mnie niedorzecznością, że powyżsi tłumacze ich dzieł odmawiają czci boskiej tym istotom, którym pisarze ci ją składali. A jednak mimo tej niedorzeczności ja nie twierdzę wcale, że powinni oni obcować z młodzieżą dopiero po zmianie swego stanowiska, lecz zostawiam im możność wyboru: nie uczyć tego, co nie uważają oni za pożyteczne – chcąc zaś uczyć, przede wszystkim czynem swym uczniom dowodzić, że ani Homer, ani inny z autorów, dziś im objaśnianych [nie popadli w błędy] [...].

Ponieważ ludzie ci żyją z objaśniania pism dawnych, za co pobierają płacę, sami przez to niejako przyznają, że zdolni są do wielce hańbiącego zysku i dla garści pieniędzy zniosą wszystko. Aż do obecnej chwili wiele było przyczyn nieodwiedzania świątyń – i zewsząd grożące niebezpieczeństwo dostarczało usprawiedliwienia skrywającym swe najprawdziwsze bogów pojmowanie. Odkąd jednak bogowie dali nam swobodę, wydaje się niewłaściwe, żeby ludzie ci tego o bogach uczyli, czego sami nie uważają za słuszne. Lecz skoro oni uważają za mądrych tych, których są sami tłumaczami i jakby prorokami, to przede wszystkim niech współzawodniczą z nimi w głębokiej czci dla bogów, jeśli natomiast mniemają, że ludzie ci co do istot uchodzących za godne czci najwyższej byli w błędzie, to niech chodzą do kościołów Galilejczyka, aby objaśniać Mateusza i Łukasza […]

W sposób powyższy ustanowione zostaje jedno wspólne prawo dla nauczycieli i profesorów. Uczęszczanie jednak do nich nikomu z młodzieży nie jest wzbronione. Nie jest bowiem ani naturalne, ani rozsądne przed młodzieżą, która nie wie jeszcze, dokąd ma się skierować, zamykać drogę najlepszą, i to z obawy, że wrócą mimo ich woli ku wierzeniom ojczystym.

Co prawda, byłoby może słusznie uzdrawiać i ich także tak, jak się robi z umysłowo chorym, tj. wbrew ich woli, lecz słusznie jest także okazać wyrozumiałość dla wszystkich dotkniętych chorobą: należy bowiem, jak myślę, oświecać, nie zaś karać pozbawionych rozumu.

  

 

Reakcje chrześcijan

Edykt, jak nietrudno się domyśleć, wywołuje natychmiast reakcje. Wykształceni chrześcijanie piętnują jego pozorną logikę. Wszyscy wiedzą doskonale, że chrześcijańscy rodzice z wyższych klas społecznych nigdy nie zdecydowaliby się na obdarzenie swoich dzieci wyłącznie wykształceniem chrześcijańskim opartym na Ewangelii, gdyż pragną, aby były one dobrze przygotowane do kariery publicznej.

Młodsze pokolenie zostaje w ten sposób wystawione na pogańską propagandę, i tego zresztą, mniej lub bardziej otwarcie, pragnie Julian. Dwóch gorliwych nauczycieli chrześcijańskich próbuje ratować sytuację, przekładając teksty święte na wiersz klasyczny w nadziei, że w ten sposób będą one mogły stać się właściwą podstawą do nauczania w stylu tradycyjnym.

Trudno dziś powiedzieć, czy ci rzekomi klasycy mieliby powodzenie jako materiał podręcznikowy, gdyż to dziwaczne i pracochłonne przedsięwzięcie stało się niepotrzebne w chwili śmierci władcy, która nadeszła wkrótce potem. W ostatecznym rozrachunku, polityka Juliana, przeciwnie do tego, co w głębi serca zamierzał i wyobrażał sobie władca, przyczynia się do wzrostu napięć społecznych. Strony konfliktu, poganie i chrześcijanie, w tym ortodoksi i heretycy różnych tendencji, chcą teraz wyrównać różne zadawnione porachunki.

Zamieszki zostają rychło ukarane, ale raz jeszcze jest to rozwiązanie połowiczne. Mówi nam o tym Libaniusz, skądinąd entuzjastyczny świadek odrodzenia pogańskiego, w swoich licznych listach pełnych surowej krytyki pod adresem tych, którzy w duchu bezcelowego upokarzania, uparcie zwalczają bezbronnych chrześcijan. Nie należy w żadnym wypadku mówić o prawdziwych prześladowaniach. Tego samego zdania są również inne godne uwagi źródła antyczne. Wkraczający do Konstantynopola cesarz Julian jawi się – jak już wspominaliśmy – jako „Grek między Grekami”.Grecja to idealne miejsce, gdzie każde pragnienie i każda nostalgia młodego władcy może znaleźć zaspokojenie; to prawdziwy wzór dla jego projektu politycznego i religijnego. Serce Juliana znajduje się w Atenach IV wieku p.n.e., a nie w dawnym czy współczesnym mu Rzymie; są to Ateny rozumu przeciwko Jerozolimie barbarzyńskiej wiary.
 

Klasyczna wzniosłość i chrześcijańskie barbarzyństwo

Jest to dzieło stworzone zimą 362/363 r., prezentujące chrześcijaństwo wręcz jako końcowy punkt dekadencji hebraizmu (będącego już religią barbarzyńską), jako ludzki wymysł będący owocem przewrotności sekty apostatów judaizmu, którzy, porzucając wierzenia ojców i odrzucając wszelkie pozytywne aspekty zarówno politeizmu grecko-rzymskiego, jak i hebrajskiego monoteizmu, wzięli i z jednego, i z drugiego jedynie to co najgorsze: skorumpowane, lekkie i nieumiarkowane życie Greków, oraz bezbożność i nietolerancję religijną Hebrajczyków:

- Wydaje mi się pożytecznym wyjaśnić wszystkim powody, które przekonały mnie, że machinacje Galilejczyków są ludzkim wymysłem wypływającym z ich przewrotności. Nie zawierają one nic boskiego, i jedynie irracjonalna część duszy, która, podobnie jak to ma miejsce u dzieci, lubuje się w baśniach, pozwala uwierzyć w ich monstrualne kłamstwa. Odrzucając wszystko, co dobre i wartościowe zarówno u Greków, jak i u Żydów Mojżesza, przyjęli zarówno od jednych, jak i od drugich to wszystko, co można określić jako przywary najgłębiej zakorzenione w narodach, bezbożność od płytkich Żydów, a rozwiązłe i nieuporządkowane życie z naszego pospolitego nieróbstwa, i to wszystko chcą głosić za najlepszą formę religijności. Jeśli lektura waszych pism wam wystarcza, to dlaczego zbliżacie się do mądrości Greków? Być może lepiej byłoby dla was trzymać się z dala od ludzi uprawiających te nauki niż unikać spożywania ofiarnego mięsa. Bowiem kto je spożywa, jak zresztą mówi Paweł, ten nie ponosi żadnej szkody, lecz jedynie, jakby to powiedzieli wasi mędrkowie, gorszy brata swego. Właśnie dzięki naszej mądrości mogliśmy utrzymać z dala od nieprawości to, co najlepszego zrodziła natura między wami.

Dlatego też ten spośród was, kto miał chociaż trochę wrodzonych predyspozycji, szybko odchodził od waszej od mięsa ofiarnego. Myślę nawet, że jesteście w pełni świadomi tego, jak bardzo szkodliwe dla rozwoju inteligencji są wasze Pisma święte, w przeciwieństwie do naszych, i że wasze nikomu nie pomogą w tym, by się stał najlepszy, a nawet tylko dobry, podczas gdy nasze mogą uczynić lepszym nawet tego, kto jest całkowicie pozbawiony darów naturalnych. […]. A wy jesteście tak nieszczęśni i głupi, że uważacie za boskie te teksty, które nie pozwalają stać się ani mądrzejszym, ani bardziej mężnym, ani w niczym ulepszyć siebie, a przypisujecie Szatanowi i jego sługom te, które dostarczają męstwa, mądrości, sprawiedliwości.

Proemium dzieła wprowadza nas natychmiast w klimat polemiki Juliana. Nie ukrywa ona własnych wzorców, jakimi są Celsus i Porfiriusz. Punkty styku są doprawdy tak liczne: krytyka tekstów świętych, uznanych za pełne absurdów; apostołów, w których podkreśla się nieustannie liczne sprzeczności; wreszcie osoby Jezusa Chrystusa, którego nierozumni wyznawcy uznają za wcielonego Boga i zbawcę – a ta idea popada w absolutną sprzeczność z anachroniczną mentalnością mistyczną i racjonalistyczną, jaką przyswaja sobie Julian z refleksji średnio- i neoplatońskiej, wymagającej niezapośredniczonej komunikacji z pierwiastkiem boskim i bezpośredniego dialogu z bóstwem kosmicznym.

 

Jak zwykle, chrześcijaństwo zostaje uznane za kolosalne oszustwo odwołujące się do tego irracjonalnego składnika człowieka, który popycha go do poszukiwania w nowych formach religijnych bezpiecznego portu dla własnego niepokoju egzystencjalnego. Dla Juliana religia i polityka są ze sobą ściśle powiązane. Jego projekt polega na restauracji poganizmu politycznego, którego ogólna koncepcja koncentruje się wokół potrzeby odwołania do woli bogów oraz wiary w polityczną i religijną misję, jaka została mu powierzona przez samo Słońce, protektora dynastii. Również chrześcijaństwo jest wiarą, a więc w ocenie Juliana nie może nie zawierać projektu politycznego (ta myśl pojawia się już u Celsusa). Ale jest to wiara nowa i monstrualna, gdyż oparta na uniwersalistycznym monoteizmie, który sam w sobie stanowi już prawdziwą rewolucję, zarówno na planie metafizycznym, jak i politycznym.

Poszczególne części świata, których ludy wedle dawnych obyczajów czczą bogów, zostały najprawdopodobniej od samego początku przypisane opiece różnych bóstw. A zatem ten, kto, jak chrześcijanie, niszczy kulty narodowe, niszczy tym samym odrębności i jednocześnie atakuje
imperium, w którym jest miejsce dla wszystkich kultów, podobnie jak dla wszystkich narodowości. Upór bezbożników i ateuszy galilejskich w przeciwstawianiu się polityczno- religijnemu projektowi cesarstwa można przypisywać wyłącznie jakiemuś rodzajowi „mentalnego schorzenia”, którym są dotknięci i które determinuje ich postawy i irracjonalne przekonania. Nic więcej.

Jest to centralna idea w polemice władcy, temat, który oczywiście nie bez powodu przejmuje on od Maksyminusa Dai, ostatniego prześladowcy i ostatniego zdecydowanego obrońcy pogaństwa przed pokojem konstantyńskim. W edykcie wymierzonym przeciw nauczycielom chrześcijańskim przypomina się, że sprawiedliwiej jest leczyć niż karać tych młodzieńców, którzy, jako chorzy na umyśle, odmawiają powrotu do obyczajów ojców. Są to szaleńcy, którym należy wskazać prostą drogę, chyba że, mając na względzie stan ich zdrowia, uzna się za najbardziej wskazane przyznać im natychmiast całkowite przebaczenie, nie tracąc czasu i energii. Mieszkańcom Aleksandrii Egipskiej Julian wypomina ze wzgardą śmiałość „chorej części” społeczności, która chciałaby zachować dla siebie nazwę miasta.

W podobnym tonie zwraca się do mieszkańców Bostry (dzisiejszej Bassory na Półwyspie Arabskim):

- Ludzi należy przekonywać i pouczać słowem rozumnym, nie zaś zniewagami, biciem i kaleczeniem. Znowu i wielokrotnie wzywam dążących do prawdziwej czci bogów, aby w niczym nie krzywdzili skupień Galilejczyków, nie napadając ani wynosząc się ponad nich. Powinno się czuć raczej litość niż nienawiść do tych, którzy w tym zostali upośledzeni, co jest rzeczą najwyż- szej wagi. Najważniejszym bowiem z dóbr jest zaprawdę cześć dla bogów i przeciwnie, złem największym jest brak tej czci. Zdarza się zaś, że ci, którzy cześć tę z bogów przenieśli na zmarłych i ich relikwie, za to doznali kary […]. Dotkniętym [tą karą] współczujemy, z uwolnionymi od niej i puszczonymi na swobodę radujemy się razem.

Ten sam temat pojawia się w liście do Teodora, arcykapłana Azji:

- Bezbożnicy zaś z Galilei niby choroba zagrażająca życiu naszemu….

Inny bardzo znaczący fragment, o posmaku autobiograficznym, znajdujemy w Przeciw cynikowi Heraklionowi:

- Zeus zwraca się do Heliosa i rzecze: „Czy widzisz to dziecię?” – a był to jeden z bliskich krewnych, choć porzucony i zaniedbany, siostrzeniec ze strony ojca pewnego bogatego człowieka, o którym mówiliśmy, i kuzyn dziedziców – „On jest z twego rodu. Przysięgnij więc na me berło i na twoje, że będziesz się o nie szczególnie troszczyć, poprowadzisz je i uleczysz z jego choroby. Jak sam widzisz, jest ono bowiem skażone pewnym rodzajem dymu, nieczystości i sadzy. […] Weź je zatem pod opiekę i wykarm”.

Wizja chrześcijaństwa jako „choroby, która okrywa mgłą”, obecna w tym tekście, powraca także w dziele Misopogon:

- Powiadam, że to skandal, by miasto takie jak wasze okazywało bogom większą obojętność niż najnędzniejsza wioska rybacka na krańcach Pontu, miasto, które posiada ponad 10 000 parcel; dziś, gdy przypada doroczne święto bóstwa waszych ojców, właśnie w chwili, gdy bogowie rozproszyli opary ateizmu, odmawiacie złożenia w ofierze nawet ptaszka w imieniu miasta, które sprawiedliwie powinno było złożyć w ofierze byka. I możliwe, że również do własnej przynależności, w młodym wieku, do tej religii, prezentowanej teraz jako „ciemności”, odnosi się Julian w tym ustępie dyskursu Do króla Słońce: Byłem zaledwie dzieckiem, a już mój umysł do tego stopnia pociągało to wieczne światło, że nie wystarczało mi to, iż cieszyłem nim oczy, ale nawet, jeśli kiedy nocą niebo było czyste i bezchmurne, natychmiast zapominałem o wszystkim i całą uwagę skupiałem na piękności nieboskłonu, nie bacząc na to, co do mnie mówiono lub co sam właśnie robiłem. Zdawało się, że żywię do tych rzeczy przesadne i niestosowne zainteresowanie, i niektórzy podejrzewali, że jestem astrologiem, choć nie miałem wtedy więcej niż kilka włosów na brodzie. A ja, na bogów, nie miałem nigdy w rękach żadnej książki na ten temat, ani nie wiedziałem nawet na czym to polega. Ale dlaczego o tym mówię, kiedy mógłbym opowiedzieć o rzeczach znacznie ważniejszych, a mianowicie o moich obecnych uczuciach wobec bogów? Niech zapomnienie spadnie na ten okres ciemności! Niebiańska światłość świeciła wszędzie wokół mnie, budziła mnie i zachęcała do kontemplacji….

Wynikiem choroby jest stan demencji i szaleństwa, w jakim znajdują się Galilejczycy. Julian stwierdza to wielokrotnie w różnych listach. Jest to demencja zarazem polityczna i religijna. Monoteizm i politeizm, czy ściślej: monoteizm wyłączny i monoteizm synkretyczny, są wyrazami poważnego problemu politycznego, który ulega jeszcze zaostrzeniu w połowie IV wieku ze względu na kontrowersje chrystologiczne i na ortodoksyjną doktrynę o Trójcy. Jest to problem wczorajszy i dzisiejszy, problem teologii politycznej, skłaniający do refleksji nad tym, jak bardzo aktualne są zadawane przez nią.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Chrześcijaństwo to czasem choroba duszy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.