Czystość to nie tylko niepopełnianie zakazów seksualnych, to życie przy otwartych drzwiach
Wyobraź sobie, że Pan Bóg wyciągnął Ci drzwi z zawiasów i gdzieś schował. Przez cały czas Twoje życie jest widoczne dla innych.
„Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą…”
Co to jest czystość? Kochani, czystość to nie jest tylko niepopełnianie zakazanych aktów seksualnych. Czystość to jest życie przy otwartych drzwiach. Chodźcie wszyscy, zajrzyjcie, jak żyję, nie mam niczego do ukrycia.
W warszawskim seminarium był taki zwyczaj, że jak kleryk miał imieniny, to koledzy zaraz po śniadaniu przychodzili do niego, wyjmowali mu drzwi z zawiasów i gdzieś chowali. Naturalnie władze seminaryjne nie były tym zachwycone, bo drzwi się niszczyły, ale tak czy inaczej zwyczaj trwał. O co chodziło? Solenizant musiał być przez cały dzień przygotowany na to, że będą go nachodzić goście. Krótko mówiąc, musiał mieć na przykład w pogotowiu czekoladki do poczęstowania.
Do czego zmierzam?
Wyobraź sobie, że Pan Bóg wyciągnął Ci drzwi z zawiasów i gdzieś schował. Przez cały czas Twoje życie jest widoczne dla innych. Oczywiście, możesz na chwilę schować się gdzieś za parawanem, ale generalnie wszystko, co robisz, pozostaje jawne. To jest wyzwanie czystości!
A tak na marginesie, czy wiesz, w którym momencie, moim zdaniem, zaczyna się nieczystość (i to nie ta pojmowana w aspekcie seksualnym)? Kiedy ktoś mówi Ci – a myślę tu o sferze duchowej: „Jesteśmy tylko sami, we dwoje… Tylko Ty jesteś sensem mojego życia, bez Ciebie nie potrafiłbym żyć”.
Chrześcijanin nie może powiedzieć komuś: „Ty jesteś sensem mojego życia”, bo sensem jego życia jest Jezus Chrystus. Twoja żona, Twój mąż, może od Ciebie odejść, może też umrzeć i wtedy zostaniesz sam. I co? Twoje życie straci sens?
Jezus jest sensem Twojego życia. Kiedy On jest pierwszy, wszystkie pozostałe miłości są na swoim miejscu.
***
Nasz problem polega często na tym, że nie pielęgnujemy miłości. Męczymy się ze sobą, a nie dbamy o to, żeby nasza miłość rozkwitała. Może ludzie uniknęliby wielu rodzinnych i małżeńskich tragedii, gdyby znaleźli czas na pobycie ze sobą? Gdyby od czasu do czasu tata z dziećmi (albo mąż z żoną) mieli czas wyskoczyć na sanki, na narty, pójść do kina… Niestety, wraz z upływem miesięcy, lat stajemy się sobie coraz bardziej obcy.
Wiecie, ile mąż z żoną rozmawia przeciętnie w ciągu dnia? Sześć minut i dwadzieścia sekund. A przed telewizorem przeciętny facet siedzi bodajże cztery godziny i dwadzieścia minut. Nie rozmawiamy ze sobą – i stąd czasem biorą się nasze rodzinne tragedie. (...)
Człowiek rozwija się przez relacje. Pewien chłopak zorientował się któregoś dnia, że wiele razy w życiu rozmawiał z policjantem, z trenerem, z promotorem, z wykładowcą, z księdzem, z psychologiem. Jedynie z własnym ojcem nigdy nie rozmawiał. Zadzwonił do taty. I słyszy w słuchawce:
– O, cześć, Marek, już proszę mamę.
– Nie, tato, ja do ciebie.
– Do mnie? A co się stało?
– Chciałem ci podziękować, że płaciłeś za moje studia.
Chwila ciszy…
– Marek, piłeś coś?
– Nie, tato, naprawdę ci dziękuję.
– Marek, potrzebujesz pieniędzy?
– Nie, jest w porządku, chcę ci tylko podziękować.
Współcześni ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać. Staliśmy się społeczeństwem od zdawkowych gadek.
Fragment pochodzi z książki "Ty jesteś marką".
Skomentuj artykuł