Dlaczego tak często rezygnujemy z modlitwy?

Dlaczego tak często rezygnujemy z modlitwy?
(fot. aj)

"Można modlitwę potraktować jako niechciany, ale konieczny religijny obowiązek, wymagany przez kościelne prawo lub zwyczaj. Grozi jej wówczas ześlizgnięcie się w rutynę i oderwanie od codziennego życia, a z czasem nawet jej zanik".

Co się musi wydarzyć w życiu człowieka, aby zapragnął się modlić? Oczywiście, zakładam u tego człowieka wiarę, która nie tylko jest przekonaniem o istnieniu Boga, ale też ufnością w Jego bliskość i dobrą wolę. Czasem do modlitwy zmusza nas jakaś nagła trudność, strata, bezsilność, kryzys i wtedy spontanicznie zwracamy się do Boga, szukając ratunku i wsparcia, albo skarżymy się na to, co nas spotyka. Nic w tym złego. Takie działanie poświadcza całe Pismo Święte. Można też modlitwę potraktować jako niechciany, ale konieczny religijny obowiązek, wymagany przez kościelne prawo lub zwyczaj. Grozi jej wówczas ześlizgnięcie się w rutynę i oderwanie od codziennego życia, a z czasem nawet jej zanik.

DEON.PL POLECA

Ewangelia podpowiada nam jeszcze inną drogę. Jezus pokazuje, że wytrwała modlitwa musi opierać się na świadomym wyborze i stać się sposobem życia. W jednym z uczniów obudziła się tęsknota za modlitwą, gdy obserwował modlącego się Mistrza. Chrystus często zwracał się do Ojca w indywidualnej modlitwie. Nie był to jedyny raz, lecz któryś z rzędu. Ponadto nie modlił się razem z uczniami, lecz na osobności, co z pewnością intrygowało uczniów, bo odbiegało od przyjętej normy. Nie wiedzieli, jak modlił się Jezus, ale widzieli, że się modli. Byli świadkami Jego modlitwy. Ciekawe, że to nie Jezus wyszedł z inicjatywą, by nauczyć uczniów modlitwy. Jakby czekał, aż prośba wyjdzie od nich samych.

Dał im czas na dojrzewanie. Jego przykład rozpalił w nich płomień pragnienia. Wprawdzie anonimowy uczeń, prosząc w imieniu wszystkich, nawiązuje do Jana Chrzciciela, który wdrożył swoich uczniów w tajniki modlitwy, ale jest to wtórny argument. Wszystko zaczyna się w modlitwie od pragnienia, które wzbudza sam Bóg, często przez osoby modlące się. To początek drogi. Co w świetle przytoczonego powyżej fragmentu Ewangelii wydaje się największą przeszkodą na drodze modlitwy? Brak pragnienia. Czasem możemy znać wiele metod i formuł modlitwy, ale na niewiele się to zda, jeśli od wewnątrz zabraknie ognia. Mimo wszystko dobrze się ich uczyć, bo nigdy nie wiadomo, kiedy ogień w nas zapłonie.

Natomiast w uczniach pojawiło się pragnienie, chociaż nie wiedzieli, jak się modlić. Dlaczego tęsknota za modlitwą nie rodzi się u wielu ochrzczonych, nawet jeśli od dziecka jesteśmy uczeni, w jaki sposób należy się modlić? Nieraz zostaje ona przywalona uprzedzeniami, fałszywymi wyobrażeniami o Bogu, rozczarowaniami, gdy nie otrzymujemy tego, co chcemy. Innym razem do serca wkrada się lęk, że głębsza modlitwa wywróci życie do góry nogami. A bardzo często modlitwa zdaje się czymś dodanym, zewnętrznym wobec codziennego życia. Być może jednym z powodów obumierania modlitwy jest przeświadczenie, że to pierwsi ją inicjujemy.

A jeśli do tego dojdzie jeszcze obraz dalekiego, niedostępnego, niedającego się doświadczyć zmysłami Boga, to jak tu się do Niego modlić? Wstrząsnęło mną kiedyś zdanie zapisane w Katechizmie Kościoła Katolickiego, że „modlitwa jest darem łaski oraz zdecydowaną odpowiedzią z naszej strony. Zawsze zakłada ona pewien wysiłek” (KKK 2725). Cóż to znaczy, że modlitwa jest darem łaski? Najpierw to, że sama zdolność do modlitwy, zwrócenie uwagi, skierowanie ku Bogu jest darem.

A następnie, że pierwszym, który przychodzi i chce wejść w kontakt z nami, jest sam Bóg. On jest darem dla nas. W większości religii to człowiek próbuje zainteresować sobą jakiegoś boga, aby mu coś dał. W chrześcijaństwie nie musimy tego robić, ponieważ Bóg objawił się jako Ten, który od zawsze zainteresowany jest człowiekiem i daje siebie. Modlitwa służy tylko przyjęciu darów. Żeby zrodziło się w nas pragnienie i odpowiedź, musimy najpierw rozpoznać ten dar. Wtedy dopiero możliwa jest decyzja. I z niej wypływa wysiłek modlitwy, czyli pewna dyscyplina, poświęcanie czasu i uwagi.

Czyż nie na podobnej zasadzie dzieje się w życiu małżeńskim, zakonnym, kapłańskim czy w ogóle chrześcijańskim? Czyż każda droga życia nie jest odpowiedzią, którą poprzedza decyzja ugruntowana w rozpoznaniu darów, Bożego wezwania, ale później wymaga to stałego wysiłku i podjęcia określonych kroków? Na przykład w małżeństwie poznanie i pogłębianie relacji nie dokonuje się automatycznie, jedynie przez sam fakt zamieszkania, wykonywania obowiązków i różnych prac, przez spanie w tym samym łóżku. Niewiele dobrych rzeczy dzieje się w naszym życiu siłą rozpędu. Do wielu czynności zmusza nas konieczność. Ale pewne sprawy nie dojdą do skutku nigdy, jeśli nie poprzedzi ich świadoma decyzja i zaangażowanie. Zwróćmy uwagę, że dopiero kiedy pragnienie zrodziło się w uczniach, Jezus uczy ich metody, treści i intencji, z jaką należy się modlić. Nie opowiada im jednak o tym, jaką postawę ciała powinni przyjąć, jak się wyciszyć i skupić, w jakim miejscu się modlić. Nie wprowadza ich też na szczyt mistycyzmu. Zaskakujące jest to, że Jezus uczy modlitwy, która składa się z samych próśb.

Jednakże układ znanej nam modlitwy Ojcze nasz jest taki, że w centrum znajduje się Ojciec, a nie my. A jedynym darem, jaki Ojciec chce dać proszącym, jest sam Duch Święty. Na ogół wydaje się, że w modlitwie to my, ludzie, gramy pierwsze skrzypce. Słyszymy pobożne wezwania, że powinniśmy się modlić, więc z niemałą trudnością dwoimy się i troimy, by stało się to możliwe. Tymczasem św. Paweł w Liście do Rzymian, opisując nowe życie ochrzczonego, pisze: „Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami” (Rz 8,26). Tekst ten przełożony z języka greckiego na polski w takiej formie sugeruje, że zazwyczaj potrafimy się modlić, ale czasem nam ta sztuka nie wychodzi. Wtedy Duch Święty uzupełnia to, w czym nie dajemy rady. Niestety, jest to błędne tłumaczenie słów św. Pawła.

W tekście oryginalnym nie pojawia się bowiem tryb przypuszczający, lecz oznajmujący. Dosłownie należałoby oddać to zdanie w następujący sposób: „Nie wiemy jak ani o co się modlić”. Startujemy więc z poziomu modlitewnej nieumiejętności i nigdy nie będziemy mogli powiedzieć, że modlimy się właściwie. Całe życie pozostaniemy dziećmi, względnie uczniami, którzy ciągle się uczą modlitwy. W sumie to niezwykle pocieszająca wiadomość. Po prostu, nasza modlitwa z zasady jest niedoskonała.

Jednak jako chrześcijanie włączamy się w modlitwę, która nieustannie płynie w naszym sercu. Wymawia ją bezsłownie Duch Święty w naszym imieniu. Nie znaczy to, że nas wyręcza, ale, że „przychodzi nam z pomocą”. W pewnym sensie to nawet dobrze, że nasza modlitwa jest kulawa. Duch Święty woła w nas wtedy jeszcze intensywniej. Jak to dobrze wiedzieć, że nie wszystko od nas zależy!

Fragment pochodzi z książki "Modlitwa. Poradnik dla tych, którzy (nie) lubią się modlić".

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Dariusz Piórkowski SJ

Wystarczy chcieć!

Można odnieść wrażenie, że modlitwa jest trudną sztuką − ale to nieprawda. Czasami za szybko się poddajemy i zniechęcamy, zapominając, że tak naprawdę nie potrzebujemy wiele, żeby spotkać się z Bogiem. Jak więc...

Skomentuj artykuł

Dlaczego tak często rezygnujemy z modlitwy?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.