Dotknąć trędowatego
Trąd symbolizuje także sytuację, w jakiej znajduje się grzesznik. Wydaje się, że czasem zapominamy, iż wraz z przyjściem Jezusa na świat zaczęło obowiązywać Nowe Prawo: prawo miłości i miłosierdzia. Łatwiej nam kogoś wykluczyć z powodu jego złego postępowania niż wyciągnąć do takiego człowieka rękę i dotknąć go – innymi słowy: spotkać się z nim i pomóc mu podnieść się z upadku grzechu.
W czasach Jezusa wobec trędowatych stosowano przepisy znane już od czasów Mojżesza (trochę może nam to przypominać to, co przeżywa wielu z nas, będąc na kwarantannie z powodu zakażenia koronawirusem lub kontaktu z osobą zakażoną): „Trędowaty (…) będzie miał rozerwane szaty, włosy nieuczesane, brodę zasłoniętą i będzie wołać: Nieczysty, nieczysty! (…) Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem” (Kpł 13,45-46). Tym bardziej szokuje zachowanie Pana wobec trędowatego, który przychodzi do Niego, jak gdyby nigdy nic, prosząc o oczyszczenie: „Jezus, zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go” (Mk 1,41)
Trąd symbolizuje także sytuację, w jakiej znajduje się grzesznik. Wydaje się, że czasem zapominamy, iż wraz z przyjściem Jezusa na świat zaczęło obowiązywać Nowe Prawo: prawo miłości i miłosierdzia. Łatwiej nam kogoś wykluczyć z powodu jego złego postępowania niż wyciągnąć do takiego człowieka rękę i dotknąć go – innymi słowy: spotkać się z nim i pomóc mu podnieść się z upadku grzechu. Ciekawe, że człowiek trędowaty z dzisiejszej Ewangelii miał zmysł obecności uzdrawiającego Boga, który zaprowadził go właśnie tam, gdzie nie zostanie odrzucony – do Jezusa. Człowiek dotknięty grzechem, cierpiący z tego powodu, jest w stanie „wyczuć” miłosierdzie.
Mówi się, żeby nie oceniać książki po okładce. Nietrudno jednak zauważyć, że w życiu codziennym, choćby w „internetach”, tak właśnie się dzieje. Widzimy nagłówek, patrzymy na nazwisko autora i już „wiemy”: nie warto czytać, bo na pewno do wskazanego tematu podszedł w taki i taki sposób, stawiając takie i takie tezy. Zarzucamy innym tendencyjność, samemu często ją wykazując. Nie chodzi o hejt. Chodzi o brak zwykłej ciekawości poznania, co drugi człowiek kryje w sobie, co chce przekazać innym, jaką wiadomość. Chodzi o poznanie bez wcześniejszych założeń, bez uprzedzeń, bez siedzenia drugiemu w głowie. Nie podoba się nam okładka, więc nie dajemy szansy temu, co się pod nią kryje.
Tak też jest w naszym podejściu do tych, których uznajemy za grzeszników (nazywanych także degeneratami, zwyrodnialcami, zboczeńcami, gorszycielami, przeklętymi, skazanymi na piekło itp., itd.), czyli ludzi żyjących w sposób, który nie mieści się nam w głowie, bo przeczy przyjętemu przez nas systemowi wartości. Jedyny bunt, jaki powinno rodzić we mnie Słowo, to bunt przeciw grzechowi. Najpierw przeciw grzechowi, który jest we mnie, a potem dopiero przeciw grzechowi, który widzę poza sobą. Jeśli odwrócę tę kolejność, to wypaczę Słowo, pozwalając na pojawienie się we mnie słów buntu i pogardy przeciw drugiemu. Czasami wydaje się nam, że mamy być dla innych wyrzutem sumienia, że ich życie nie jest zgodne z Bożymi przykazaniami, ale za to nasze takie jest. Trzeba mocno zaznaczyć, że rolą chrześcijan w świecie jest być sakramentem Bożej obecności, czyli głosicielami Dobrej Nowiny o zbawieniu. Tymczasem my częściej zajmujemy się złą nowiną o grzechu, zamiast głosić Boże Miłosierdzie w Jezusie Chrystusie, które daje siłę do powstania z każdego upadku, nawet tego najbardziej okropnego i obrzydliwego.
„«Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich». Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego” (Mk 1,44-45). Jezus także nie chciał być oceniany powierzchownie, nie chciał, by ludzie widzieli w nim uzdrowiciela czy przywódcę, stąd Jego słowa: „Nikomu nic nie mów!”. Chciał być księgą, którą nie tylko się czyta z wypiekami na twarzy, ale się ją zgłębia, stara się zrozumieć jej przesłanie, a co więcej – pisze się ją razem z Nim. Tym w istocie jest przecież Ewangelia. Nie jest martwą księgą sprzed wieków, ale żywym słowem, które zmienia świat, dając natchnienie ludziom ufającym Bogu. Grzech sprawia, że zapominam, jak prawdziwie kochać. Ewangelia jest lekarstwem, które przywraca mi pamięć. Nie mogę jej raz wykuć na blachę i mieć spokój, ale muszę ją wciąż w sobie utrwalać, pamiętając o tym, co wczoraj, żyjąc tym, co dziś, pragnąc tego, co jutro.
Pytania, które przede mną stawia czytany dziś fragment Markowej Ewangelii są bardzo bolesne… Czy potrafię dotknąć trędowatego? Czy brzydzę się grzesznika? Łatwo jest pozbyć się takich ludzi z pola widzenia, żeby mieć spokój. Ale czy na pewno tego uczy nas Ewangelia? Uświadomienie sobie, że wszyscy jesteśmy grzesznikami, może nam pomóc zobaczyć w trędowatym nie tylko innych, ale i nas samych, którzy po upadku szukamy przebaczenia. Owszem, otrzymawszy je, mamy świadczyć o nieskończonym Bożym miłosierdziu, ale zobowiązani jesteśmy też do złożenia ofiary „na świadectwo dla nich” (Mk 1,44). Tą ofiarą jest życie według Ewangelii – najmocniejszy dowód na działanie Boga w świecie. Bardzo często jako chrześcijanie uważamy, że mamy prawo i obowiązek występować w imieniu samego Chrystusa. Jest to prawda, ale pozostaje prawdą niewiarygodną, jeśli sami nie podejmujemy drogi nawrócenia, choć wymagamy jej od innych. Upadek wiąże się ze wstydem. Szczególnie wtedy, gdy widzą go inni. Jednak jeszcze większy wstyd powinien ogarnąć mnie wówczas, gdy leżąc na ziemi udaję, że tylko odpoczywam i nie chcę pomocy od Tego, który może mnie podnieść. Upaść to rzecz ludzka. Wstydem jest uparcie leżeć.
Kto spotkał Jezusa naprawdę, nigdy nie będzie dla innych zgorszeniem, lecz przykładem do naśladowania. Oczywiście, naszym dobrym przykładem nikogo nie zbawimy, ale możemy innych pociągnąć do Tego, który zbawia. Pisze o tym św. Paweł: „staram przypodobać wszystkim pod każdym względem, szukając nie własnej korzyści, lecz dobra wielu, aby byli zbawieni. Bądźcie naśladowcami moimi, tak jak ja jestem naśladowcą Chrystusa” (1 Kor 10,33-11,1). Prośmy Pana, aby dawał nam odwagę przede wszystkim do tego, by zmierzyć się z własnymi słabościami, zanim zabierzemy się do naprawy świata wokół nas.
Skomentuj artykuł