Boża kara i dziedziczenie winy przodków

Boża kara i dziedziczenie winy przodków
(Fot. sxc.hu)
Logo źródła: Przegląd Powszechny Zuzanna Grębecka/Przegląd Powszechny

Pewien człowiek, jeszcze za czasów Związku Radzieckiego, zniszczył na polecenie władz przydrożną kapliczkę. Dosięgła go za to kara Boża - jego syn zginął w wypadku samochodowym. Pewien chłopiec bawił się na łące wyrywając ptaszkom języczki. Gdy dorósł, za karę jego córki były niemowami.

Pewna kobieta przeklęła młodego człowieka, który porzuciwszy jej córkę żenił się z inną. Sprawiedliwa klątwa się spełniła - wszystkie dzieci tego mężczyzny umierały młodo.

Takich historii wysłuchałam podczas badań etnograficznych na zachodniej Białorusi bardzo wiele. Pojęcie kary bożej jako cudu danego społeczności na naukę jest tam szeroko rozpowszechnione. Kara boża podtrzymuje porządek społeczny i moralny, jest też swoistą hierofanią - dlatego szczególne rozpowszechnienie opowieści o niej w czasach komunistycznej walki z religią. Co jednak wyraźnie rzuca się w oczy, to przesunięcie owej kary na następne pokolenia. Bardzo często dosięga ona nie tyle samego grzesznika, ile jego dzieci - z dzisiejszego punktu widzenia osoby niewinne. Moi białoruscy rozmówcy również dostrzegali tę niesprawiedliwość sprawiedliwej kary. Litowali się nawet nad ofiarami, ze smutkiem konkludując, że taki już jest świat. W Biblii zostało zapisane: Niech krew Jego padnie na nas i na nasze syny.

DEON.PL POLECA

Koncepcja winy przechodzącej z pokolenia na pokolenie jest bardzo mocno zakorzeniona w religijności ludowej. Powołuje się na prostą, by nie powiedzieć naiwną, interpretację grzechu pierworodnego - grzechu, z którym rodzimy się, gdyż dziedziczymy go po przodkach, sięgając aż do prarodziców. W polskich, białoruskich, rosyjskich przekazach ludowych stykałam się nieraz z przestrzeganiem rodziców, by zachowywali zasady wiary, bo ewentualne konsekwencje mogą dotknąć ich dzieci.

Podobnie wyglądają przekazy z pogranicza religijności ludowej i teologii - w rosyjskim kalendarzu prawosławnym (przeznaczonym dla masowego czytelnika i sprzedawanym obnośnie w pociągach) można przeczytać: Wszystkie święta są zaznaczone tłustym drukiem i większymi literami, zabronione jest pracować w taki dzień, a także w niedziele, czego szczególnie powinny przestrzegać ciężarne kobiety, żeby Bóg, rozgniewawszy się, nie zesłał jakiegoś nieszczęścia, które jest dwa razy gorsze, kiedy dotyczy rodzonego dziecka.

Jeszcze wyraźniej widać to w ludowych interpretacjach Holocaustu, który (wraz z rozproszeniem narodu żydowskiego i dzisiejszymi walkami w Palestynie) ma być karą za ukrzyżowanie Jezusa, ponoszoną przez wszystkich Żydów aż do końca świata.

Odpowiedzialność zbiorowa i indywidualizm

Ta ludowa interpretacja winy dziedzicznej tkwi w naszym współczesnym myśleniu, zwłaszcza w odniesieniu do większych zbiorowości. Widać to w relacjach z naszymi sąsiadami. Rosjanie ponoszą odpowiedzialność za stalinowskie zbrodnie i za wcześniejszą politykę caratu; Niemcy za II wojnę światową (ileż to milionów Polaków więcej żyłoby dziś, gdyby nie oni), ale i za germanizację dzieci Wrześni, a nawet za Krzyżaków; Ukraińcy oczywiście za Wołyń, choć i krwawe powstania kozackie można przypomnieć. Nie istnieje przedawnienie.

Kiedyś w akademgorodku pod Nowosybirskiem razem ze znajomym rozmawialiśmy z pewnym rosyjskim fizykiem i biznesmenem, Saszą. Rozmowa zaczęła schodzić na czasy Związku Radzieckiego, na zbrodnie stalinowskie i brak oficjalnej prośby o przebaczenie ze strony rosyjskiej. Sasza stawał się coraz bardziej wzburzony, w końcu wykrzyczał, że jako Rosjanin nigdy nie przeprosi Polaków za łagry. Jego żona szepnęła mi: On sam urodził się w łagrze, rodzice byli dysydentami.

Czy Sasza, ofiara represji Stalina, odziedziczył winę za te zbrodnie?

Czy gdyby Jezus, jak chcą niektórzy, miał dzieci z Marią Magdaleną, Jego potomstwo dziedziczyłoby żydowską winę za zabójstwo Zbawiciela? Za ojcobójstwo?

Logicznie myśląc, naród polski też ma swoje winy i grzechy, za które powinniśmy w takim razie wziąć odpowiedzialność. Ale zaufanie do tworów zbiorowych, a zwłaszcza poczucie przynależności do nich, maleje. Coraz więcej osób wybiera tożsamość albo paneuropejską czy kosmopolityczną (obywatel świata), albo regionalną (małe ojczyzny), pomijając wymiar narodowy i państwowy. Zresztą widać zmęczenie modelem patriotyzmu, kładącego nacisk na Polskę jako zbiorowy obowiązek, wraz z jej chwalebnym i wstydliwym dziedzictwem. A zupełnie już wyświechtała się lansowana w czasach komunizmu wina klasowa: Wy, panowie i posiadacze, gnębiliście od wieków nas, lud pracujący, więc teraz...

Nie chcemy zbiorowo przepraszać, ale też nie chcemy, by ktoś zbiorowo wybaczał w naszym imieniu. I pokutę za grzech, i grzechów odpuszczenie wolimy przenieść na płaszczyznę indywidualną. Już nie naród z narodem, tylko kat z ofiarą mają się porozumieć. Widać to było w reakcji społecznej na list biskupów polskich do niemieckich, ze słynnym: Przebaczamy i prosimy o przebaczenie. Protest społeczny wywołała oczywiście owa prośba o przebaczenie - A cóż Niemcy mają nam do przebaczania?! - ale i akt odpuszczenia, dokonany zbiorowo w imieniu indywidualnie przecież pokrzywdzonych jednostek.

 

Takie reakcje nasiliły się jeszcze po 1989 r. Z tego wynikały emocje wywołane tzw. grubą kreską, niesłusznie interpretowaną jako odpuszczenie funkcjonariuszom dawnego ładu ich win wobec całego społeczeństwa. Dlatego pretensje do Adama Michnika o przyjaźń z Kiszczakiem, która została uznana za zawartą niejako w imieniu całej opozycji. I dlatego też oburzenie części lwowiaków na Jacka Kuronia, który oficjalnie uznał Lwów za miasto ukraińskie, co mogło być uznane za oficjalną wypowiedź w imieniu wszystkich niegdysiejszych polskich mieszkańców tego miasta.

Nie znaczy to, że w dzisiejszych czasach odchodzi się od koncepcji dziedzicznej winy. Jednak chętniej postrzega się ją w kontekście czysto indywidualnym.

Wiele osób odwołuje się np. do szeroko rozumianej koncepcji karmy (niekoniecznie tak ją nazywając), zgadzając się przyjąć odpowiedzialność za winy i grzechy popełnione w poprzednich wcieleniach. Ma to też związek z innym zjawiskiem - w dzisiejszych czasach obserwujemy wyraźne przechodzenie religii do sfery prywatnej, prywatyzuje się więc również nasze poczucie odpowiedzialności za odziedziczone zło. Często bez większych oporów przyjmuje się też odpowiedzialność za winy członków rodziny. Myślę, że dziś łatwiej jest przeprosić za przodka szmalcownika czy volksdeutscha niż za zbrodnię w Jedwabnem.

Determinizm i odpowiedzialność

Gdy w polskiej kulturze mówimy o tym, co w metafizycznym sensie odziedziczyliśmy po przodkach, zazwyczaj wymieniamy dość charakterystyczne sprawy. Po pierwsze, dziedziczymy winy. Była już o tym mowa - wiąże się to z chrześcijaństwem w jego ludowej interpretacji. Ale mimo przywołanej wcześniej niechęci do zbiorowego dziedziczenia winy, ma ona też wygodne psychicznie implikacje. Odziedziczona wina może zawierać w sobie uzasadnienie bierności, zdejmować z nas odpowiedzialność.

Widać to np. w dyskursie o polskich wadach narodowych, który często prowadzi do konkluzji, że tacy już jesteśmy i, niestety, nie da się tego zmienić. Zwalnia to z obowiązku pracy nad sobą. Podobnie narzekanie na ciążący nad nami zły los, klątwę rodową, odziedziczony po przodkach pech stanowi wyśmienite samousprawiedliwienie braku aktywności i marazmu. W tym sensie winy ojców nie tylko obciążają, ale i odciążają dzieci.

A czy dziedziczymy też coś bardziej konstruktywnego, skłaniającego do aktywności? W pewnym sensie tak - dziedziczymy obowiązki. I to czasem w sensie całkiem trywialnym i prawno-społecznym. W wielu kulturach syn dziedziczy po ojcu np. odpowiedzialność za kobiety - przede wszystkim matkę i siostry. Także za dobra materialne - powinien otaczać opieką majętność, pamiątki, rodzinne skarby. Jeśli je roztrwoni, sprzeniewierza się pamięci przodków. Często ważniejsze są jednak obowiązki natury bardziej duchowej, np. odziedziczony obowiązek zemsty. Konieczność pomszczenia krzywd przodków czy waśń przechodząca z pokolenia na pokolenie stanowi nie tylko atrakcyjny motyw literacki - od "Cyda", przez "Romea i Julię", aż po "Zemstę" - ale i mechanizm napędzający liczne konflikty społeczne. Bałkańska wróżda, czyli krwawa odpłata, kaukaski dług krwi - to tylko niektóre z przykładów.

W polskiej kulturze mamy przysłowiową wręcz triadę zawartą w haśle "Bóg, honor, Ojczyzna". Jest to odwołanie do wartości chrześcijańskich, a zarazem do kodeksu rycerskiego. Warto na marginesie zauważyć, że na model polskich wartości kulturowych, społecznych i narodowych największy wpływ miała kultura szlachecka. Co wynika z bycia Polakiem, jakie obowiązki dziedziczymy po przodkach - można to najłatwiej zobaczyć, przypatrując się polskiej pieśni i poezji patriotycznej. Przytoczmy tu tylko kilka znanych pewnie wszystkim cytatów: Hej, kto Polak, na bagnety! Żyj swobodo, Polsko żyj!; Syn pobitego narodu, syn niepodległej pieśni...; Są w ojczyźnie rachunki krzywd, obca dłoń ich też nie przekreśli, ale krwi nie odmówi nikt; Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy, co nam obca przemoc wzięła szablą odbierzemy. A, co warto podkreślić, taki przekaz otrzymujemy nie tylko w szkole na lekcjach polskiego, ale i w rodzinie. Pieśni patriotyczne konkurują czy wręcz zastępują kołysanki w wielu domach. Matki i babki śpiewają o ojczyźnie, walce i bohaterskiej śmierci.

Dziedziczne grzechy i dziedziczne obowiązki - łatwo dostrzec, co je łączy: poczucie odpowiedzialności. Zarówno w aspekcie zupełnie osobistym (np. odpowiedzialność za własne wcześniejsze wcielenie), w aspekcie rodzinnym (odpowiedzialność za przodków i ich spuściznę), jak i w szerszym aspekcie społecznym (odpowiedzialność za przeszłość, przyszłość i dzień dzisiejszy swojego narodu). To poczucie odpowiedzialności jest, jak sądzę, nierozerwalnie związane z przynależnością i określeniem siebie jako członka jakiejś grupy.

Co ciekawe, gdy mowa o grzechach, podkreśla się postać ojca - grzechy ojców spadają na synów. Gdy natomiast mowa o obowiązkach, zwraca się uwagę na rolę matki. Polka mnie zrodziła, z jej piersi wyssałem być ojczyźnie wiernym, a kochance stałym.

To ona powinna wychować w duchu patriotyzmu i tradycji, ucząc obywatelskich obowiązków. Ojciec jest w tym czasie zapewne na Sybirze, w lesie bądź w zbiorowej mogile, nadaje się więc raczej na wzór moralny niż wychowawcę.

Czy zatem dziedziczenie ma wymiar genderowy?

 

Miecz i kądziel

Kiedy w etnologii mówi się o dziedziczeniu, pojawiają się nieuchronnie terminy "matrylinearność" i "patrylinearność" - dziedziczenie w linii kobiecej i męskiej, po mieczu i kądzieli. Zazwyczaj w określonym społeczeństwie istnieją oba systemy, tyle że odnośnie do różnych typów dóbr - np. dobra materialne otrzymuje się po matce, a tytuły i pozycję społeczną po ojcu. A jak tutaj wygląda sprawa dziedziczenia w sensie bardziej metafizycznym?

Polska kultura patriarchalna aktywność życiową rezerwuje zdecydowanie dla mężczyzn, kobietom pozostawiając bierność. Mężczyzna to ten, kto, przyjmując na siebie winy i obowiązki ojców, powinien zmagać się z losem. Zanim przejmie dziedzictwo, mężczyzna wchodzi często w konflikt z ojcem, odchodzi z domu i kształtuje swój los samodzielnie, by powrócić na innych, partnerskich prawach. Swoją spuściznę przejmuje jako samodzielna jednostka, dobrowolnie i z poczucia odpowiedzialności.

Z kobietą jest inaczej. O swoim losie-dziedzictwie dowiaduje się już w dzieciństwie, poznając własną fizjologię, seksualność i rolę w społeczeństwie. Zamiast buntu powinna przyjąć ów los - los jej matki, babki, sióstr i przyjaciółek - z pokorą. Nawet jeśli odejdzie z domu, to wejdzie do innej rodziny, nie stanie się partnerką swej matki - najwyżej konkurentką. Każda podjęta przez nią próba zmiany sytuacji życiowej będzie postrzegana jako zdrada matki, rodziny czy wreszcie kobiecości. Będzie słyszała o konieczności zaciśnięcia zębów, pchania swego wózka, nieuchronności kobiecego losu.

Ma to także umotywowanie religijne. To kobieta sprowadziła na świat grzech, a fizjologiczne oznaki kobiecości - menstruacja, ciąża, poród - są za to karą. Również poddanie kobiety mężczyźnie można interpretować w ten sposób. Ostatecznie jej decyzja o zerwaniu jabłka była tak katastrofalna w skutkach, że lepiej, by od tej pory wszelkie decyzje podejmowali mężczyźni. W polskiej religijności ludowej, a zarazem w polskim patriarchacie, wiele kobiet przyjmuje taką właśnie interpretację. To one przede wszystkim, nie zaś mężczyźni, przeciwstawiają się zmianie porządku społecznego.

Geny i paragrafy

Na koniec chcę zwrócić uwagę na różne znaczenia terminu "dziedziczenie". Możemy rozumieć go biologicznie - mówimy wtedy o przekazie genów. Tym dziedziczeniem jesteśmy zdeterminowani, nie da się go w żaden sposób odrzucić, a możliwości zmiany trzeba by szukać w osiągnięciach genetyki. Możemy mówić o dziedzictwie społeczno-kulturowym, czyli o wpływie kultury na jednostkę, która się w niej wychowała. Możemy odwołać się tu do pojęcia wzoru kultury czy do charakteru narodowego, mówić o podobieństwach i różnicach kulturowych. Jest to dziedzictwo często bardzo silnie uwewnętrznione, może na różnych poziomach świadomości kierować naszymi poczynaniami. Niemniej nie należy utożsamiać go z tym pierwszym - a nieraz tak właśnie się dzieje.

Kiedy słyszymy, że Cygan ma kradzież we krwi, a Żydzi w genach spryt i talent do pieniędzy, mamy do czynienia z wymieszaniem pojęć. I to bardzo groźnym, bo dającym pretekst do naukowych prób udowodnienia niższości pewnych społeczeństw (błędnie nazywanych rasami), gdy gdzieś w oddali dymią krematoryjne piece.

Inne rozumienie dziedziczenia dotyczy dziedzictwa narodowego. Nie chodzi tu o przekaz kulturowy, tylko o materialny i duchowy dorobek wielu pokoleń mieszkających w danym kraju. W tym pojęciu zawiera się też charakter narodowy, traktowany jednak raczej jako preferowany typ osobowości, wraz z tymi wadami, które dany naród u siebie dostrzega i wplata w oficjalny dyskurs samobiczowania: Ach, bo my zawsze.... Dziedzictwo narodowe wiąże się do pewnego stopnia z metafizycznym pojmowaniem dziedzictwa. W nim zawiera się odpowiedzialność za winy przodków, rozumiana zarówno na poziomie jednostek, jak i całych społeczności, tu też pojawiają się interpretacje i implikacje grzechu pierworodnego. Przepraszanie za zbrodnie narodu wynika po części z obu powyższych sensów dziedziczenia - przeprosiny takie dotyczą bolesnej i niechlubnej części dziedzictwa narodowego, a zarazem grzechów ojców.

Czym innym jest dziedziczenie jako akt prawny. Przepisy kodeksu cywilnego określają jasno warunki przekazania komuś czegoś w testamencie, a także prawa do dziedzictwa. Chcę tu zwrócić uwagę na jeden z przepisów. Otóż w polskim prawie nikt nie jest zobowiązany do przyjęcia spadku. Można się go zrzec. Ale tylko w całości - podobnie jak przyjąć go można tylko w całości. Sądzę, że warto przyjąć tę zasadę również wtedy, gdy mówimy o dziedzictwie narodowym. Jeśli chcemy czuć się dziedzicami Kazimierza Odnowiciela, polskiego renesansu, odsieczy wiedeńskiej, Tadeusza Kościuszki, Piłsudskiego czy Dmowskiego, powstania warszawskiego bądź ruchu "Solidarność", nie zapominajmy o nadużywaniu liberum veto, margrabim Wielopolskim, Feliksie Dzierżyńskim, Zaolziu, szmalcownikach czy obozie w Jaworznie.

Zuzanna Grębecka - antropolog kultury, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, autorka książki: "Słowo magiczne poddane technologii. Magia ludowa w praktykach postsowieckiej kultury popularnej".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Boża kara i dziedziczenie winy przodków
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.