Jeśli Bóg chce pokazać jak nas kocha, odwołuje się do obrazu relacji małżeńskich. Tak o swoim Oblubieńcu mówią mistycy. My tym językiem już się rzadko posługujemy.
"A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły się nad Nim niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębica i przychodzącego na Niego" (Mt 3, 16).
Cóż takiego Bóg objawia nad Jordanem? Jednym ze znaków obecności Boga był już żłób w Betlejem. Tutaj znakiem jest rzeka, po przekroczeniu której Izrael wszedł do Ziemi Obiecanej, a za czasów Jana Chrzciciela grzesznicy zanurzali się w niej i wyznawali swe winy.
Z tego drugiego powodu Jan wzbrania się udzielić chrztu Jezusowi. Niełatwo bowiem jest przyjąć pokorę Boga i sposób Jego działania. Św. Grzegorz z Nyssy pisze, że nad Jordanem "boska moc nie tyle uwydatnia się w ogromie nieba, w blasku gwiazd, w urządzeniu wszechświata, w ustawicznym kierowaniu wszystkim, ile w zejściu do naszej słabej natury". Może zanadto przyzwyczajeni jesteśmy do objawienia Boga tylko w tym, co mocne, do "silnego" Jezusa, i konsekwentnie do "silnego" Kościoła. Od wieków wierzących bardziej pociągają niezwykłe cuda niż zwykłe działanie Boga w prostocie sakramentów i pozornie nieskutecznej modlitwie.
W Ewangelii według św. Mateusza dochodzi też do niemałego kontrastu. Podczas gdy Jan dopiero co ogłosił ludowi, że "Mocniejszy od niego" przyjdzie oczyścić omłot, tuż po tej zapowiedzi Jezus bez rozgłosu wchodzi do tej samej wody, w której wcześniej zanurzyli się grzesznicy. Dziwny to Sędzia, który nie staje ponad ludem, ale idzie razem z nim.
Ojcowie Kościoła w Chrzcie Jezusa i w gołębicy zstępującej na Niego widzą aluzję do potopu. W Jordanie nastąpił symboliczny pogrzeb tego, co stare i równocześnie początek drugiego stworzenia świata. "Jezus przychodzi, aby w wodzie pochować całego starego Adama (…), wychodzi z wody i podnosi ze sobą cały świat" - pisze św. Grzegorz z Nazjanzu. I właśnie wtedy otwierają się niebiosa. Pewna era się zakończyła, coś nowego się zaczęło.
Spróbujmy jeszcze pogłębić zrozumienie tajemnicy Chrztu Chrystusa, patrząc na historyczną ewolucję tego święta. Przez długie wieki nie było ono bowiem obchodzone w takiej formie jak dzisiaj. Od III wieku 6 stycznia, najpierw w Egipcie a potem w całym Kościele, istniało tylko jedno święto Epifanii czyli Objawienia. Upamiętniało ono tego samego dnia aż cztery wydarzenia w następującej kolejności (według ważności): Chrzest Jezusa, pokłon mędrców, narodzenie w Betlejem i przemianę wody w wino na weselu w Kanie. Kościół Wschodni, zwłaszcza ormiański, po dziś dzień w ten sposób 6 stycznia obchodzi Teofanię, czyli objawienie Boga człowiekowi.
Pod koniec V wieku w Jerozolimie i w Kościele Zachodnim wyłączono Narodzenie Pana z tego wielkiego święta i przesunięto je na 25 grudnia. Później Chrzest Chrystusa był wspominany w ramach istniejącej wówczas oktawy Objawienia Pańskiego. Dopiero w 1955 roku Pius XII ustanowił osobne święto, oddzielając Chrzest, a także cud w Kanie od Objawienia Pańskiego. Po wyodrębnieniu Chrztu Pańskiego z tej triady jego znaczenie pozostaje jednak mniej czytelne.
Niemniej ślad starożytnej więzi tych trzech wydarzeń zachował się we współczesnej Liturgii Godzin na uroczystość Objawienia Pańskiego. W antyfonie na Jutrznię czytamy:
"Dzisiaj się Kościół złączył z Chrystusem, swoim Oblubieńcem, który go z grzechów obmył w Jordanie; biegną mędrcy z darami na królewskie gody, a woda przemieniona w wino cieszy biesiadników".
Ciekawe, że "trzy cuda" zostały spięte jedną klamrą, którą jest małżeństwo Boga z ludźmi. Z tej perspektywy cały Stary Testament to długi okres narzeczeństwa Boga i człowieka. Wiemy, że po stronie ludzi różnie bywało. Przyjście Syna w ciele zakończyło etap "chodzenia ze sobą". Potem nastąpiły rozłożone na lata zaślubiny, czyli zawieranie nowego i nierozerwalnego przymierza. Bóg wprowadził się najpierw do tymczasowego domu swej grzesznej Oblubienicy przez Wcielenie, Narodzenie, Chrzest w Jordanie i obecność na godach w Kanie. Stał się bliski, dotykalny, pozwalający się kochać, dał siebie jako Pokarm. A wszystko po to, by tę upiększoną Oblubienicę wprowadzić do swego i jej prawdziwego domu, co zapowiada Apokalipsa św. Jana.
Mędrcy, którzy reprezentują pogańskie ludy, w tajemniczy sposób zostają zaproszeni do Betlejem nie tylko na narodzenie, lecz również na ślub. Drugi etap zaślubin wydarzył się nad Jordanem, gdzie Bóg w Jezusie pojął grzeszną ludzkość za żonę i już tam symbolicznie ją oczyścił, a w Kanie Jezus uczestniczył nie tylko w uroczystości weselnej młodych, którym zabrakło wina, lecz także w radości Boga z ludźmi. Ostatecznym etapem małżeństwa Boga z każdym człowiekiem była Ostatnia Wieczerza i krzyż Chrystusa. Podczas tych zaślubin Trójca Święta (co widać szczególnie w Chrzcie Jezusa) przekazała ludziom, którzy na to nie zasłużyli, wszystkie swoje dary.
Nie kto inny jak Jan Chrzciciel nazywa Jezusa Oblubieńcem, a cały Izrael Oblubienicą (Por. J 3, 29-30). Ciekawe, że nie używa wobec Jezusa tytułu Mesjasza, Króla, lecz męża. Tego chyba najmniej spodziewali się jego słuchacze. Z kolei siebie postrzega jako "przyjaciela Oblubieńca" . W Izraelu był to zaufany mężczyzna, który stawał się świadkiem zaślubin, ale też według zwyczaju żydowskiego przeprowadzał w orszaku weselnym pannę młodą z domu ojca do domu męża. Według Talmudu Babilońskiego sam Bóg stał się świadkiem ślubu Adama i Ewy, i przyprowadził ją do jej męża. Jan Chrzciciel przekazuje gotową Oblubienicę (na tyle, na ile mogła się przygotować) jej Oblubieńcowi. Nie jest to doskonała Oblubienica, bo obciążona niechlubną przeszłością.
Kto dzisiaj przedstawia działanie Boga względem ludzi w kategoriach małżeńskich? Niestety, ten język mówienia o relacji Boga do człowieka zachował się dzisiaj tylko w pismach mistyków. Utraciliśmy nieco oblubieńczy, miłosny wymiar tej wiary. Wyparła go terminologia prawna, feudalna, a także kultyczne podejście do chrześcijaństwa: zadośćuczynienie, naprawienie naruszonego porządku, wynagrodzenie, składanie ofiar. Także w małżeństwie z tego samego powodu bardziej wysuwają się na czoło prawne przepisy, przeszkody, umowy, protokoły niż to, że jest ono miłosnym przymierzem. Jednak Stary Testament, a także w sposób szczególny Ewangelia według św. Jana, odwołuje się właśnie do języka związanego z miłością erotyczną i małżeństwem, które przecież mają boskie pochodzenie, aby opisać, co dzieje się między Bogiem a człowiekiem. Może najwyższy czas przywrócić temu językowi jego należne miejsce w katechezie i kaznodziejstwie.
Skomentuj artykuł