Cierpliwość wobec Boga

(fot. David H-W (Extrajection) / flickr.com)
Tomáš Halik

Z ateistami zgadzam się w wielu sprawach, czasem niemal we wszystkim - z wyjątkiem ich wiary, że Bóg nie istnieje.

Na dzisiejszym barwnym i hałaśliwym rynku towarów religijnych mogę niekiedy ze swoją wiarą chrześcijańską wydawać się bliższy sceptycznym i agnostycznym krytykom religii niż temu wszystkiemu, co się tam oferuje. Z ateistami pewnego typu jestem w stanie podzielić ich poczucie Bożej nieobecności w świecie. Jednak ich wyjaśnienie owego poczucia uważam za zbyt pochopne - za przejaw niecierpliwości.
Mnie także doskwiera często Boże milczenie i ciężar Bożego oddalenia. Wiem, że ambiwalentny charakter świata i liczne paradoksy życiowe umożliwiają wyjaśnianie Bożego ukrycia również za pomocą zdań: "Żaden Bóg nie istnieje" czy "Bóg umarł".
Znam jednak jeszcze inną interpretację, jeszcze inną możliwą postawę wobec "nieobecnego Boga". Znam trzy - głęboko ze sobą związane - sposoby cierpliwości względem Bożej nieobecności. Nazywają się wiara, nadzieja, miłość.
Tak, główną różnicę między wiarą a ateizmem dostrzegam w cierpliwości. Ateizm i religijny fundamentalizm oraz entuzjazm zbyt łatwej wiary są uderzająco podobne do siebie w tym, jak szybko potrafią uporać się z tajemnicą, którą nazywamy Bogiem - i właśnie dlatego wszystkie te trzy postawy są dla mnie jednakowo nie do przyjęcia.
Z tajemnicą człowiek nigdy nie może się "uporać". Tajemnicy - w odróżnieniu od problemu - nie można zdobyć; trzeba cierpliwie przebywać na jej progu i trwać w niej. Nosić ją - jak napisano w Ewangelii o Matce Jezusa - w sobie, w sercu; pozwolić jej tam dojrzewać i przez nią pozwolić dojrzewać sobie samemu.
Do wiary nie doprowadziłyby mnie również "dowody na istnienie Boga", o których czytamy w wielu nabożnych książkach. Gdyby znaki Bożej obecności były aż tak banalnie osiągalne na samej powierzchni rzeczywistości, jak sądzą niektórzy religijni entuzjaści, wiara stałaby się niepotrzebna.
Owszem, istnieje także wiara tryskająca z prostej radości i oczarowania samym faktem, że świat jest, i sposobem, w jaki jest - wiara, którą pewnie możemy podejrzewać o naiwność, ale nie możemy zaprzeczyć jej szczerości i autentyczności. Ta jasna i radosna forma wiary często towarzyszy pierwszemu "zakochaniu" nawróconych lub nieoczekiwanie przebłyskuje w podniosłych chwilach drogi życiowej, czasem nawet także na dnie bólu. Być może stanowi "przedsmak" owej godnej pozazdroszczenia wolności szczytowego etapu drogi duchowej, tej chwili ostatecznego przytaknięcia życiu i światu, opisywanej jako via unitiva czy amor fati, mistyczne zjednoczenie duszy z Bogiem lub jako rozumiejąca i radosna zgoda na własny los w znaczeniu słów Nietzschego z Tako rzecze Zaratustra: "Byłoż więc to - życiem? [...] Hejże więc! Jeszcze raz!".
Jestem jednak przekonany, że dojrzewanie do wiary wiąże się także z przyjęciem i przecierpieniem chwil - a niekiedy i długich okresów - gdy Bóg wydaje się daleki, gdy pozostaje w ukryciu. To, co jest oczywiste i dowodliwe, nie wymaga przecież wiary; wiary nie potrzebujemy w obliczu niepodważalnych faktów, dostępnych siłom naszego rozumu, wyobraźni czy doświadczenia zmysłowego. Wiara potrzebna jest właśnie w chwilach światłocienia, wieloznaczności życia i świata, a także na czas nocy i zimy Bożego milczenia. Jej zadanie nie polega na tym, by ugasiła nasze pragnienie pewności i bezpieczeństwa, lecz by nauczyła nas żyć z tajemnicą.
Wiara i nadzieja to przejawy naszej cierpliwości w takich właśnie okresach. Podobnie ma się rzecz z miłością: miłość bez cierpliwości nie jest prawdziwą miłością. Powiedziałbym, iż dotyczy to zarówno "miłości ziemskiej", jak i "miłości do Boga", gdybym nie wiedział, że miłość jest tylko jedna, niepodzielona i niepodzielna.
Wiara - podobnie jak miłość - wiąże się nierozerwalnie z ufnością i wiernością. A sprawdzianem ufności i wierności jest cierpliwość.
Wiara, nadzieja i miłość są trzema aspektami naszej cierpliwości wobec Boga; trzema sposobami radzenia sobie z doświadczeniem Bożego milczenia. Proponują drogę całkiem odmienną zarówno od ateizmu, jak i od "łatwej wiary". To jednak - w odróżnieniu od tamtych dwu wiodących często na skróty - droga rzeczywiście długa. Ta droga - podobnie jak exodus Izraela będący jej najdoskonalszym pierwowzorem - prowadzi również przez pustynię i ciemność. Istotnie, czasem gubimy gdzieś tę drogę - jej cechą jest nieustanne poszukiwanie, a niekiedy także błądzenie; czasem musimy zejść bardzo głęboko w przepaść, w ciemną dolinę, żeby ją znowu odnaleźć. Gdyby jednak nie wiodła tamtędy, nie byłaby drogą do Boga - Bóg nie mieszka na powierzchni.
Tradycyjna teologia twierdziła, że ludzki rozum jest w stanie o własnych siłach, poprzez refleksję nad światem stworzonym, dojść do przekonania, że Bóg istnieje - i z takim stwierdzeniem można się na pewno zgodzić. (Ściślej mówiąc: świat jest otwarty na możliwość takiej interpretacji, a rozum jest otwarty na możliwość dojścia do takiego wniosku, mimo że świat to rzeczywistość ambiwalentna, która nie zmusza do takiej interpretacji i teoretycznie dopuszcza także inny pogląd - bo jeśli coś leży "w możliwościach ludzkiego rozumu", to jeszcze nie znaczy, że rozum każdego człowieka musi koniecznie z tej możliwości skorzystać). A jednak ta sama tradycyjna teologia równocześnie dobrze wiedziała i nauczała, że ludzkie przekonanie o istnieniu Boga jest czymś innym niż wiara. Ludzkie przekonanie należy do sfery "oczywistości", podczas gdy wiara wykracza poza tę sferę, jest darem - "wlaną cnotą boską". Wedle Tomasza z Akwinu wiara to dar łaski, która wlewa się w ludzki rozum i umożliwia przekroczenie jego naturalnej pojemności, umożliwia mu w pewien ograniczony sposób uczestnictwo w doskonałym poznaniu, przez które Bóg poznaje samego siebie. Mimo to pozostaje ogromna różnica między poznaniem, które otwiera wiara towarzysząca nam w wędrówce przez półmrok naszego życia, a poznawaniem Boga twarzą w twarz, "błogosławionym wpatrywaniem się" (visio beatifica), które dostępne jest jedynie świętym w niebie -a więc także nam, jeśli tylko wykażemy cierpliwość i wierność w naszej pielgrzymiej wierze i tęsknocie, której w ciągu całego naszego życia, aż po próg wieczności, nie można w sposób doskonały ugasić.
Gdyby nasz stosunek do Boga oparty był na takim przekonaniu o Jego istnieniu, do którego można bezboleśnie dojść poprzez uczucie radości w obliczu harmonii wszechświata czy drogą intelektualnej refleksji nad łańcuchem przyczynowo-skutkowym, to stosunek ten nie byłby tym, co mam na myśli, mówiąc o wierze. Wiara wedle Ojców Kościoła jest promieniem, za którego pośrednictwem Bóg przenika w mroki ludzkiego życia; Bóg sam jest w nim w taki właśnie sposób, poprzez dotyk promienia swego światła, obecny, podobnie jak niezmiernie odległe słońce dotyka ziemi i naszego ciała swoim blaskiem. Jednak i nasze życie z Bogiem również miewa chwile zaćmienia.
Trudno ocenić, czy na tym etapie dziejów, który przeżyliśmy i przeżywamy, więcej jest owych chwil zaćmienia, niż było w przeszłości, czy tylko więcej wiemy na ich temat i jesteśmy na nie bardziej wyczuleni. Podobnie trudno rozstrzygnąć, czy ciemne stany duszy, strach i smutek - na które cierpi tylu ludzi naszej cywilizacji i którym nadajemy dziś nazwy z zakresu medycyny klinicznej, próbującej swoimi metodami i ze swojej perspektywy badać je i usuwać - są dziś z wielu powodów liczniejsze niż w przeszłości, czy też poprzednie cywilizacje ze względu na własne kłopoty poświęcały im mniej uwagi albo miały inne - być może bardziej skuteczne - sposoby ich rozpoznawania i radzenia sobie z nimi.
Owe chwile ciemności, chaosu i absurdu, wypadnięcia z bezpiecznej przestrzeni sensownego ładu jako żywo przypominają to, co prorokował Nietzsche ustami "człowieka oszalałego", który przyniósł wiadomość o śmierci Boga: "Dokąd my zdążamy? Precz od wszystkich słońc? Nie spadamyż ustawicznie? I w tył, i w bok, i w przód, we wszystkich kierunkach? Jestże jeszcze jakieś na dole i w górze? Czyż nie błądzimy jakby w jakiejś nieskończonej nicości? Czyż nie owiewa nas pusty przestwór?".
Takie chwile "precz od wszystkich słońc" - które na wielkiej scenie dziejów oznaczamy symbolami "Auschwitz", "Gułag", "Hiroszima", "11 września" czy "cywilizacja śmierci", a na codziennej płaszczyźnie jednostkowych losów słowami depresja lub kryzys (kryzys psychiczny, kryzys rodziny itd.) - stają się dla wielu "skałą ateizmu". Są powodem ich przeświadczenia, że - mówiąc słowami Szekspirowskiego Makbeta - "życie jest [...] powieścią idioty, głośną, wrzaskliwą, nic nieznaczącą", a chaos i absurd mają w nim pierwsze i ostatnie słowo. A przecież nie brak ludzi - także autor tej książki zalicza się do nich - dla których właśnie przeżycie Bożego milczenia, Bożego ukrycia w tym świecie stanowi punkt wyjścia i jedno z podstawowych doświadczeń ich wiary.
Mało co tak bardzo wskazuje na Boga i tak natarczywie woła o Boga, jak właśnie przeżycie Jego nieobecności. Przeżycie to może jednych prowadzić do "oskarżenia Boga", które kończy się odrzuceniem wiary. Istnieje jednak - zwłaszcza w tradycji mistyków - szereg interpretacji tej nieobecności, innych sposobów radzenia sobie z nią. Bez bolesnego doświadczenia "świata, w którym brak Boga", trudno zrozumieć sens religijnych poszukiwań i tego wszystkiego, co chcemy powiedzieć o "cierpliwości wobec Boga" i jej trzech aspektach - wierze, nadziei i miłości.
Jestem przekonany, że dojrzała wiara musi zawrzeć w sobie - ale także wewnętrznie przetworzyć i uczciwie, a nie powierzchownie i łatwo, przejść i przezwyciężyć - te doświadczenia z Bogiem i ze światem, które przez jednych określane są patetycznym zwrotem "śmierć Boga", podczas gdy inni nazywają to "Bożym milczeniem" i "nocą wiary". Nie mówię ateistom, że nie mają racji, ale że brak im cierpliwości; twierdzę, że ich prawda jest prawdą niedopowiedzianą.
Hans Urs von Balthasar lubił posługiwać się zwrotem "ograbić Egipcjan", kiedy chciał wyrazić dążenie chrześcijan do przyswojenia sobie z "kultury pogańskiej" tego, co najlepsze, podobnie jak Izraelici, wychodząc z Egiptu, wzięli od Egipcjan ich srebro i złoto. Tak, przyznaję, że nie chciałbym, aby chrześcijaństwo, zanim stary ateizm europejskiej moderny przykryje fala zapomnienia, nie wydobyło dla siebie i nie pozostawiło sobie tego, co w ateizmie było złote, szczere i prawdziwe - choćby to miała być niedopowiedziana prawda.
Trzeba jednak od razu zaznaczyć, że także "nasza prawda", prawda wiary jest tu, na ziemi, w pewnym sensie "niedopowiedziana", ponieważ w swej najgłębszej istocie pozostaje otwarta na Tajemnicę, która w całej pełni objawi się dopiero na końcu wieków. Dlatego musimy przezwyciężyć pokusę zadufanego trium-falizmu, ponieważ mamy sobie, zarówno z "niewierzącymi", jak i z wierzącymi, wiele do powiedzenia, i my także powinniśmy słuchać i uczyć się. Byłoby karygodnym zaniedbaniem, gdyby chrześcijaństwo nie wyciągnęło korzyści z faktu, że - jak żadna inna religia - przeszło w okresie moderny przez ogień oczyszczającej krytyki ateistycznej; takim samym nieszczęściem byłaby ucieczka przed wejściem do tego hutniczego pieca, oznaczająca rezygnację z wiary i nadziei, która powinna być poddawana próbie i przetapiana. Nie powinniśmy - pouczeni przez Apostoła Pawła - prosić, aby ciało chrześcijaństwa zostało pozbawione owego ościenia, lecz oścień ateizmu powinien stale wybudzać naszą wiarę z błogiego spokoju fałszywych pewników ku większemu zaufaniu do mocy łaski, która najpełniej przejawia się właśnie w naszej słabości (por. 2 Kor 12, 7-10).
Również ateizm może być pomocny w "przygotowaniu dróg Pańskich", może nam pomóc oczyścić naszą wiarę z "religijnych iluzji". Nie można mu jednak pozostawiać ostatniego słowa, jak czynią to ludzie niecierpliwi. Także w chwilach wielkiego zmęczenia powinniśmy być przygotowani na poselstwo podobne do tego, które prorokowi Eliaszowi przyniósł anioł podczas jego wędrówki na górę Horeb: Wstań, masz jeszcze długą drogę przed sobą! (por. 1 Krl 19, 7).

Fragment pochodzi z książki ks. Tomáša Halika: Cierpliwość wobec Boga

DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Cierpliwość wobec Boga
Komentarze (11)
D
DD
21 lutego 2013, 19:58
@~~celnik Może ja jestem uparty, ale może wierzący są jednak o wiele bardziej upraci. Takimi argumentami można się przerzucać bez końca. Upór raczej towarzyszy tym, którzy twierdzą, że z absolutną pewnością wiedzą coś czego wiedzieć nie można, bo nie pozwalają nam na to ograniczone zmysły. Ja tylko twierdzę co jest bardziej, a co mniej prawdopodobne. Co do "Argument from reason" i tzw. świadectw to wybacz, ale ani jedno, ani drugie nie spełnia kryteriów naukowego dowodzenia czegokolwiek, w żadnej dyscyplinie. Pierwsze słyszę, żeby świadectwa rzeczy nadprzyrodzonych były traktowane jako argumenty przemawiające za faktami. Gdzie taką historię "uprawiają"?
C
celnik
21 lutego 2013, 10:15
@DD Nie doczytałeś. Czy celowo? Może jest na odwrót? Moze, wbrew temu, co piszesz, istnienie Boga jest dla Ciebie "nieprzyjemne"? Może jesteś uparty w swojej niewierze i ten upór, z kórego podświadomie zdajesz sobie sprawę, przesuwasz na wierzących? Piszesz "Jeżeli pojawiłyby się jakieś nowe dowody". Czemu nowe? Istnieją stare. Znajdź w angielskiej wikipedii - "Argument from reason". Jest naukowy. Nie został obalony. Poza tym  istnieją świadectwa. W nauce o historii dopuszczamy świadectwo jako coś, co pozwala stwierdzić, że dany fakt miał miejsce, o ile inni świadkowie nie twierdzą inaczej. Niektóre zdarzenia z historii mają wielu świadków.
D
DD
21 lutego 2013, 04:40
Hipoteza Boga nie jest więc w sensie absolutnym odrzucana przez ateistów (agnostyków), tak samo jak w sensie absolutnym nie uznajemy za prawdziwą jakiejkolwiek teorii naukowej. Warto to podkreślić – w światopoglądzie ateistów, przynajmniej tych o których myślę, nie ma żadnych prawd, tez, wiedzy absolutnej. Doskonale ilustruje to historia nauk przyrodniczych. Wszystko co dziś uznajemy za prawdę, z czasem okazuje się albo błędne, albo będące tylko przybliżeniem prawdy. Prawdy absolutnej być może nie poznamy nigdy. Stan naszej wiedzy o rzeczywistości jest więc taki, że pewne tezy i twierdzenia są bardziej prawdopodobne, bardziej bliskie prawdzie inne mniej. Na to które twierdzenia uznać za bardziej prawdopodobne – wskazują obserwacje rzeczywistości. Ona podpowiada nam, że np. teoria ewolucji, teoria względności, teoria mechaniki kwantowej są dużo bliższe rzeczywistości niż twierdzenie, że wszechświat i ludzi w nim stworzył Bóg, który umożliwi nam życie, lub jakąś formę istnienia po śmierci. Nic na to nie wskazuje (choć możemy bardzo tego chcieć i w to wierzyć). W związku z tym, ateista, w danej chwili (tzn. przy danym, aktualnym stanie wiedzy) szereguje sobie w swoim umyśle, wyjaśnienia rzeczywistości od tych najbardziej prawdopodobnych (teorie nauk przyrodniczych), do tych najmniej prawdopodobnych (koncepcje teologiczne, hipoteza istnienia Boga) i te bardziej prawdopodobne wyjaśnienia traktuje – ROBOCZO – jako prawdziwe, natomiast te najmniej prawdopodobne – jako fałszywe. Jeżeli pojawiłyby się jakieś nowe dowody na korzyść istnienia Boga, kolejność uszeregowania tych wyjaśnień może ulec nawet diametralnej zmianie; jednakże póki takich dowodów nie ma, nie jest intelektualnie uczciwe przekonywanie samego siebie do uznania że Bóg istnieje, tylko dlatego, że taka wizja wydaje się przyjemniejsza.
D
DD
21 lutego 2013, 04:39
c.d.1 Piszę to by uświadomić, że autor artykułu chyba nie do końca rozumie ateistów, albo wrzuca wszystkich ateistów "do jednego worka", co jest takim samym błędem jak twierdzenie, że każdy wierzący w Boga musi być religijnym fanatykiem lub fundamentalistą. Większość ateistów, to tak naprawdę agnostycy, którzy jednak koncepcję istnienia Boga uznają za hipotezę tak skrajnie nieprawdopodobną, że nie wartą rozpatrywania i zastanawiania się nad nią na co dzień, przynajmniej dopóty, dopóki nie pojawią się jakieś bardziej przekonywujące przesłanki do jej uznania. Nie ma sensu powtarzać "może Bóg istnieje", „poszukujmy go”, czekajmy cierpliwie na objawienie, na odkrycie prawdy o Bogu - jak chce autor tego artykułu, który zarzuca zarazem ateistom, że są właśnie - niecierpliwi, a tym samym pochopni w wypowiadaniu sądów o Bogu. i tu autor artykułu się myli. Ateiści nie są niecierpliwi. Nie są pochopni. Są racjonalni, stwierdzając, że nie tyle w sensie absolutnym, ile w praktyce poznawania rzeczywistości można uznać, iż Bóg nie istnieje. Twierdzę tak, albowiem to co naprawdę robią ateiści, to mówią - "tymczasowo, roboczo, przyjmujemy tezę, że Boga nie ma (wobec braku jakichkolwiek dowodów, a nawet wobec braku przesłanek gdzie go szukać); hipotezę Boga odkładamy na bok jako skrajnie mało prawdopodobną; jeżeli ktoś znajdzie dowody na istnienia Boga - wrócimy do rozważenia jego istnienia". Nikt racjonalny nie będzie bowiem rozważał "w nieskończoność" możliwości istnienia bytu, tylko i wyłącznie dlatego, że da się o tym bycie pomyśleć. Sam ten fakt - możliwość pomyślenia o czymś - nie determinuje w żaden sposób istnienia przedmiotu myślenia, a w chwili obecnej jest to właściwie jedyna przesłanka stojąca za poszukiwaniami Boga. Wobec tego, można przyjąć, że póki nie pojawią się silniejsze argumenty - uznajemy, że Boga nie ma (podobnie jak i wielu innych bytów, o których można pomyśleć), uznając, że hipoteza Boga nie jest warta rozważania.
D
DD
21 lutego 2013, 04:38
Wielu ludzi deklarujących się jako ateiści, tak naprawdę, używając tego terminu stosuje pewien skrót myślowy. Ateiści, którzy opierają swój światopogląd na wiedzy naukowej tacy jak np. Richard Dawkins, Lawrence M. Krauss czy inni, tak naprawdę są agnostykami i przyznają to, kiedy dyskusja o ich światopoglądzie wchodzi w szczegóły. Jesteśmy w pełni świadomi tego, że nieistnienia Boga nie da się udowodnić - z przyczyn logicznych. Weryfikacja istnienia jakiegokolwiek bytu, zjawiska, polega w ogólności na jego zidentyfikowaniu w przestrzeni i czasie. Koncepcja Boga nie odnosi się ani do przestrzeni ani do czasu w ich fizycznym rozumieniu, nie można zatem stwierdzić jego istnienia. Jest to zarazem koncepcja sprzeczna i niespójna sama w sobie, bo mimo iż Bóg nie jest osadzony w żadnej przestrzeni i czasie to jest rzekomo osobą, a z tego co wiemy, osobowe byty nie istnieją poza czasem i przestrzenią. Być może jest to swoisty "urok języka religii", który jest w ogóle pełen tego rodzaju kompletnie niezrozumiałych sformułowań, które być może oddziałują na ludzkie emocje, ale zarazem powodują konfuzję, kiedy zastanowić się nad logicznym sensem wypowiedzi o Bogu. Ale to dygresja. Niemożliwość zweryfikowania domniemanego istnienia Boga jako bytu poza czasem i przestrzenią, a więc istniejącego nie-wiadomo-gdzie, powoduje, że chcąc być akademicko poprawnym należałoby powiedzieć, że jest się agnostykiem. W praktyce (w życiu codziennym) jednakże, ponieważ jak do tej pory nie stwierdzono istnienia Boga i co więcej - jego istnienia nie da się nawet wydedukować na podstawie żadnych jak dotychczas zaobserwowanych zjawisk, można przyjąć postawę ateistyczną, tzn. twierdzić, że Bóg nie istnieje - przynajmniej tak długo jak nie pojawią się jakieś wiarygodne przesłanki by twierdzić że jednak jest.
E
ewelina
9 maja 2012, 10:13
Człowieku - to że jesteś ateistą jest "w porządku".To znaczy "tylko tyle", że Bóg nie "zadziałał jeszcze" w Twoim życiu. Jeżeli wiedziesz UCZCIWE życie(do szpiku kości ,nie tylko na pokaz,jeżeli jesteś tym uczciwym życiem bo inaczej po prostu nie potrafisz istnieć) to Go doświadczysz.Jesteś taki..?
Mateusz
17 listopada 2011, 23:31
Bardzo dobry tekst, mądry, przemyślany i... cierpliwy. Jestem zachęcony do przeczytania całej książki. 
A
Anna
17 listopada 2011, 22:24
Może milczenie Boga w świexie, milczenie Boga wobec naszych osobistych dramatów świadczy o tym, że jesteśmy tuż o krok od Zmarteychwstania? tak jak Apostołowie w wielk sobotę- kiedy zawiodło wszystko? Czy przeżywamy Wielką Sobotę jako czas Milczenia Boga, czy jest to dla nas czas w którym skupiamy sie na ostatnich świątecznych przygotowaniach?
G
grzesiek
17 listopada 2011, 22:04
Alfista - niekoniecznie. Niewierzący też może pozbawiać wierzącego niezdrowych złudzeń. I dobrze.
Andrzej Binkowski
17 listopada 2011, 17:54
Mądry tekst, choć odnoszę wrażenie, że autor jest akurat w apogeum cierpliwości. A może wzbogacić tę cierpliwość o wartość pokory? Wtedy calość zamienia się w pokorę i sami wypełniamy czas oczekiwania.
A
Alfista
17 listopada 2011, 07:03
Również ateizm może być pomocny w "przygotowaniu dróg Pańskich", może nam pomóc oczyścić naszą wiarę z "religijnych iluzji" Zgadza się pod warunkiem, że przedstawiciel takowego nurtu, przeżyje nawrócenie i będzie świadczył swoją postawą jak wielki jest Pan.