Cierpliwość wobec Boga

Cierpliwość wobec Boga
(fot. David H-W (Extrajection) / flickr.com)
Tomáš Halik

Z ateistami zgadzam się w wielu sprawach, czasem niemal we wszystkim - z wyjątkiem ich wiary, że Bóg nie istnieje.

Na dzisiejszym barwnym i hałaśliwym rynku towarów religijnych mogę niekiedy ze swoją wiarą chrześcijańską wydawać się bliższy sceptycznym i agnostycznym krytykom religii niż temu wszystkiemu, co się tam oferuje. Z ateistami pewnego typu jestem w stanie podzielić ich poczucie Bożej nieobecności w świecie. Jednak ich wyjaśnienie owego poczucia uważam za zbyt pochopne - za przejaw niecierpliwości.
Mnie także doskwiera często Boże milczenie i ciężar Bożego oddalenia. Wiem, że ambiwalentny charakter świata i liczne paradoksy życiowe umożliwiają wyjaśnianie Bożego ukrycia również za pomocą zdań: "Żaden Bóg nie istnieje" czy "Bóg umarł".
Znam jednak jeszcze inną interpretację, jeszcze inną możliwą postawę wobec "nieobecnego Boga". Znam trzy - głęboko ze sobą związane - sposoby cierpliwości względem Bożej nieobecności. Nazywają się wiara, nadzieja, miłość.
Tak, główną różnicę między wiarą a ateizmem dostrzegam w cierpliwości. Ateizm i religijny fundamentalizm oraz entuzjazm zbyt łatwej wiary są uderzająco podobne do siebie w tym, jak szybko potrafią uporać się z tajemnicą, którą nazywamy Bogiem - i właśnie dlatego wszystkie te trzy postawy są dla mnie jednakowo nie do przyjęcia.
Z tajemnicą człowiek nigdy nie może się "uporać". Tajemnicy - w odróżnieniu od problemu - nie można zdobyć; trzeba cierpliwie przebywać na jej progu i trwać w niej. Nosić ją - jak napisano w Ewangelii o Matce Jezusa - w sobie, w sercu; pozwolić jej tam dojrzewać i przez nią pozwolić dojrzewać sobie samemu.
Do wiary nie doprowadziłyby mnie również "dowody na istnienie Boga", o których czytamy w wielu nabożnych książkach. Gdyby znaki Bożej obecności były aż tak banalnie osiągalne na samej powierzchni rzeczywistości, jak sądzą niektórzy religijni entuzjaści, wiara stałaby się niepotrzebna.
Owszem, istnieje także wiara tryskająca z prostej radości i oczarowania samym faktem, że świat jest, i sposobem, w jaki jest - wiara, którą pewnie możemy podejrzewać o naiwność, ale nie możemy zaprzeczyć jej szczerości i autentyczności. Ta jasna i radosna forma wiary często towarzyszy pierwszemu "zakochaniu" nawróconych lub nieoczekiwanie przebłyskuje w podniosłych chwilach drogi życiowej, czasem nawet także na dnie bólu. Być może stanowi "przedsmak" owej godnej pozazdroszczenia wolności szczytowego etapu drogi duchowej, tej chwili ostatecznego przytaknięcia życiu i światu, opisywanej jako via unitiva czy amor fati, mistyczne zjednoczenie duszy z Bogiem lub jako rozumiejąca i radosna zgoda na własny los w znaczeniu słów Nietzschego z Tako rzecze Zaratustra: "Byłoż więc to - życiem? [...] Hejże więc! Jeszcze raz!".
Jestem jednak przekonany, że dojrzewanie do wiary wiąże się także z przyjęciem i przecierpieniem chwil - a niekiedy i długich okresów - gdy Bóg wydaje się daleki, gdy pozostaje w ukryciu. To, co jest oczywiste i dowodliwe, nie wymaga przecież wiary; wiary nie potrzebujemy w obliczu niepodważalnych faktów, dostępnych siłom naszego rozumu, wyobraźni czy doświadczenia zmysłowego. Wiara potrzebna jest właśnie w chwilach światłocienia, wieloznaczności życia i świata, a także na czas nocy i zimy Bożego milczenia. Jej zadanie nie polega na tym, by ugasiła nasze pragnienie pewności i bezpieczeństwa, lecz by nauczyła nas żyć z tajemnicą.
Wiara i nadzieja to przejawy naszej cierpliwości w takich właśnie okresach. Podobnie ma się rzecz z miłością: miłość bez cierpliwości nie jest prawdziwą miłością. Powiedziałbym, iż dotyczy to zarówno "miłości ziemskiej", jak i "miłości do Boga", gdybym nie wiedział, że miłość jest tylko jedna, niepodzielona i niepodzielna.
Wiara - podobnie jak miłość - wiąże się nierozerwalnie z ufnością i wiernością. A sprawdzianem ufności i wierności jest cierpliwość.
Wiara, nadzieja i miłość są trzema aspektami naszej cierpliwości wobec Boga; trzema sposobami radzenia sobie z doświadczeniem Bożego milczenia. Proponują drogę całkiem odmienną zarówno od ateizmu, jak i od "łatwej wiary". To jednak - w odróżnieniu od tamtych dwu wiodących często na skróty - droga rzeczywiście długa. Ta droga - podobnie jak exodus Izraela będący jej najdoskonalszym pierwowzorem - prowadzi również przez pustynię i ciemność. Istotnie, czasem gubimy gdzieś tę drogę - jej cechą jest nieustanne poszukiwanie, a niekiedy także błądzenie; czasem musimy zejść bardzo głęboko w przepaść, w ciemną dolinę, żeby ją znowu odnaleźć. Gdyby jednak nie wiodła tamtędy, nie byłaby drogą do Boga - Bóg nie mieszka na powierzchni.
Tradycyjna teologia twierdziła, że ludzki rozum jest w stanie o własnych siłach, poprzez refleksję nad światem stworzonym, dojść do przekonania, że Bóg istnieje - i z takim stwierdzeniem można się na pewno zgodzić. (Ściślej mówiąc: świat jest otwarty na możliwość takiej interpretacji, a rozum jest otwarty na możliwość dojścia do takiego wniosku, mimo że świat to rzeczywistość ambiwalentna, która nie zmusza do takiej interpretacji i teoretycznie dopuszcza także inny pogląd - bo jeśli coś leży "w możliwościach ludzkiego rozumu", to jeszcze nie znaczy, że rozum każdego człowieka musi koniecznie z tej możliwości skorzystać). A jednak ta sama tradycyjna teologia równocześnie dobrze wiedziała i nauczała, że ludzkie przekonanie o istnieniu Boga jest czymś innym niż wiara. Ludzkie przekonanie należy do sfery "oczywistości", podczas gdy wiara wykracza poza tę sferę, jest darem - "wlaną cnotą boską". Wedle Tomasza z Akwinu wiara to dar łaski, która wlewa się w ludzki rozum i umożliwia przekroczenie jego naturalnej pojemności, umożliwia mu w pewien ograniczony sposób uczestnictwo w doskonałym poznaniu, przez które Bóg poznaje samego siebie. Mimo to pozostaje ogromna różnica między poznaniem, które otwiera wiara towarzysząca nam w wędrówce przez półmrok naszego życia, a poznawaniem Boga twarzą w twarz, "błogosławionym wpatrywaniem się" (visio beatifica), które dostępne jest jedynie świętym w niebie -a więc także nam, jeśli tylko wykażemy cierpliwość i wierność w naszej pielgrzymiej wierze i tęsknocie, której w ciągu całego naszego życia, aż po próg wieczności, nie można w sposób doskonały ugasić.
Gdyby nasz stosunek do Boga oparty był na takim przekonaniu o Jego istnieniu, do którego można bezboleśnie dojść poprzez uczucie radości w obliczu harmonii wszechświata czy drogą intelektualnej refleksji nad łańcuchem przyczynowo-skutkowym, to stosunek ten nie byłby tym, co mam na myśli, mówiąc o wierze. Wiara wedle Ojców Kościoła jest promieniem, za którego pośrednictwem Bóg przenika w mroki ludzkiego życia; Bóg sam jest w nim w taki właśnie sposób, poprzez dotyk promienia swego światła, obecny, podobnie jak niezmiernie odległe słońce dotyka ziemi i naszego ciała swoim blaskiem. Jednak i nasze życie z Bogiem również miewa chwile zaćmienia.
Trudno ocenić, czy na tym etapie dziejów, który przeżyliśmy i przeżywamy, więcej jest owych chwil zaćmienia, niż było w przeszłości, czy tylko więcej wiemy na ich temat i jesteśmy na nie bardziej wyczuleni. Podobnie trudno rozstrzygnąć, czy ciemne stany duszy, strach i smutek - na które cierpi tylu ludzi naszej cywilizacji i którym nadajemy dziś nazwy z zakresu medycyny klinicznej, próbującej swoimi metodami i ze swojej perspektywy badać je i usuwać - są dziś z wielu powodów liczniejsze niż w przeszłości, czy też poprzednie cywilizacje ze względu na własne kłopoty poświęcały im mniej uwagi albo miały inne - być może bardziej skuteczne - sposoby ich rozpoznawania i radzenia sobie z nimi.
Owe chwile ciemności, chaosu i absurdu, wypadnięcia z bezpiecznej przestrzeni sensownego ładu jako żywo przypominają to, co prorokował Nietzsche ustami "człowieka oszalałego", który przyniósł wiadomość o śmierci Boga: "Dokąd my zdążamy? Precz od wszystkich słońc? Nie spadamyż ustawicznie? I w tył, i w bok, i w przód, we wszystkich kierunkach? Jestże jeszcze jakieś na dole i w górze? Czyż nie błądzimy jakby w jakiejś nieskończonej nicości? Czyż nie owiewa nas pusty przestwór?".
Takie chwile "precz od wszystkich słońc" - które na wielkiej scenie dziejów oznaczamy symbolami "Auschwitz", "Gułag", "Hiroszima", "11 września" czy "cywilizacja śmierci", a na codziennej płaszczyźnie jednostkowych losów słowami depresja lub kryzys (kryzys psychiczny, kryzys rodziny itd.) - stają się dla wielu "skałą ateizmu". Są powodem ich przeświadczenia, że - mówiąc słowami Szekspirowskiego Makbeta - "życie jest [...] powieścią idioty, głośną, wrzaskliwą, nic nieznaczącą", a chaos i absurd mają w nim pierwsze i ostatnie słowo. A przecież nie brak ludzi - także autor tej książki zalicza się do nich - dla których właśnie przeżycie Bożego milczenia, Bożego ukrycia w tym świecie stanowi punkt wyjścia i jedno z podstawowych doświadczeń ich wiary.
Mało co tak bardzo wskazuje na Boga i tak natarczywie woła o Boga, jak właśnie przeżycie Jego nieobecności. Przeżycie to może jednych prowadzić do "oskarżenia Boga", które kończy się odrzuceniem wiary. Istnieje jednak - zwłaszcza w tradycji mistyków - szereg interpretacji tej nieobecności, innych sposobów radzenia sobie z nią. Bez bolesnego doświadczenia "świata, w którym brak Boga", trudno zrozumieć sens religijnych poszukiwań i tego wszystkiego, co chcemy powiedzieć o "cierpliwości wobec Boga" i jej trzech aspektach - wierze, nadziei i miłości.
Jestem przekonany, że dojrzała wiara musi zawrzeć w sobie - ale także wewnętrznie przetworzyć i uczciwie, a nie powierzchownie i łatwo, przejść i przezwyciężyć - te doświadczenia z Bogiem i ze światem, które przez jednych określane są patetycznym zwrotem "śmierć Boga", podczas gdy inni nazywają to "Bożym milczeniem" i "nocą wiary". Nie mówię ateistom, że nie mają racji, ale że brak im cierpliwości; twierdzę, że ich prawda jest prawdą niedopowiedzianą.
Hans Urs von Balthasar lubił posługiwać się zwrotem "ograbić Egipcjan", kiedy chciał wyrazić dążenie chrześcijan do przyswojenia sobie z "kultury pogańskiej" tego, co najlepsze, podobnie jak Izraelici, wychodząc z Egiptu, wzięli od Egipcjan ich srebro i złoto. Tak, przyznaję, że nie chciałbym, aby chrześcijaństwo, zanim stary ateizm europejskiej moderny przykryje fala zapomnienia, nie wydobyło dla siebie i nie pozostawiło sobie tego, co w ateizmie było złote, szczere i prawdziwe - choćby to miała być niedopowiedziana prawda.
Trzeba jednak od razu zaznaczyć, że także "nasza prawda", prawda wiary jest tu, na ziemi, w pewnym sensie "niedopowiedziana", ponieważ w swej najgłębszej istocie pozostaje otwarta na Tajemnicę, która w całej pełni objawi się dopiero na końcu wieków. Dlatego musimy przezwyciężyć pokusę zadufanego trium-falizmu, ponieważ mamy sobie, zarówno z "niewierzącymi", jak i z wierzącymi, wiele do powiedzenia, i my także powinniśmy słuchać i uczyć się. Byłoby karygodnym zaniedbaniem, gdyby chrześcijaństwo nie wyciągnęło korzyści z faktu, że - jak żadna inna religia - przeszło w okresie moderny przez ogień oczyszczającej krytyki ateistycznej; takim samym nieszczęściem byłaby ucieczka przed wejściem do tego hutniczego pieca, oznaczająca rezygnację z wiary i nadziei, która powinna być poddawana próbie i przetapiana. Nie powinniśmy - pouczeni przez Apostoła Pawła - prosić, aby ciało chrześcijaństwa zostało pozbawione owego ościenia, lecz oścień ateizmu powinien stale wybudzać naszą wiarę z błogiego spokoju fałszywych pewników ku większemu zaufaniu do mocy łaski, która najpełniej przejawia się właśnie w naszej słabości (por. 2 Kor 12, 7-10).
Również ateizm może być pomocny w "przygotowaniu dróg Pańskich", może nam pomóc oczyścić naszą wiarę z "religijnych iluzji". Nie można mu jednak pozostawiać ostatniego słowa, jak czynią to ludzie niecierpliwi. Także w chwilach wielkiego zmęczenia powinniśmy być przygotowani na poselstwo podobne do tego, które prorokowi Eliaszowi przyniósł anioł podczas jego wędrówki na górę Horeb: Wstań, masz jeszcze długą drogę przed sobą! (por. 1 Krl 19, 7).

Fragment pochodzi z książki ks. Tomáša Halika: Cierpliwość wobec Boga

DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Cierpliwość wobec Boga
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.