Dać nadzieję

(fot. CIA DE FOTO/flickr.com/CC)
Br. Paweł Teperski OFMCap misjonarz w Rosji

Wielu z nas boi się pomagać, tym, którzy nie widzą sensu swojego życia. Tymczasem jak mało kto, właśnie oni potrzebują naszego czasu, uwagi, świadectwa i modlitwy.

Jako młody kapłan zorganizowałem dla dzieci wyjazd na letni wypoczynek. Codziennie mogliśmy korzystać z kąpieli w pobliskim jeziorze. Zasady ustalone na czas kąpieli były surowe i ściśle przestrzegane. Pierwsza brzmiała następująco: "Absolutnie nie wolno podczas kąpieli dla zabawy krzyczeć: «Ratunku» i «Pomocy»". Dzieci oczywiście myślały, że to tylko żart i w czasie bryzgania siebie wodą co rusz ktoś wołał w przypływie radości: "Pomocy!" lub "Ratunku!". Reakcja była jednoznaczna: "Natychmiast wychodzisz z wody!", a powód jeden: jeśli dzieci dla zabawy będą wykrzykiwać słowa, których używa się, wzywając pomocy, jest rzeczą zrozumiałą, że kiedy pojawi się realne zagrożenie, jako opiekun nie będę w stanie odróżnić wołania o pomoc od krzyków-żartów i najzwyczajniej w świecie zignoruję prawdziwe wołanie o pomoc.

Wołanie o pomoc

Czytając powyższy wywód, ktoś może powiedzieć: "No trochę brat przesadza. Ile w końcu jest takich przypadków, że ktoś się faktycznie topi w jeziorze?!". Odpowiedź jest prosta: "Jeśli miałby być choćby jeden, to dla mnie stanowczo za dużo". Życie człowieka jest zbyt cenne. Do czego zmierzam. W seminarium, studiując kwestie samobójstw, przeczytałem książkę, w której specjalista stawiał tezę, że samobójcy w większości przypadków informują wcześniej o swoich zamiarach. Podstawowe pytanie brzmi: jak odróżnić ich komunikat, skoro bardzo wielu ludzi używa (oczywiście żartując) zwrotów typu: "No ja się chyba zabiję", "Nic tylko skoczyć z mostu" itp. Dlatego warto zacząć od podjęcia postanowienia: wykreślam z mojego słownika stwierdzenia: "Ja się zabiję" itp. (które również z punktu widzenia duchowego jest bardzo niebezpieczne).

Jezus Zbawicielem

Co mogę zrobić, kiedy przychodzi do mnie osoba z informacją, że chce popełnić samobójstwo? Po pierwsze, traktuję to poważnie, czyli nie zaczynam się śmiać i mówić: "no nie żartuj, nie jest tak źle" itp.  Oczywiście może się okazać, że rozmówca żartuje, ale wówczas otrzymuje reprymendę należną dzieciom krzyczącym dla zabawy "Ratunku!" podczas kąpieli w jeziorze. Drugi krok: zbawiciel ma na imię Jezus Chrystus i to On zbawił świat. Ja jestem tylko człowiekiem. Ta świadomość jest bardzo ważna w czasie takiego spotkania. Ponadto przyszli/niedoszli samobójcy mają często tendencję szantażowania swoich rozmówców. To ludzie, którzy się jakoś w życiu pogubili, mają poważne problemy i czują się niekochani. Stąd każda poświęcona im uwaga jest tym, czego szukają. Mogą więc usiłować "ugrać" coś na fakcie robienia z siebie ofiary. I tutaj ważny jest kolejny krok w świadomości osoby, która spotyka się z takim cierpiącym człowiekiem. Jest on dość trudny, dlatego aby go wytłumaczyć, posłużę się przykładem. Kiedy ratownik wodny podpływa do topiącej się osoby, na początku musi "unieszkodliwić" potrzebującego pomocy. W przeciwnym wypadku topiący się zawiśnie na ratowniku bądź w przypływie paniki wręcz go udusi i w ten sposób zginą obydwaj. Owo obezwładnienie często niestety sprowadza się do uderzenia topiącego się w twarz, na skutek czego przez chwilę zajmuje się on swoim bólem, co daje szansę ratownikowi umiejętnego chwycenia "topielca" i uratowania mu życia. Oczywiście nie chodzi tu o to, by zadawać kolejny ból już dostatecznie cierpiącemu człowiekowi, ale o to, by nie dać się usidlić lawiną szantaży emocjonalnych. Tym, który kontroluje sytuację, ma być zawsze lekarz, nie pacjent.

Mieć, by dać

Kolejna kwestia wiąże się z przysłowiem: "Z pustego i Salomon nie naleje". Nie jestem w stanie podarować niczego, czego wcześniej sam nie otrzymałem. Skoro sam nie żyję wiarą i nadzieją i nie jestem głęboko przekonany, że Jezus żyje i działa w moim życiu, że mnie kocha, że moje życie ma sens takie, jakie jest (z moimi chorobami, trudnościami, niespłaconymi kredytami i nierozwiązanymi sprawami), to cóż mogę dać drugiemu człowiekowi? Dlatego tak wiele osób w pewnym sensie lęka się przychodzić z pomocą drugim, którzy stracili sens życia. Boimy się pomagać "samobójcom", gdyż gdzieś przez skórę czujemy, że po prostu nie mamy nic do zaoferowania. Że w tak ekstremalnym przypadku zdawkowe słowa: "Nie martw się, jakoś to będzie, jutro będzie lepiej" - po prostu już nie wystarczają, że choroba jest na tyle poważna, że witamina C i wapno tu nie pomogą i trzeba podać poważne lekarstwo. Powinniśmy prosić Boga o dar umiejętności wyważenia sytuacji. Z jednej strony Bóg pozostawił na ziemi nas i chce się nami posługiwać, by pomagać drugiemu człowiekowi, z drugiej zaś, to nie my, a On - Jezus Chrystus jest Zbawicielem świata. Dlatego jest dla nas wszystkich nadzieja, nadzieja, którą przynosi Bóg - właśnie Jezus. Stańmy więc po stronie Zwycięzcy i kierujmy ludzi do Boga. Jeśli nie pomieszamy w tym wszystkim ról i nie będziemy bawić się w psychologa, skoro nim nie jesteśmy, to wydaje mi się, że naprawdę dużo możemy zrobić.

Wyjawić pokusę

Osoby, które zmagają się z myślami samobójczymi, to nie od razu chorzy psychicznie. Oczywiście taki przypadek też może się pojawiać i dlatego taki ktoś powinien być wówczas prowadzony również przez psychologa czy psychiatrę, ale nie zapominajmy, że istnieje Szatan. Myśli samobójcze pochodzą (w kwestii duchowej) zawsze od Złego. Dlatego rzeczą ważną jest wyjawiać je zawsze podczas sakramentu pokuty. Nie jako grzechy, ale jako pokusę, z którą się zmagamy. Już samo wyjawienie jej w czasie spowiedzi w sposób bardzo poważny osłabia działanie demona. Dlatego do tej szczerości podczas spowiedzi bardzo gorąco zachęcam.

Dać świadectwo

Co zrobiłby Jezus, gdyby przyszedł do Niego człowiek i powiedział, że chce odebrać sobie życie? Wydaje mi się, że spokojnie, bez osądzania i potępiania oraz moralizowania ("tak nie wolno, to grzech…"), mówiłby mu o Miłości Boga do człowieka. Myślę, że Jezus pomodliłby się z tą osobą, prosząc Ojca, by mogła doświadczyć, jak bardzo ją kocha. Jaka jest misja chrześcijanina na świecie, jaka jest moja i twoja misja? Właśnie taka sama. Mówić drugiemu człowiekowi, że Bóg bardzo go kocha, że chce przebaczać mu grzechy, że Jezus oddał za niego życie i dlatego dla nas wszystkich jest nadzieja. Jeśli sami żyjemy nadzieją pochodzącą od Boga, jeśli jesteśmy głęboko przekonani, że moje życie ze wszystkimi problemami ma sens, to gdy przyjdzie do mnie ktoś, kto tak jak ja zmaga się z trudnościami, nie będę musiał czytać książki przed spotkaniem z nim, ale po prostu pomodlę się o pokorę i dar Ducha Świętego. Warto też być szczerym. Przecież nasze życie nie jest pasmem sukcesów, powodzeń i sytuacji bezproblemowych. Przecież nam też przydarzają się sytuacje, które nas przerastają, z którymi sobie po prostu najzwyczajniej w życiu nie radzimy. To chyba również warto powiedzieć. Może proste świadectwo: "Wiesz, ja sobie też ze wszystkim nie radzę w życiu. To i tamto mi nie wyszło, grzeszę i upadam, ale modlę się i Bóg pomaga mi żyć dalej z dnia na dzień. Nie wiem, co będzie jutro, ale dzisiaj wierzę i tego doświadczam, że Bóg mnie kocha, że troszczy się o mnie. Może nie mam widzeń aniołów, ale mam wspólnotę Kościoła, w której czuję się kochany przez Boga. To mi bardzo pomaga. Kiedy jest trudno, biorę też Pismo Święte do ręki, czytam i proszę Boga, aby ze mną rozmawiał. Czasami słyszę odpowiedź, czasami nie. Ale pora deszczowa nie trwa wiecznie. Nawet jeśli trwa parę miesięcy, to potem wyjdzie słońce. I na to słońce dzisiaj też czekam. Jeśli chcesz, możemy poczekać razem". A dalej… Właśnie, co zrobić dalej? To samo, co Jezus. Prosić Boga o dar Ducha Świętego, byśmy mogli jak Jezus oddawać życie dla drugich, biorąc na siebie ich słabości i grzechy, "tracąc" dla nich czas, rozmawiając, modląc się z nimi, ukazując prawdę, że Bóg naprawdę jest i naprawdę kocha.          

Boimy się pomagać "samobójcom", gdyż gdzieś przez skórę czujemy, że po prostu nie mamy nic do zaoferowania

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Dać nadzieję
Komentarze (9)
F
filipp
4 października 2014, 01:18
Witam, może to nie jest dobre miejsce ale bardzo prosił bym was, czytelników o modlitwę za mnie. Choruję na nerwicę lękową. jest mi bardzo ciężko od wielu lat pracuję z psychologiem i modlę się.  Teraz poszedłem na studia i do pracy ... Objawy się strasznie nasiliły. Sprawiają mi ogromne cierpienia, lęk powoduję że nie mogę się skoncetrować na pracy i nauce . , nie mogę normalnie rozmawiać z ludzmi.Stale boję się... potszebuję wsparcia.. módlcie się za mną proszę..! Módlmy się też za innych dotkniętych nerwicą czy innymi podobnymi problemi depresja,schizofremia bo to są straszliwie ciężkie choroby.Pokornie proszę o choć jedną wzmiankę do Boga o mnie..!
D
depresant
4 października 2014, 09:38
filipie, pomodlę się za Ciebie
najdłuższa żmija mija
11 września 2014, 18:11
"Eliasz (...) przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł "Wielki już czas o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków". Po czym położył się tam i zasnął. A oto anioł trącając go, powiedział mu" Wstań, jedz!". Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Zjadł więc i wypił, i znów się położył. Powtórnie anioł Pański wrócił i trącając go, powiedział: "Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga". 1 Krl 19 Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a moi bliscy będą uzdrowieni.
JS
Je suis Malade
11 września 2014, 09:46
Dziękuję za słowa, szczególnie te: "Nie wiem, co będzie jutro, ale dzisiaj wierzę i tego doświadczam, że Bóg mnie kocha, że troszczy się o mnie. Może nie mam widzeń aniołów, ale mam wspólnotę Kościoła, w której czuję się kochany przez Boga".
JS
Je suis Malade
11 września 2014, 10:05
Ciężko, bo zmarła dziś dla mnie ważna osoba ale daję radę.
TK
też kiedyś przeżyłem stratę
11 września 2014, 11:58
Twój ból świadczy o Twojej miłości - o tym, że ta osoba nie była Ci obojętna. Może doda Ci siły świadomość, że ta osoba odeszła na spotkanie z inną Miłością i wasza rozłąka jest tylko czasowa - że kiedyś spotkacie się "w domu Ojca"
JS
Je suis Malade
11 września 2014, 13:02
Teraz mam tylko wrażenie, że po tamtej stronie jest coraz więcej mi bliskich osób. Coraz bardziej mam w głowie to właśnie zdanie „śpieszmy się kochać ludzi po szybko odchodzą”. Szczególnie boli, jak to jest nagła śmierć, niespodziewana. Jak umiera ktoś młody. A ty w zagonieniu nie zawsze byłeś dobry, nie potrafiłeś docenić że jest. Ile rzeczy się nie zdążyło powiedzieć. Pewnie jeszcze długa droga przede mną. Mam teraz główny cel, chce żyć tak dobrze, aby spotkać się w Niebie. Bo straszne by było nie spotkać się z nimi już nigdy. Pocieszające, jest dużo osób dla, których jest się tu potrzebnym.
TK
też kiedyś przeżyłem stratę
11 września 2014, 13:50
to chyba dobry cel, ten o którym piszesz... btw... teraz otoczenie wymaga ciągłego "keep smiling",  żebyśmy ciągle byli "cool" "fit" i co tam jeszcze.... a kiedyś było tak, że ludzie mieli prawo (czasem wykrzywiane w obowiązek) do co najmniej rocznej żaloby - mieli prawo do przeżycia smutku w każde ze świąt bez Tej osoby, do przeżycia smutku i w czasie pracy i wakacji/wolnym... nie wstydź się tego smutku i żalu ani przed sobą, ani przed najbliższymi (z obcymi to już różnie - oni nie zawsze muszą mieć dostęp do naszych emocji). teraz to pewnie wydaje się abstrakcją, ale kiedyś, jak już czas uleczy ranę/pustkę, być może dobrym pomysłem będzie obchodzić rocznicę śmierci tej Osoby np w ten sposób (oprócz odwiedzenia grobu itd), żeby wziąć zdjęcia, jakieś dobre wino i zrobić sobie wieczór miłych wspomnień z nią związanych...
TK
też kiedyś przeżyłem stratę
11 września 2014, 13:51
oczywiście przyjmij proszę wyrazy współczucia i - jeśli to możliwe - pociechy