Dlaczego seks tylko w małżeństwie?

(fot. shutterstock.com)

Zakaz współżycia przedmałżeńskiego nie zabrania żadnego dobra, lecz je chroni. Jako ludzie potrzebujemy więcej światła poznania niż ciepła przyjemnych uczuć.

Coraz więcej par narzeczeńskich mieszka i współżyje ze sobą tak jakby byli już małżeństwem. Jedni nie widzą w tym nic zdrożnego, inni godzą się na moralny kompromis (bo taniej, bo się już kochamy, niedługo planujemy ślub, bo wszyscy tak robią), rezygnując tym samym z przyjmowania Eucharystii. Są i tacy, którzy pobudzeni jakimś religijnym impulsem przychodzą do spowiedzi i wyznają, że współżyją przed ślubem, ale nie widzą w tym nic złego. Na pytanie, dlaczego więc się z tego spowiadają, zwykle odpowiadają: "Bo tak sprawę widzi Kościół, ale my się z tym nie zgadzamy". Wyznają grzech, ale nie czują winy i dystansują się od Kościoła, który sami tworzą. Nie zawsze wynika to z zaciekłości, antyklerykalizmu i złej woli. Po prostu nie rozumieją, czego się od nich oczekuje.

Brak identyfikacji tych młodych ludzi ze wspólnotą uczniów Chrystusa, spowodowany po części ich zaniedbaniami, jest także duszpasterską porażką Kościoła, który w ich oczach jawi się głównie jako usługodawca i stróż moralności złożony z wyświęconych urzędników, a świeccy to usługobiorcy. Tym samym w ich świadomości nie różni się zbyt wiele od innych instytucji: supermarketu, urzędu skarbowego i kina.

Sytuację pogarsza również presja kultury, która w dużej mierze nie jest już kształtowana przez chrześcijaństwo. Rosnące przyzwolenie społeczne i cicha akceptacja ze strony rodziców, podyktowana często lękiem przed utratą kontaktu z synem lub córką, obnaża jedynie, że wcześniej, gdy mieszkanie razem nie było tak powszechne, bardziej działały motywacje społeczne niż religijne.

DEON.PL POLECA

Katechezy szkolne i niedzielne kazania koncentrują się na tym, że współżyć przed ślubem nie wolno, bo seks zarezerwowany jest tylko dla małżeństwa. Taki drogowskaz wystarczyłby dla tych, którzy wierzą i czują się rzeczywistymi członkami Kościoła. Ale coraz więcej osób ta argumentacja nie przekonuje. Smutne, że dobro trzeba uzasadniać, bo samo się nie obroni. Nadto, w przekonaniu wielu oziębłych religijnie narzeczonych ślub sakramentalny wydaje się pewną rytualną formalnością, która, ich zdaniem, zasadniczo niczego nie wnosi do ich miłości. Liczy się tylko to, co sie samemu przeżyje, wypracuje i osiągnie.

Dobro to coś więcej niż uczucie

Jednak zakaz współżycia przedmałżeńskiego nie zabrania żadnego dobra, lecz je chroni. Ale o jakie dobro tutaj chodzi? Kiedy w raju Bóg nie pozwolił Adamowi i Ewie jeść owoców z drzewa poznania dobra i zła, (choć najpierw wskazał na istnienie wielu innych drzew, z których można jeść do woli), to Jego pragnieniem nie było pozbawienie człowieka jakiegoś niesamowitego szczęścia. Przeciwnie, jeśli poznanie w Biblii oznacza doświadczenie całym sobą, niemalże na własnej skórze, to Bóg chciał oszczędzić człowiekowi poznania zła w sposób namacalny. Wszystko rozbiło się jednak o zaufanie. Bo cóż złego w zjedzeniu owocu? Przecież nie był trujący. Oczy też widziały w nim coś pięknego. Czy Bóg aby nie przesadza? A cóż szkodliwego we współżyciu seksualnym, które daje przyjemność i napełnia radością, zwłaszcza gdy ludzie sie już kochają i zamierzają pobrać?

Z pewnością problem nie tkwi we współżyciu seksualnym, które samo w sobie jest dobre. I to nie nasze uczucia, nawet najbardziej romantyczne, decydują o tym, czy coś jest dobre czy złe. W historii co rusz pojawiały się prądy myślowe o zabarwieniu manicheistycznym, które cielesność potępiały w czambuł, widząc w niej wroga tego, co duchowe. Z tego powodu niektóre skrajne grupy religijne nakazywały powstrzymanie się od seksu i małżeństwa. Dzisiaj gdyby zapytać, co to jest nieczystość, wielu wierzących skojarzyłoby ją z pożądaniem, z "tymi sprawami" i fantazjami seksualnymi, chociaż Jezus mówi, że każde zło, które wychodzi z serca ludzkiego, czyni człowieka nieczystym (Por Mk 7, 23). Benedykt XVI w encyklice "Deus caritas est" pisze, że "dzisiaj nierzadko zarzuca się chrześcijaństwu, że w przeszłości było przeciwnikiem cielesności" i przyznaje: "Faktycznie, tendencje w tym sensie zawsze istniały" (5). Franciszek, powołując się na katechezy św. Jana Pawła II, dodaje, że "żadną miarą nie możemy rozumieć erotycznego wymiaru miłości jako dozwolonego zła lub jako ciężaru, który trzeba tolerować dla dobra rodziny, ale jako dar Boga, który upiększa spotkanie małżonków" (AL, 152) Miłość erotyczna jest "językiem międzyosobowym" - dodaje papież, a więc komunikacją, mową ciała i ducha.

Dzisiaj wahadło przechyla się bardziej w drugą stronę, chociaż korzeń problemu pozostaje ten sam. Kultura masowa ubóstwia seks i tak go pokazuje jakby był on ostateczną realizacją ludzkich tęsknot, choć często oderwaną od relacji, miłości i ducha. Także w Kościele niektórzy próbują ukazywać orgazm jako przedsmak nieba, element boskości w człowieku. A przecież seks to tylko jedno ze stworzeń, jeden z wymiarów miłości, wspaniały, przyjemny, ale nie najważniejszy. Rodzice poświęcają się nieraz całkowicie dla dzieci i nie wyrażają tej relacji seksualnie.

Zło nie czai się tylko w tym, co bezpośrednio nam szkodzi. Złe stają się także rzeczy dobre, które wybieramy w niewłaściwym czasie, miejscu i sytuacji życiowej. Trzeba też dodać, że uzasadnieniem dla rozpoczęcia współżycia w dniu ślubu nie jest również doskonały stopień miłości, który narzeczeni wówczas zdobywają. Ich miłość w chwili wypowiedzenia przysięgi osiąga konieczną, wstępną dojrzałość, ale nie ostateczną. Nie muszą kochać bezinteresownie, aby współżyć ze sobą. Taka miłość to punkt docelowy. A jednak to przyjęcie sakramentu małżeństwa jest granicą, która uprawnia do współżycia, chociaż oddanie narzeczonych nie jest jeszcze pełne. W sumie o gotowości do przyjęcia sakramentu decydują ostatecznie sami narzeczeni, chociaż w świetle wiary stoi za tym działanie Ducha Świętego. Poza spełnieniem pewnego minimum wymagań nikt nie utrudnia im dostępu do tego sakramentu. Skoro narzeczeni sami dokonują wyboru, kiedy przyjąć sakrament, to czyż i oni nie mogą sami zdecydować się na współżycie, zanim wezmą ślub?

Ciało wyraża ducha

Właśnie w tym sęk, że to sakrament przyjmowany publicznie i we wspólnocie Kościoła wprowadza nową jakość i przygotowuje właściwy grunt dla rozwoju małżeństwa i przyjęcia nowego człowieka - owocu miłości małżonków i samego Boga. Sobór Trydencki stwierdza, że "sakrament małżeństwa udziela małżonkom łaski miłowania się wzajemną miłością, jaką Chrystus umiłował Kościół. Łaska sakramentu udoskonala zatem ludzką miłość małżonków". A więc, po pierwsze, w sakramentalnym małżeństwie nie chodzi tylko o własną miłość, którą się odczuwa, lecz o miłość samego Chrystusa - przychodzącą z zewnątrz, podarowaną. Po drugie, sakrament rozpoczyna się w konkretnym momencie i miejscu, a nie dowolnie. Otwiera przepływ szczególnej Bożej pomocy, bez której ludzka miłość, chociaż jest fundamentem, nie wystarczy do zbudowania trwałego małżeństwa. Wszystkie sakramenty wymagają nie tylko wiary, czyli zaufania, ale także uznania własnej niewystarczalności i tego, że nie jesteśmy supermenami. Wszystkie sakramenty są w pewnym sensie inicjacją, wprowadzeniem przez kogoś w nowy etap życia. Ciekawe, że w niektórych sferach życia, zwłaszcza tam, gdzie nie odczuwamy braków, chcielibyśmy zachować kontrolę i być całkowicie samodzielni, niezależni od nikogo.

Św. Jan Paweł II pisze w "Familiaris consortio", że "dar ciała we współżyciu fizycznym jest realnym symbolem głębokiego oddania się całej osoby: oddanie takie nie może w obecnym stanie człowieka urzeczywistnić się w całej swej prawdzie bez współdziałania miłości z "caritas", daną przez Jezusa Chrystusa" (FC, 80). Cała osoba oddaje się drugiej wtedy, gdy jest w stanie zadeklarować to publicznie, przed innymi.

Najpierw musi być pełne oddanie duchowe, żeby oddanie ciałem nie było kłamstwem. Symbol przecież odnosi do jakiejś ukrytej rzeczywistości. Kiedyś uderzyło mnie, że Chrystus wydaje swoje Ciało za nas nie na początku swojej działalności, lecz u kresu swego życia, w chwili otwartego zakomunikowania uczniom, że jest gotów ponieść za nich śmierć. Ciało jest komunikacją, a nie tylko biologicznymi procesami. Czy osoby, które współżyją przed ślubem, rzeczywiście deklarują połączeniem ich ciał, że cali się oddają sobie na dobre i na złe?

Wszyscy mamy swoje pęknięcia, rany, słabości i ograniczenia. Kto rozpoczyna współżycie seksualne, polegając tylko na swoim uczuciu miłości w sercu, może się pomylić i poranić. Wtedy łatwo się wycofać, poddać własnej niemocy i lękowi. Dlatego potrzebna jest publiczna deklaracja i wsparcie innych. Katechizm precyzuje, że "zjednoczenie cielesne jest moralnie godziwe jedynie wtedy, gdy wytworzyła się definitywna wspólnota życia między mężczyzną i kobietą" (KKK, 2391). Nie chodzi o "doskonałą" wspólnotę, ale o taką, która opiera się na publicznym przyrzeczeniu.

Nie wszystko jest prywatne

Małżeństwo nie jest sprawą prywatną, nie tylko w Kościele, ale i w społeczeństwie. Podobnie zresztą jak wiara. Św. Paweł pisze, że wśród chrześcijan "ciało jest dla Pana, a Pan dla ciała" (1 Kor 6, 13). Nasze ciała nie należą do nas. Takie stwierdzenie jest w absolutnej kontrze do tego, czym żyje świat. Jak to, ja nie dysponuję swoim ciałem? To wykoślawiony indywidualizm prywatyzuje wszystko, porażając człowieka specyficzną amnezją. Przecież nikt z nas nie rodzi się sam, nie wychowuje się sam, nie uczy się języka w pojedynkę, nie żyje na bezludnej wyspie, lecz dojrzewa we wspólnocie, zależy od wielu relacji i interakcji.

Prywatyzacja wiary przekłada się także na przeżywanie innych sakramentów. Eucharystia jest wtedy tylko przyjęciem Pana przez poszczególnego wiernego. A przecież inni uczestnicy mszy świętej też jednoczą się z Panem. Nikt z nas nie ma Chrystusa tylko dla siebie. Spowiedź również wydaje się niektórym (pewnie z powodu dyskrecji i tajemnicy) osobistym pojednaniem człowieka z Bogiem, ale już nie ze wspólnotą Kościoła. Pewni wierni uważają, że wystarcza wyznanie grzechów w sercu przed Bogiem. Ale tam żadnego Boga nie ma, bo obiecał przebaczenie we wspólnocie Kościoła.

Co więcej, w małżeństwie "na próbę" , które skłania do podjęcia współżycia seksualnego, człowiek podświadomie zakłada, że ma kontrolę nad przyszłością. Chciałby zlikwidować niepewność związaną z ryzykiem zaufania, uniknąć wszelkich błędów. Jednak żadne małżeństwo czy rodzina błędów nie uniknie. Nie sposób ich wszystkich przewidzieć. Poza tym, jak można żyć obietnicą, skoro się jej w ogóle nie złożyło? A jeśli się ją złożyło w skrytości, to też łatwo można się z niej wycofać, udając, że przecież to były tylko słowa i nikt nic nie słyszał…

Z drugiej strony współżycie przedmałżeńskie nie tyle otwiera oczy na pełne poznanie drugiego, lecz je ogranicza. Doświadczenie intensywnej przyjemności zbyt wcześnie rodzi wrażenie, że pomiędzy kobietą i mężczyzną istnieje już silna miłość - wszystkie słabości ulegają wtedy "zawieszeniu". No i dlatego nie trzeba tej miłości publicznie obiecywać, skoro ona już jest… Miłość fizyczna okazywana przed małżeństwem może utwierdzić w przekonaniu, że poza nią nie warto już szukać niczego innego, skoro jest tak pochłaniająca. Jak napisał V. Genovesi, współżycie przedmałżeńskie "daje dużo ciepła, a mało światła". Silne uczucia rodzą w narzeczonych przekonanie, że są już jednym ciałem, chociaż Jezus mówi, że mają sie nim stać - "będą jednym ciałem". Prawdziwa jedność wymaga też wysiłku, uczenia się i długotrwałego "docierania się". Nie rozwijam już tego wątku, że współżycie przedmałżeńskie zwykle pociąga za sobą antykoncepcję. Dziecko na tym etapie życia nie jest najbardziej pożądaną niespodzianką, lecz często intruzem. Dopóki miłość zamknięta jest na dziecko, wbrew deklaracjom, nie jest prawdziwą miłością, nie jest twórcza, lecz chce się upajać tylko tym, co jest.

Ksiądz przyrzeka, że dochowa tajemnicy spowiedzi. Lekarz składa przysięgę Hipokratesa, że będzie ratował zdrowie pacjentów. Posłowie i prezydent przysięgają, że będą służyć ojczyźnie. Ale najpierw muszą być wybrani, ustanowieni w urzędzie lub funkcji. Nie ogłaszają się nimi sami i nie zaczynają swej pracy, dopóki nie przekroczą progu inicjacji. Dlaczego przysięgają publicznie, a nie prywatnie, w sercu? Ponieważ podejmują odpowiedzialność, które będzie narażona na pokusy, zmęczenie, błędy. Ale też dlatego, że w ich pracy nie chodzi tylko o relacje do rzeczy, lecz do ludzi. Często takie publiczne zobowiązanie może pomóc w chwilach wątpliwości, gdy jest trudno i pojawiają się kryzysy. Podobnie publiczny ślub małżonków nie jest po to, żeby zorganizować tylko imprezę - wesele czy jedynie zalegalizować współżycie. To akt odwagi, który otwiera możliwość pełnego zaangażowania, także przez cielesne zjednoczenie, biorąc na siebie pełną odpowiedzialność.

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlaczego seks tylko w małżeństwie?
Komentarze (26)
ON
~Ola Nowak
4 czerwca 2020, 08:31
Dzień dobry, przeczytałam ten artykuł i muszę przyznać że niedaleki jest Pan od Królestwa Bożego. Cieszę się że Bóg obdarza swoją łaską wszędzie każdego kto tego pragnie i nie kieruje się naszymi ludzkimi ograniczeniami. Sama jestem w związku od trzech lat i jestem dziewicą i zamierzam być nią do dnia mojego ślubu. Jednak fakt że Bóg nie może wybaczyć człowiekowi gdy nie wyzna grzechów przed księdzem jest w całości niezgodne z Biblia. Przytoczę tutaj przypowieść samego Jezusa o faryzeuszu i celniku w świątyni. Nikt ich tam nie słyszał, jedynie Bóg a widząc uniżoną postawę celnika, Jezus stwierdził że jest mi wybaczone wszystko co dokonał. Nie było osób trzecich, a jedynie jego skruszone serce. Dokładnie tak samo jak w psalmie 51 kiedy to Dawid prosi Boga o wybaczenie gdy zgrzeszył z Batszebą.
27 maja 2017, 07:02
Początek wpisu obiecujacy, ale dalej to już kiepsko. ​A sprawa jest oczywista. Ktoś kto wierzy Bogu i uznaje autorytet Kościoła poczeka w sposób oczywisty z seksem na "po ślubie". Poczeka oznacza iż nie będzie o seksie fantazjować, żyć na tzw. granicy czy walczyć o czystosć. ​Pozostalych papka o miłości nie przekona. Co najwyzej ze strachu nie podejmą współżycia, ale czy nie grzeszą w myślach, czy nie uciekają w pornografie czy onanizm? Bo warto zauważyć wielki rozdźwięk pomiedzy wiekiem, gdy seksem młodzi ludzie zacznaja sie interesowac, a wiekiem kiedy zawierane są obecnie małżeństwa. Jeżeli ktoś chce wypełnic naukę Kościoła to dla mężczyzn to jest obecnie około 15 lat życia w walce ze samym sobą i swoimi instynktami a dla kobiet troszke mniej.  A na pytanie co w takim wypadku jest większym złem - normalne współżycie przed slubem z wybraną kochaną osobą, wypaczanie sobie strefy seksualnej czy zajmowanie sie nieustanną walką ze sobą w tym artykule nie znajduję odpowiedzi. 
Agamemnon Agamemnon
28 maja 2017, 15:01
Co Pan rozumie przez pojęcie "onanizm" ? zwrotem takim posłużył się Pan w powyższym swoim komentarzu.
29 maja 2017, 23:02
Onanizm czyli masturbacja. Taka płytka namiastka seksu.
Agamemnon Agamemnon
6 czerwca 2017, 02:40
Dziwne, ponieważ pojęcie „onanizmu” pochodzi od zachowania  się  Onana ze Starego Testamentu, gdzie Onan nie chcąc począć dziecka zastosował stosunek przerywany  - jako środek antykoncepcyjny,  co się nie spodobało Bogu. Bóg chciał mieć człowieka poczętego, ale Onan nie chciał. Od Onana zatem zaczerpnięto nazwę „onanizm”, Manichejczycy wybrali sobie za patrona Onana niezbyt fortunnie, ponieważ Onan  nie próbował w sposób auto seksualny pozbywać się wzrastającego napięcia seksualnego, lecz  działał  na sposób heteroseksualny. Tymczasem  pojęcie „ masturbacji” odnosi się do działań auto seksualnych ( pozbywanie się uciążliwego napięcia seksualnego dzięki ustawicznej pracy gruczołów rozrodczych). Widzę tutaj, że posługuje się Pan terminami wewnętrzne sprzecznymi. Tak to jest, gdy strona manichejska chce coś przeforsować z pominięciem logiki, obowiązującej ludzi dążących do obiektywnego poznania rzeczywistości.
TD
Tomasz Dyć
6 czerwca 2017, 14:23
nie ma co się tak wywyższać... oficjalny słownik wystarczy sprawdzić: http://sjp.pl/onanizm faktem jest że tak się w języku polskim przyjęło
Agamemnon Agamemnon
6 czerwca 2017, 21:09
W manicheistycznej wizji całościowej człowieka , wiele się jakoś "przyjęło". Tylko rozumu tam nie było i nadal  nie ma. Co z "wywyższaniem się" ma wykazanie wewnętrznych sprzeczności logicznych w prezentowanym systemie światopoglądowym? w dodatku sprzecznym z nauczaniem Ewangelicznym Chrystusa. .
TD
Tomasz Dyć
8 czerwca 2017, 12:04
jeśli chcemy się dogadać - to powinnismy uzywać tego samego języka. I o to mi chodzi. Jeśli w języku istnieje definicja słowa - to posługujemy się tym słowem w sposób poprawny. Jeśli ktoś wymyśla swoją własną definicję (nawet jeśli jest ona logicznie uzasadniona) - to po prostu nie będzie zrozumiany.
Agamemnon Agamemnon
9 czerwca 2017, 00:10
W systemie manichejstycznym wszystko, dosłownie wszystko, jest niezgodne z nauką z zakresu biologii człowieka, psychologii rozwojowej, etyki. Nie można się posługiwać zwrotami, które mają na celu zaciemnić, zamazać ustalenia dokonane przez rozum ludzki przy użyciu narzędzi badawczych. Dlatego, aby ukazać bezsens manichejskich pogądów, które jak wiemy stały się oficjalną nauką Kościoła należałoby jak sądzę, przyjrzeć się definicjom, które serwuje taka nauka, w przeciwnym wypadku rzeczywiście nie dojdziemy do porozumienia.
26 maja 2017, 23:01
Zabobony, mity, klechdy mają wpływ na seksualność Polaka. Zadzwiające. Zamiast człowieczeństwa i humanizmu słuchają Maryji dziewicy w wieloma dziećmi, rodzeństwem Jezusa, o czym dosłownie mówi ewangelia. I potem Adam80 wspomina, że skoro nie był pierwszym dla swojej żony to koszmar, a moim zdaniem gdyby nie był dla niej ostatnim to byłby dla niego koszmar. Ale to Polski ciemnogród. Nasz ciemnogród, narodowy, nacjonalistyczny z hasłem "Bóg, honor i ojczyzna". 
27 maja 2017, 07:19
Akurat seks jest częstym problemem przez który wielu młodych ludzi porzuca Kościół. Kościół mądrze uczy w tej dziedzinie i gdyby młodzi ludzie słuchali tej nauki, a nie byli "mądrzejsi". Ale przecież młody człowiek wie lepiej, a później wikła sie w wielue problemów - choćby dzieci pozamałżeńśkie, aborcje itd. ​Tak wiem, jest antykoncepcja, ale wiara w skutecznosc gumki cyz pogułki to przykład współczesnego zabobonu. ​A o mitach to możesz poczytać na nowoczesnych forach poświeconych seksowi. 
27 maja 2017, 11:49
Nie wierzyć w mity a mówić wciąż o nich, nie wierzyć w Boga a wciąż mówić o Nim lub nawet powoływać się na Niego. Wogóle "nie wierzyć" a racjonalizować i to jeszcze coś w co się nie wierzy. Czyżby to było rozdwojenie osobowości a może schizofrenia a może tzw. osobowość mnoga ? Nie wiem :-), ale widzę tu pewnego rodzaju zaprzeczenia a przeczyć samemu sobie, no to jest forma zaburzenia. Pół biedy gdy ktoś przyznaje się do tego, że "sobie przeczy", ale gdy ucieka od tego (wypiera), no to już jest problem, bo wypieranie nic nie daje, tylko oddala sprawa a potem to wraca, no i powstaje problem, ale już Jezus mówił - "gdy duch nieczysty wyjdzie z człowieka, krąży po miejscach bezwodnych, potem wraca i stan tego człowieka jest gorszy niż poprzednio...............". No i cóż poradzi ? W/ g mnie poradzi, trzeba "stanąć w prawdzie o sobie, świecie i Bogu", no ale to już ciężka charówa a kto się chce męczyć ? 
A
Agamemnon
28 maja 2017, 14:49
Istotnie metody naturalne w I fazie pożycia małżeńskiego, kiedy małżonkowie rodzą  dla siebie upragnioną ilość dzieci a organizm kobiety pracuje prawidłowo są dość wysoce prrzewidywalne , można nawet planować płeć dziecka.  Sam w swoim małżeńskim związku to sprawdziłem. Najpierw chcieliśmy mieć córkę ponieważ, łagodny charkter dziewczynki łagodzi zachowania chłopca ( tak przynajmniej wówczas uważaliśmy). Potem chcieliśmy syna, potem na przemian córkę i znów syna. Wszystko się sprawdziło zgodnie z obserwacją cyklu. Nie śmiałbym faszerować najbliższej mi na świecie osoby (żony) farmakologią. Uważam,że ekologiczne metody tam gdzie je mozna stosować są najlepsze. Seks z prezerwatywą to lizanie cukru przez szybkę mawiał mój kolega z pracy. Sprawy się komplikują w II fazie  pożycia małżeńskiego, gdzie po urodzeniu  już upragnionej ilości dzieci, procesy geriatryczne nie pozwalają na stosowanie metod naturalnych by można było wyeliminować  nichcianą ciązę, wiadomo, że nikt  wówczas nie chciałby  "wpadki" co wiąże się z ekonomicznymi możliwościami rodziny. I tutaj istotnie potrzebne są metody wspomagające metody naturalne. I tutaj wkracza ze swoją filozofią dostojnego Manesa Kościół katolicki swoją encykliką Humanae vitae, zakazująca pożycia małżeńskiego. Nauka taka przyspożyła małżonkom ( tym, którzy dostosowali się do niej) rozlicznych nieprawidłowości w funkcjonowaniu małżeństwa z dychotomią małżeńską, aż po rozejścia się małżonków włącznie. A miało być tak dobrze wg. bł. Pawła VI. Okazało się, że człowiek ten przy tworzeniu takiego dzieła pominął badania naukowe a decyzję swoją oparł na swojej intuicji. Teraz Kościół katolicki winien ponieśc konsekwencje swojej nauki  w postaci  nawet odszkodowań materialnych za skutki tak głoszonej nie ewangelicznej nauki. Okazało się, że było to uderzenie w prawo naturalne małżonków do pożycia małżeńskiego.
Agamemnon Agamemnon
28 maja 2017, 14:55
komentarz po korekcie Istotnie metody naturalne w I fazie pożycia małżeńskiego, kiedy małżonkowie rodzą  dla siebie upragnioną ilość dzieci a organizm kobiety pracuje prawidłowo są dość wysoce przewidywalne , można nawet planować płeć dziecka.  Sam w swoim małżeńskim związku to sprawdziłem. Najpierw chcieliśmy mieć córkę ponieważ, łagodny charakter dziewczynki łagodzi zachowania chłopca ( tak przynajmniej wówczas uważaliśmy). Potem chcieliśmy syna, potem na przemian córkę i znów syna. Wszystko się sprawdziło zgodnie z obserwacją cyklu. Nie śmiałbym faszerować najbliższej mi na świecie osoby (żony) farmakologią. Uważam,że ekologiczne metody tam gdzie je można stosować są najlepsze. Seks z prezerwatywą to lizanie cukru przez szybkę mawiał mój kolega z pracy. Sprawy się komplikują w II fazie  pożycia małżeńskiego, gdzie po urodzeniu  już upragnionej ilości dzieci, procesy geriatryczne nie pozwalają na stosowanie metod naturalnych by można było wyeliminować  niechcianą ciążę, wiadomo, że nikt  wówczas nie chciałby  "wpadki" co wiąże się z ekonomicznymi możliwościami rodziny. I tutaj istotnie potrzebne są metody wspomagające metody naturalne. W tym momencie wkracza ze swoją filozofią dostojnego Manesa Kościół katolicki swoją encykliką Humanae vitae, zakazująca pożycia małżeńskiego. Nauka taka   przysporzyła małżonkom ( tym, którzy dostosowali się do niej) rozlicznych nieprawidłowości w funkcjonowaniu małżeństwa z dychotomią małżeńską, aż po rozejścia się małżonków włącznie. A miało być tak dobrze wg bł. Pawła VI. Okazało się, że człowiek ten przy tworzeniu takiego dzieła pominął badania naukowe a decyzję swoją oparł na swojej intuicji. Teraz Kościół katolicki winien ponieść konsekwencje swojej nauki  w postaci  nawet odszkodowań materialnych za skutki tak głoszonej nie ewangelicznej nauki. Okazało się, że było to uderzenie w prawo naturalne małżonków do pożycia małżeńskiego.
29 maja 2017, 23:01
Jak sie ubóstwi seks to później zaczynają sie problemy z nauką Kościoła. Więc lepiej jest tą nauke negowac.
Agamemnon Agamemnon
9 czerwca 2017, 00:26
Nie chodzi, aby coś ubóstwiać czy degradować jak w drugim przypadku robi to z małżeńskim pożyciem Kościół katolicki, lecz aby zachować pełną wolność Dzieci Bożych, bez której nie ma człowieka oraz człowieczeństwa , czyli tego co nazywamy wolnością w prawidłowym tego słowa znaczeniu. Zasada prostoty nie uznaje skrajności, stanowi natomiast o prawidłowości życia również w dziedzinie pożycia małżeńskiego , nie znosi ona wszelkich nakazów i zakazów u podstaw których znajduje się ideologia. Ideologia, gdzie rozum ludzki musi  przed nią ustąpić. Wolność jest przypisana człowiekowi. Kościół katolicki ją człowiekowi odbiera.
26 maja 2017, 22:22
Moja żona nie była dziewcą, dla faceta to koszmar...
26 maja 2017, 23:30
Dle katolika ze zrytym przez indoktrynację głową z pewnością. 
27 maja 2017, 07:12
A Ty byłeś naprawdę prawiczy w sferze seksualnej. Żadnej pornografii, samogwałtu, żadnych myśli o seksie?
Agamemnon Agamemnon
26 maja 2017, 19:49
Czystość jest formą bycia. Jest sztuką, delikatną i mądrą. Charakterystyczną dla ludzi wielkich. Potrafi oprzeć się licznym niebezpieczeństwom i dewiacjom w procesie kształtowania się osobowości. W Kościele katolickim zanieczyszczana ideologią manicheistyczną. W brewiarzu można przeczytać taki oto tekst: "Nie żenili się albowiem... chcieli zachować czystość". Kościół katolicki od trzeciego wieku n.e. nie może sobie poradzić z wpływami manicheistycznymi. Nawet  niniejszy portal mieniący się być katolickim, jest silnie z manicheizowany, gdy pisze na tematy etyki seksualnej. Smutna to prawda. Również powyższy artykuł posiada jasno określone wątki manicheistyczne. Pokłosiem encykliki Humanae vitae są małżeństwa białe, po zrodzeniu upragnionej przez siebie ilości dzieci, gdy procesy geriatryczne nie pozwalają na stosowanie naturalnych metod. Skutkiem wymuszenia na małżonkach redukcjonizmu pożycia  jest dychotomia małżeństw. Tak wygląda wtrącanie się osób trzecich w prawa sakramentalnego małżeństwa, nazywana tu "nauką Kościoła". Pożycie seksualne pozamałżeńskie jest cudzołóstwem. Prawo do pożycia seksualnego posiadają tylko małżonkowie i to przez cały okres swojego życia a nie jak chce Kościół katolicki tylko wówczas gdy chodzi o poczynanie dzieci. Jeden z profesorów seminarium duchownego na wygłoszonej konferencji powiedział: Stosunki seksualne potrzebne są li tylko, gdy potrzebne są dzieci. Siedliskiem  manicheizmu w Polsce są seminaria duchowne. Tymczasem życie w czystości, tej która płynie z nauki Chrystusa ( z nauki czystej) jest wielką egzystencjalną siłą niezbędną w zjednoczeniu eucharystycznym z Chrystusem  i w zjednoczeniu z współmałżonkiem.
Agamemnon Agamemnon
26 maja 2017, 20:30
Ocena artykułu: Pała
KJ
k jar
26 maja 2017, 15:59
Nie rozumiem postawy Kościoła.Dlaczego zezwala się na przyjęcie sakramentu małżeństwa,jeśli nie spełnione są jego warunki?Przecież skutkuje jedynie to tym,że taka para niedługo potem wniesie do sądu kościelnego prośbę o stwierdzenie nieważności. Młodzi jak chcą mogą wziąć ślub cywilny lub żyć na kocią łapę.Po co im sakrament małżeństwa? Żeby poprawić statystyki kościelne. Jak ktoś nie rozumie wykładni Kościoła w zakresie etyki seksualnej,wychowuje się w domu, w którym rodzice nie stosują się do nauki Kościoła w tej materii (na Boga naturalna regulacja poczęć została zatwierdzona w katechezie przedślubnej w Polsce już w 1936 roku, kursy organizowano już w 1934, w 1951 spowednicy zostali zobligowani do pytania narzeczonych, czy przeszli szkolenie z metod i wiedzą jak winno wyglądąc życie seksualne katolików, nie mówiąc już o Humanae Vitae i instrukcji małzeńskiej z 1969 jak na tamte czasy bardzo nowatorskiej, itd, itp. do naszych czasów, a Polacy jakby mieli to w nosie, uprawiają czystą seksualną partyzantkę i co robi Kościół nawet ich nie obliguje do rozliczeń w tej materii - nie rozlicza się rodziców,czy przekazali wiedzę o fizjologii dzieciom), dziewczyny mimo ułatwień dzisiaj od początku miesiączkowania nie stosują obserwacji cyklu, to szafowanie takiemu związkowi mija się z celem.
27 maja 2017, 07:11
Coż, współczesni katolicy i współczesny Kościół ma problem ze wszystkimi bez wyjatku sakramentami. ​Poczawszy od braku zrozumeinia co czynią rodzice przynosząc dziecko do chrztu, przez cukierowatą, wypełnioną zbędną treścią I Komunię św, później tradycyjny sakremnt odejścia. ​Pokuta od której odchodzi sie w "światlejszych" Kościołach lokalnych. Małżeństwo i Kapłaństwo - bardzo podobnie traktowany przez niektórych czyli albo życie podwójne, albo formalny rozwód.  ​Pozostaje ostatnie namaszczenie - czyli dla wielu jeszcze do dnia dzisiejszego sakrament, którego nalezy sie wystrzegać. Choć nawet nazwę Kościół zmienił.... ​
Dariusz Piórkowski SJ
27 maja 2017, 07:16
Jest jeszcze sakrament zgorzknienia i zniechęcenia. Niektórzy praktykują go codziennie. Także na tym portalu.
28 maja 2017, 07:56
Akurat takiego sakramentu nie znam.  ​Natomiast jeżeli ten wpis odnosi się bezpośrednio do tego co napisałem, to czy napisalem nieprawdę? ​A może lepiej nie widzieć współczesnych wilkich problemów z rozumieniem sakramentów?
JG
~Jan Goździuk
27 stycznia 2022, 23:23
Kościół nie jest od rozliczania ludzi. Kościół jest od głoszenia kerygmatu. Jeśli ktoś nie przestrzega jakichś wartości, to znaczy ich nie docenia. To my katolicy jako Kościół nie umieliśmy takiemu człowiekowi przekazać Dobrej Nowiny. Niech każdy bije się we własne piersi. Nie zwalajmy winy na "zawodowych" katolików. A to że się nam nie udaje wszystkich przekonać do naszej racji? Czy to ma budzić w nas złość? Jezusowi też nie udało się wszystkich przekonać!