Dlaczego zostałam świecką misjonarką

(fot. Travel Stock / shutterstock.com)
Weronika Kumaszka

Zanim wyjechałam do Zambii, nie miałam okazji pracować z zakonnicami. Wydawały mi się one dość zamknięte, nierzadko smutne i odsunięte od świata... Jak bardzo się wtedy myliłam.

Kiedy decydowałam się na wyjazd na misję sióstr służebniczek do Kasisi w Zambii, o siostrach prowadzących tam dom dziecka wiedziałam niewiele. Znałyśmy się zaledwie z kilku organizacyjnych maili wymienionych przed wylotem. Jednak już wtedy czułam, że czeka mnie wspaniała współpraca.

Największe rekolekcje w życiu

W domu dziecka w Kasisi pracuje siedem sióstr służebniczek: pięć Polek i dwie Zambijki. Każda z nich stuprocentowo oddaje się swojemu powołaniu. To było dla mnie pierwsze pouczające doświadczenie. Co­dziennie mogłam obserwować, jak siostry w różnym wieku - bardzo młode i te, które niejednokrotnie stwierdzały, że już niedługo będą się żegnać z ziemskim życiem - poświęcają się swojej pracy. Każdego dnia z pełnym za­angażowaniem zajmują się dziećmi, piorą, sprzątają, wykonują najprostsze prace... Wielu ze zdziwieniem równym mojemu mogłoby zapytać, czy nie odczuwają monotonii, nudy, wykonując te same zadania dzień po dniu.

Jednak ucząc się od sióstr i odkrywając, jak wiele zaskakujących różno­rodności może być w powtarzalnej pracy z dziećmi, zrozumiałam, że robiąc coś, co jest naszym powołaniem, nawet przez wiele lat, nie odczuwamy monotonii. Nie chcę przez to powiedzieć, że zawsze jest pięknie, łatwo, kolorowo. W końcu podążanie za swoim powołaniem to nie droga usłana różami. Nieraz trzeba się zmagać z samym sobą, by nie zejść z tej ścieżki. Ale w ciężkich chwilach, nawet kiedy człowieka dopadają największe wąt­pliwości, pozostaje w nim silna nadzieja, że to właśnie jego droga. Swoim świadectwem siostry pokazywały mi, że owa nadzieja niejednokrotnie staje się pewnością: tak, to jest właśnie to, co powinno się w życiu robić.

Na misji byłam dwukrotnie i za każdym razem były to dla mnie naj­większe rekolekcje w życiu. Uczestnicząc razem z siostrami w codziennej, jakże zwykłej, jakże powszedniej Mszy świętej, czułam nieustający kontakt z Bogiem. Wiem, że gdybym pojechała na świecką misję, również ro­biłabym dobrą, Bożą robotę. Również dałabym wiele dobra od siebie i dwa razy tyle bym otrzymała. Jednak dzięki temu, że pomagałam w domu dziecka prowadzonym przez zakonnice, miałam okazję jeszcze mocniej oddać to wszystko Panu Bogu.

Zaprzeć się siebie, podążać za Jezusem, pomagać innym

Podczas mojego pobytu w Kasisi siostry poddawały mnie - bardziej lub mniej świadomie - intensywnej edukacji dotyczącej ich zgromadzenia i sposobu życia. Wieczorami czytałam o ich założycielu bł. Edmundzie Bojanowskim, a w ciągu dnia widziałam, jak jego idee są wcielane w życie. Służenie bliźniemu - to chyba główny postulat, którego nie można było nie zauważyć, najpierw patrząc na pracę sióstr, a później w niej uczestnicząc. Zaprzeć się samego siebie, podążać za Jezusem i pomagać innym. Każdego dnia wstawać rano i przestawiać wskazówki swojego wewnętrznego kompasu z "ja" na "inni" - to udało mi się uskutecznić dopiero po tygodniu, może dwóch pobytu w Kasisi.

To właśnie największy skarb, jaki wywiozłam z tamtej misji. Staram się go wprowadzać w życie także w Polsce, w swoim mieście, wśród swoich przyjaciół, w pracy, na studiach. Co więcej, okazuje się, że dzięki nasta­wieniu na drugiego wiele zyskujemy dla siebie. Siostry mimo że niejed­nokrotnie bardzo zmęczone, każdego dnia z głębi serca się uśmiechały. Mimo pracy, która przecież potrafi przynosić także wiele trosk: bo ktoś trafił do szpitala, bo dziecko zachorowało, bo brakuje pieniędzy... Siostry jednak w swoim powołaniu są szczęśliwe. Widać to nie tylko, gdy się z nimi rozmawia, kiedy opowiadają gościom, jak wygląda życie w Kasisi, na czym polega ich misja. Widać to w każdym ich geście, w każdym słowie, w każdym spojrzeniu...

Kiedy byłam młodsza, myślałam, że po wstąpieniu do zakonu kobiety zatracają swoją indywidualność. Uważałam, że nie da się jej zachować. Trzeba przecież tak samo się ubierać, wykonywać podobne czynności, jeść takie samo jedzenie, mieszkać i żyć w jednym miejscu. Jak bardzo wtedy się myliłam! Przecież w Kasisi każda siostra to osobna historia, to piękna osobowość, która ubogaca wspólnotę swoim charakterem.

Nie da się przecież do końca okiełznać energicznej góralki. W domu dziecka można zobaczyć ją w ciągłym ruchu, nieustannie biegającą z kąta w kąt. Oczywiście potrafi pokornie wykonywać swoje zadanie, ale pokora nie oznacza ograniczenia tego wulkanu energii. Siostra jedynie ukierun­kowuje ją na sieroty, którymi w Zambii nikt nie chce się zająć. Potrafi zarażać swoją energią innych wokół siebie, motywować do dalszej pracy, do robienia czegoś więcej niż podstawowe obowiązki.

Podczas swojego misyjnego doświadczenia zupełnie przedefiniowałam słowo "pokorny". Wystarczy poznać siostrę dyrektorkę ośrodka, która ze swoim silnym charakterem zarządza dużą grupą ludzi, tak by wszystko sprawnie działało. W domu dziecka w Kasisi przebywa przecież ponad dwieście dzieci. Trzeba więc wszystko dobrze zorganizować, by dom funk­cjonował sprawnie i na jak najwyższym poziomie.

Siostry radzą sobie z tym rewelacyjnie. Potrafią zachować równowagę między dobrym, ciepłym sercem a trzeźwym spojrzeniem na rzeczywistość, co nieraz wiąże się z koniecznością zwolnienia pracownika działającego na niekorzyść dzieci. Muszą też czasem wybierać między kupieniem dzieciom nowych butów a nowych zabawek. To bardzo trudne decyzje, które po­dejmują każdego dnia. Bo przecież chciałoby się dzieciom przybliżyć nieba, ale wciąż brakuje pieniędzy. Nie można kupić wszystkiego, bo jeśli jednemu dziecku sprawi się nową koszulkę, to dla drugiego zabraknie na zeszyt. Takie trudne rozstrzygnięcia to codzienność sióstr w Kasisi. Myślę, że gdyby każdego dnia nie oddawały tego wszystkiego Panu Bogu, nie uniosłyby ciężaru takiego życia.

Kiedyś rozmawiałam z siostrą zajmującą się najmłodszymi dziećmi. Opowiedziała mi historię choroby jednej z dziewczynek. Była ona w bardzo ciężkim stanie. Siostry tygodniami walczyły o jej zdrowie, próbując utrzymać ją przy życiu. W końcu, gdy już nic więcej nie dało się zrobić, w noc, w którą stan dziewczynki krytycznie się pogorszył, pełniąca przy niej dyżur siostra modliła się za wstawiennictwem Matki Bożej, mówiąc: "Jeśli już czas, to weź ją do siebie, jeśli nie, proszę pomóż jej wyzdrowieć". Sto procent zaufania, całkowite oddanie się Bożej woli. Siostry zrobiły tyle, ile mogły, a gdy już nic nie zależało od nich, potrafiły oddać dziecko Bogu. Stan dziewczynki tej nocy się poprawił.

Siostra opowiedziała mi tę historię jako świadectwo działania Pana Boga w jej życiu. Pokazała mi, że trzeba Mu wszystko zawierzać, czasem nawet życie innych ludzi. Dla mnie, młodej dziewczyny, która uwielbia "brać życie w swoje ręce", walczyć, podejmować decyzje, działać samodzielnie, to była niezwykła lekcja. W świecie, który uczy nas, że najlepiej jest zadbać o siebie samemu, że trzeba już dziś pracować na swoją przyszłość, mało jest miejsca na zawierzenie Panu Bogu. Siostry potrafią to robić co­dziennie, a swoim przykładem zachęcają do tego każdego wolontariusza, który pojawia się w Kasisi.

Otwarte serca, umysły, ramiona

W naszym społeczeństwie funkcjonuje też pogląd, że nawet młode za­konnice są "przestarzałe", "nie na czasie". Kolejny mit, który w Kasisi został obalony bardzo szybko. Przecież fundacja wspierająca dom dziecka działa głównie poprzez stronę na Facebooku, do której zdjęcia robią siostry. Pośród całego zabiegania i troski o dzieci są one na tyle świadome, że znajdują czas, by przekazywać do Polski choćby krótką relację, właśnie poprzez social media. Do kontaktu z wolontariuszami używają dróg internetowych i świetnie się w tym orientują. Co więcej, dbają, by ich podopieczni również potrafili odnaleźć się w skomputeryzowanym współczesnym świecie. Naj­starsi wychowankowie mają dostęp do kilku sprezentowanych kiedyś dla domu dziecka komputerów, uczą się je obsługiwać, korzystają z Internetu.

Siostry mają otwarte nie tylko serce, ale też głowę i chętnie uczą się nowinek technicznych od wolontariuszy z całego świata. W ostatnim czasie jedna z dziewczynek niepełnosprawnych za namową terapeutki została wyposażona w tablet, dzięki któremu może się komunikować ze światem (podopieczna jest częściowo sparaliżowana, więc mówienie w jej przypadku jest mocno ograniczone). To coś, czego mógłby się nauczyć niejeden dorosły w Polsce. Zamiast narzekać na "dzisiejszą młodzież", ot­worzyć się na drugiego człowieka i pozwolić, by mimo że jest znacznie młodszy, czegoś nauczył.

Doświadczenie współpracy na misji z siostrami służebniczkami od­mieniło moje życie. Nauczyłam się pokory, zaufania do Pana Boga i tego, że podążając za Nim, wcale nie trzeba zatracać tego, kim się jest. Moje pasje, całe moje doświadczenie życiowe czy nawet charakter, który nie pozwala długo usiedzieć na jednym miejscu, mogą każdego dnia stawać się narzędziem w Jego rękach. O to właśnie się modlę i tak staram się teraz żyć.

Każdemu życzę spotkania tak wspaniałych ludzi, jak siostry służeb­niczki pracujące w Kasisi. Bo w końcu to nie były tylko moje mentorki, moja inspiracja, ale to także moja rodzina. To osoby, które codziennie pamiętają o mnie w modlitwie, i choć są tak daleko, troszczą się o mnie. Oprócz tego, że każdego dnia tęsknię za swoimi dziećmi z Kasisi, tęsknię również za nimi. Nie mogę się już doczekać kolejnej wyprawy. I chociaż tym razem musi upłynąć więcej czasu, bym znów stanęła na progu swojego zambijskiego domu, to mam w sobie pewność, że będą tam na mnie czekać z otwartymi ramionami.

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach Życia Duchowego 85/2016

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Dlaczego zostałam świecką misjonarką
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.