Dlatego właśnie Jezus mówił przypowieści

(fot. shutterstock.com)

Nieważne, czy mamy u Niego konto absolutnie czyste, czy też mamy grzeszki małe, lekkie, średnie, ciężkie. Nieważne. Ważne jest, czy jesteśmy Pana Boga głodni, czy Go potrzebujemy, czy pragniemy Jego bliskości, czy On nam jest potrzebny do życia.

W każdy rozważaniu tekstu Pisma Świętego najważniejsze jest, co ten tekst oznacza dla nas. A zatem? Niech nikt nie myśli, że teraz nastąpi pouczenie brzmiące mniej więcej tak: "Umiłowani w Chrystusie Panu, w tej przypowieści Pan Jezus chce nam powiedzieć, żebyśmy zawsze przyjmowali Jego zaproszenie, a więc nieustannie trwali w łasce uświęcającej i często przystępowali do komunii świętej". To by było moralizowanie, to by była historyjka z puentą na końcu, mająca na celu jasno i wyraźnie powiedzieć nam, co trzeba robić. Tak się jednak składa, że my dobrze wiemy, co powinniśmy robić. Problem polega na tym, że tego nie robimy. A Pan Jezus opowiadał przypowieści nie po to żeby moralizować, tylko żeby nam pokazać, jaki jest Ojciec, żeby nam pokazać, jak bardzo nas kocha i jaki jest dla nas dobry.

Otóż zupełnie nieważne jest pytanie: czy jesteśmy Pana Boga godni? Nieważne, bo wiadomo, że nie jesteśmy. Pytanie zasadnicze, na które powinniśmy sobie odpowiedzieć, brzmi: czy jesteśmy Pana Boga głodni? Jeśli jesteśmy Pana Boga głodni, to mamy szansę załapać się na tę imprezę. Nieważne, czy mamy u Niego konto absolutnie czyste, czy też mamy grzeszki małe, lekkie, średnie, ciężkie. Nieważne. Ważne jest, czy jesteśmy Pana Boga głodni, czy Go potrzebujemy, czy pragniemy Jego bliskości, czy On nam jest potrzebny do życia. Jeśli tak, to znaczy że mamy szansę skorzystać z tej bliskości jak ci zaproszeni w drugiej kolejności. Jeśli więc ktoś czuje się zagubiony, czuje się zupełnie poza, czuje się opuszczony, wypalony i niegodny, to niech się ucieszy. To znaczy, że dobrze trafił! To znaczy, że ma szansę większą niż inni, większą niż ci pobożni, sprawiedliwi. Jeśli ktoś widzi, że się w życiu całkiem pogubił, że jest jak ten włóczęga, z którym "można tylko pójść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko", to niech wie, że ma dużą szansę, aby skorzystać z zaproszenia na ucztę. Wystarczy tylko być głodnym. Ale być może ktoś już zdążył sobie pomyśleć: "Mój Boże, u mnie to jest tak, że nawet tego głodu nie czuję, u mnie jest tak, że jestem już zupełnie nijaki". Jeśli ktoś tak myśli, to niech wie, że na takie dictum św. Ignacy Loyola odpowiadał: Trzeba go zapytać, czy ma przynajmniej pragnienie pragnienia. Innymi słowy: Czy masz przynajmniej głód głodu? Jeśli nie czujesz głodu, to czy przynajmniej chciałbyś go czuć? Jeśli tak, to wystarczy.

DEON.PL POLECA

Ktoś jednak może pomyśleć: "Co tu mówić o głodzie, gdy jestem cały pogrążony w grzechu, w nałogu, w słabości?". Zanim się ktoś zacznie katować w taki sposób, to niech pomyśli i jasno zobaczy, że ten grzech, że ta słabość, że ten nałóg w ostatecznym rozrachunku jest wyrazem tęsknoty za dobrem. Jak powiedział ojciec Anselm Grün, trzeba iść za tęsknotą zranionego serca, bo przecież gdy sięgam po zło, to tak naprawdę szukam tam dobra. Niech się nikt bezlitośnie nie katuje, nawet jeśli po uszy siedzi w jakimś grzechu, nawet jeśli coś bardzo złego mu doskwiera. I to nie jest tyl- ko takie słodkie gadanie. To jest tak zwana święta prawda: na dnie zła, po które sięgam, jest tęsknota za dobrem, tęsknota zranionego serca. Jeśli my, źli ludzie, potrafimy dostrzec, że ktoś wybiera zło, ale tak naprawdę szuka dobra, to czy Pan Bóg tego nie zobaczy?

A co z tymi, którzy nie skorzystali? Tekst mówi: "żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty" (Łk 14,24). Tak naprawdę dla nich również jest miejsce, ale pod warunkiem że zaczną chcieć. Bo, jak mówi śląskie przysłowie: "Jak ktoś nie chce, to gorzej, niżby nie mógł". Są dwa warunki, żeby mogli zacząć chcieć.

Po pierwsze, muszą poczuć głód, to znaczy doświadczyć, że wszystko, co mają, nie zaspokoi ich w pełni. Muszą się rozczarować polem, wołami, żoną. Mówiąc o rozczarowaniu żoną, nie chcę - broń Boże - powiedzieć, że żona musi się mężowi znudzić. Chcę tylko wskazać na to, co w każdej ludzkiej relacji jest absolutnie konieczne, jeśli ma ona być trwała: Potrzeba Kogoś, kto jest większy niż my. Samymi sobą i sobą nawzajem nie wypełnimy pustki naszego serca, choćbyśmy nawet byli Romeem i Julią. Bo "stworzyłeś nas, Panie, dla siebie i niespokojne jest serce ludzkie, dopóki nie spocznie w Tobie". Dlatego właśnie tak ważne, pożyteczne i potrzebne są w życiu rozczarowania.

Również te samym sobą i sobą nawzajem. One otwierają nam oczy na to, co najważniejsze, i na Tego, kto najważniejszy. Jeśli przy tych słowach ktoś posmutniał i pomyślał sobie, że jeszcze nigdy w życiu się nie rozczarował, to niech się nie martwi, bo na pewno będzie miał niejedną okazję. Rozczarowania są potrzebne, bo nas zawracają z różnych fałszywych ścieżek. Nieraz są bolesne, cholernie bolesne, ale bardzo potrzebne.

A drugi warunek konieczny do tego, by chcieć przyjść na ucztę, można sformułować tak: trzeba ujrzeć pogodną twarz Gospodarza. Póki tego nie doświadczę, póki w głębi mojego serca będę Go uważał za wiecznie skrzywionego albo nieznośnie nudnego starca, na nic wszystkie zaproszenia. Muszę zobaczyć z bliska Jego pogodną twarz. Pogodną to nie znaczy wiecznie uśmiechającą się, z przyklejonym sztucznym, plastikowym uśmiechem. Pogodną to znaczy taką która wyraża życzliwość, cierpliwość i zrozumienie. Bo Gospodarz wie, że nie każdego w danym momencie stać, aby skorzystać z zaproszenia. Wie, że być może ten ktoś potrzebuje się najpierw sparzyć, pokaleczyć czy w inny sposób rozczarować sobą? Być może swoją ładną, grzeczną i równiutko ufryzowaną główkę musi jeszcze nie raz rozbić o ścianę i dopiero ze świeżymi jeszcze strupami wrócić i szukać ratunku tam, gdzie można go znaleźć. Gospodarz to wszystko rozumie i dlatego nie rezygnuje, lecz cierpliwie czeka. Taką twarz Ojca chce nam pokazać Pan Jezus w tej przypowieści i we wszystkich pozostałych. Bo Pan Bóg to nie jakiś zasępiony starzec, ale mądry, cierpliwy Gospodarz, który na nas czeka i z nas nie rezygnuje nawet wtedy, gdy nasze serce wciąż jeszcze gdzieś błądzi "po krzokach".

***

Tekst pochodzi z książki Wojciecha Ziółka SJ: "Minhistorie o maksisprawie", którą możecie kupić w naszej księgarni.

Wojciech Ziółek SJ - jezuita, uratowany grzesznik, teolog biblijny, duszpasterz. W latach 2008-2014 prowincjał krakowskich jezuitów. Wcześniej długoletni duszpasterz akademicki i proboszcz. Obecnie pracuje jako wikariusz w jezuickiej parafii w Tomsku na Syberii.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlatego właśnie Jezus mówił przypowieści
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.