Do Kościoła jako instytucji mam sporo żalu, ale to tu doświadczam Boga

Fot. DNK photo / Depositphotos.com
zycietodroga.blog.deon.pl / mł

Nawet w największych trudnościach, sytuacjach przytłaczających, gdy wydaje się absolutnie wszystko sprzysięgać przeciwko mnie, na dnie serca jest przekonanie, że po najczarniejszej nocy przychodzi jasny poranek - pisze nasza blogerka Joanna Jaśkowiak.

Droga to słowo najlepiej opisujące moje spotkania z Panem. Drogą jest Jezus, bardziej jednak drogą jest życie wiodące do Niego. Są na niej dziury, kałuże i liczne wyboje. Czasami wiedzie prosto, ale lubi też nagle skręcać i prowadzić na manowce. Wiedzie wśród pięknych, kwietnych łąk w stronę blasku Słońca, a jej serpentyny pojawiają się i nikną wśród bajecznych wzgórz. Spotyka mnie na niej zarówno ciepły, letni deszcz, otulają przyjemne słoneczne promienie, jak i wpadam w zawieruchy, pojawia się przenikliwe zimno i ciemna noc.

Zawsze widzę ten maleńki promyk światła

Bywają dni, gdy wręcz każdą komórką mojego ciała odczuwam Jego Obecność, mam kojącą pewność, że jestem w ramionach Ojca. Oddycham Jego Tchnieniem i namacalnie wtapiam się w słowa św. Pawła „ … w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28). I chociaż takie dni to rzadkość, tym bardziej traktuję je jako ogrom Łaski, okruchy Królestwa Bożego, dane mi, bym wiedziała, za czym mam tęsknić, do czego dążyć.

DEON.PL POLECA

Podczas mojej drogi wielokrotnie upadam, brnę w błocie i w wyczerpaniu, zmęczeniu oraz zniechęceniu szoruję twarzą po czarnych dziurach, z których wypełza poczucie braku sensu. Te etapy drogi pojawiają się w najbardziej niespodziewanych momentach, gdy wydaje się wszystko być na właściwym szlaku i trwają dłużej lub krócej. Znamienne jednak, iż zawsze widzę maleńki, choć czasem niesamowicie oddalony, promyk światła dający nadzieję i siłę do tego, by powstać.

Tam znajduję potwierdzenie siły wiary

Jestem przekonana, że sama, polegając jedynie na własnych zasobach, nie podniosę się. To Bóg delikatnie daje mi cieniutką nitkę będącą niczym mocna lina okrętowa, po której mogę wyciągnąć się z bagna. „Trzciny nadłamanej nie złamie i knota tlejącego nie zgasi”. (Iz 42,3) Nawet w największych trudnościach, sytuacjach przytłaczających, gdy wydaje się absolutnie wszystko sprzysięgać przeciwko mnie, na dnie serca jest przekonanie, że po najczarniejszej nocy przychodzi jasny poranek. W takich chwilach wracam do lektury Viktora Frankla „Człowiek w poszukiwaniu sensu”. Tam znajduję potwierdzenie siły wiary, dowód na absolutnie wierną miłość Boga. W uszach dźwięczy delikatne Szema Israel…

Między tymi dwoma biegunami jest szarość zwykłych dni. I tych jest najwięcej. Wtedy bliskość Pana czuję poprzez spokój (jak Eliasz w delikatnym powiewie), wystarczy mieć otwarte serce, nie zapychać się hałasem otaczającego świata. Dobre słowo spotkanej w ciągu dnia osoby, czyjś uśmiech, ciepło podanej dłoni, mgnienie zachwytu przyrodą, poczucie przyjęcia na modlitwie. Odbieram świat wszystkimi zmysłami, więc Pan przemawia do mnie w taki właśnie sposób.

Większość mojego życia to był przykładowy katolicyzm kulturowy

Większość mojego życia to był przykładowy katolicyzm kulturowy, powielanie rytuałów, formalizm bez przekonania. Czegoś jednak mi brakowało, innych form duchowości poszukiwałam chociażby w filozofiach Wschodu. Zbieg różnych okoliczności spowodował, że zaczęłam trafiać na artykuły, książki traktujące o chrześcijaństwie, modlitwie. Uświadomiłam sobie, jak niewiele wiem o teoretycznie „mojej” wierze. Wtedy na ten już podatny grunt trafili mądrzy przewodnicy. Modlitwa Imieniem Jezus stała się swoistą nawigacją.

Do Kościoła jako instytucji mam sporo żalu. Za zamykanie się w swoich bańkach, klerykalizm, a najbardziej za brak formowania młodych dorosłych. W „tłustych latach” duchowni ewidentnie spoczęli na laurach. Po doprowadzeniu w jakiś tam, lepszy czy gorszy, sposób do bierzmowania, żadnej oferty, przynajmniej w małych miejscowościach. Diecezjalni księża byli dostarczycielami sakramentów, żyjącymi w otoczeniu swojego dworku wzajemnej adoracji. Reszta to bezimienna masa pozostawiona sama sobie. Byłam jej częścią. Bardziej to nawet odpychało mnie od Kościoła, niż pojawiające się doniesienia o kolejnych skandalach, gdyż one dotyczyły jednostek, a to pierwsze dużej części.

Dziś Boga doświadczam paradoksalnie w tym Kościele, lecz jest to możliwe po sporym przepracowaniu. Przebywając w cichości świątyni otwartej w każdej chwili dnia. Zanurzając się w morzu Miłości podczas sakramentu spowiedzi. A przede wszystkim w Słowie Bożym, bez którego nie potrafię już żyć. Jest moim podstawowym pokarmem, odpowiedzią, jest Drogą. Medytacja Słowem pozwala porzucać moje skażone spojrzenie na innych ludzi i próbować patrzeć na nich miłującymi oczami Jezusa. Na wszystkim wybojach, zakrętach, jakie nadal są, ustawia właściwą perspektywę. Leczy z egocentryzmu i uświadamia, iż „Człowiek nie jest miarą wszechrzeczy” (Adam Adamski Cor).

---

Tekst ukazał się pierwotnie na blogu Joanny Jaśkowiak "Życie to droga". Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Do Kościoła jako instytucji mam sporo żalu, ale to tu doświadczam Boga
Komentarze (6)
JS
~Jednym Słowem
19 maja 2024, 07:30
Gorzkie Żale przybywajcie
ŁR
~Łukasz Ruda
16 maja 2024, 14:00
Wydaje się, że stosunek do kościoła hierarchicznego jest mocno skorelowany ze sposobem przeżywania własnej wiary. Chrześcijanin kulturowy traktuje kler jak nierzetelnych usługodawców, chrześcijanin biblijny jak upadających czasem (jak on sam) braci, a mistyk jak starzejących się rodziców, których szanuje ale jednocześnie otacza miłosierną opieką w ich niedołęstwach.
JN
~Jacek Nosalski
19 maja 2024, 12:54
Przestępców należy karać.
RK
~Roman Kamicki
21 maja 2024, 16:36
Przestępców, a nie diecezje czy zakony do których należeli
AS
~Alicja S.
1 czerwca 2024, 14:29
Jakoś arcybiskupa Jędraszewskiego nie mogę dążyć żadnym szacunkiem, choćby za te głupoty, które wygaduje.
AE
~Anna Elżbieta
15 maja 2024, 18:31
Ciekawy, mądry tekst, a właściwie świadectwo. Z zainteresowaniem i z radością czytałam. Doświadczenia autorki są mi bardzo bliskie. To jest właśnie żywa wiara. Bóg, Jezus obecny w codzienności. Niezależnie od tego, jaki jest Kościół hierarchiczny, tak bardzo ostatnio krytykowany, jacy są księża, Jezus w nim żyje, jest obecny w dzień i w nocy, stale. Jeśli chłonę Jezusa przez słowo, Eucharystię, milczenie przed Nim w Najświętszym Sakramencie, wtedy inaczej patrzę na ludzi i wydarzenia, a także na trudności życia, choroby. We wszystkim jest sens. I głęboka radość, nawet w cierpieniu...