Aby mogło się to stać, w Betlejem narodził się Bóg-człowiek. Jego posłannictwo sprawiło, że żyjemy w odkupionym już świecie. Oczywiście, przez sam fakt zaistnienia w rzeczywistości zostaliśmy (często nie uświadamiając sobie tego) złączeni ze Stwórcą niewidzialną nicią-przymierzem. Przymierze zaś to relacja: z jednej strony mamy Boży dar istnienia i miłości, z drugiej ludzką odpowiedź na to Boże umiłowanie, która też jest - choć nie tak imponującą - miłością, czyli adoracją. Kult staje się strefą, gdzie następuje włączenie we wspólnotę z Bogiem nie tylko człowieka, ale i całego kosmosu, z jego historią i przyszłością. Ale co się właściwie dokonuje w Eucharystii? Czym ona jest?
Boży dar dla świata
Zauważmy najpierw, że Eucharystia - Boży dar dla całego świata - wystawia na próbę naszą wiarę, wskazując na tajemnicę realnej obecności. Zgodnie z tradycją Kościoła wierzymy - w oparciu o słowa wypowiedziane przez Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy i przekazane później przez Apostołów (Łk 22, 14-23; 1 Kor 11, 23-26) - że pod postaciami eucharystycznymi jest obecny Jezus, rzeczywiście i substancjalnie. W momencie, kiedy kapłan wypowiada słowa konsekracji, chleb staje się ciałem Chrystusa, a wino - Jego krwią. Jest to obecność, którą nazywa się realną nie przez wykluczenie, tak jakby inne formy obecności nie były naturalne, ale przez antonomazję, czyli zastąpienie. W języku greckim bowiem słowo antonomasia oznacza jakąś "nazwę daną zamiast". W ten sposób mocą tego zastąpienia Chrystus staje się istotowo obecny w rzeczywistości swego ciała i krwi. Uwaga jednak!
Termin "zastąpienie" może być mylący. Mówi się niekiedy przecież, że w konsekrowanej Hostii ciało Chrystusa zastępuje chleb. Jest to - nie ukrywajmy - herezja. Twierdzić, że Chrystus zastępuje chleb to tyle, co utrzymywać, że Bóg wcielił się po to, aby zastąpić człowieka. Jakby Bóg oznajmił każdemu z nas: odejdź, jesteś już niepotrzebny; twój wysiłek, trud wychowywania dzieci, twórczość, modlitwa i społeczne zaangażowanie nie mają już znaczenia, bo oto Ja, Chrystus, jestem na ziemi i muszę cię, człowieku zastąpić. Chyba rozumiemy, że nasza godność zakorzeniona w Bożej, stwórczej miłości nie pozwala na przyjęcie takiego rozumowania.
Jeszcze inni naiwnie wyobrażają sobie, że zmartwychwstały Chrystus spuszcza się z wysokości niebios i skrywa w kawałku chleba; inaczej nie mógłby się naprawdę do nas przybliżyć. Kiedy się Go spożyje, staje się obecny w sposób najpełniej intymny. Tego rodzaju przeświadczeń trzeba unikać jak ognia, jako że spotykamy się z Jezusem w Eucharystii w porządku sakramentalnego znaczenia, które stanowi najgłębszą rzeczywistość, choć słowa konsekracji nie rewidują struktury fizyczno-chemicznej chleba i wina. Następuje przeistoczenie: chleb i wino stają się Chrystusem, nie zaś Chrystus zastępuje chleb i wino.
To ważne, bo bez chleba i wina nie byłoby Eucharystii; są one jej konieczną substancją. Chleb i wino, choć to typowe produkty europejskiego obszaru śródziemnomorskiego, odnoszą się do wszystkich ludzi, gdyż wskazują na określony moment historii, w którym Bóg nadał znaczenie darom ziemi i ludzkiej pracy. I ta dziejowa chwila daje gwarancję, że niczego sami nie wymyślamy, lecz zostaliśmy dotknięci przez Stwórcę i wchodzimy z Nim w konkretne relacje. Po konsekracji jednak nie ma już chleba i wina, ale Ciało i Krew Chrystusa.
Ta tajemnicza, godna podziwu i najzupełniej jedyna (mira-bilit et prorsus singularis, jak podają tezy Soboru Trydenckiego) transpozycja umyka naszemu zmysłowemu poznaniu; podlega natomiast sile wiary i w jej świetle zyskuje swoiste wytłumaczenie, otwiera się tylko w akcie jej przyjęcia, w owym "tak", które śladem Biblii możemy spokojnie nazwać posłuszeństwem - także dzisiaj.
Konieczny szacunek dla tajemnicy
Język, za pomocą którego próbujemy Eucharystię opisać, bywa uzależniony od pojęć filozoficznych (teologicznych), jakie stosujemy. Historia liturgii potwierdza ten fakt z całą bezpośredniością. Ważne jest, abyśmy w swych słowotwórczych próbach oswajania eucharystycznej tajemnicy nie wykraczali poza porządek dogmatyczny, wyznaczony przez wiarę Kościoła, niestroniący od coraz głębszych interpretacji, lecz zachowujący konieczny szacunek dla tajemnicy; abyśmy też nie zatracili fundamentalnej sprawy, że uczestnicząc w eucharystycznym spotkaniu z Jezusem, bierzemy udział, jak to ujął Joseph Ratzinger, w liturgii niebieskiej, lecz uczestnictwo to zapośredniczone jest przez ziemskie znaki, które Odkupiciel wskazał jako przestrzeń Jego rzeczywistości.
Powiedzenie, że Eucharystia jest znakiem, i to tzw. znakiem skutecznym, nie oznacza wcale, że znajduje się poza rzeczywistością, ale że stanowi rzeczywistość najgłębszą, sprawczą. Dotyka ona naszego życia i wprowadza w duchową więź z Bogiem, równocześnie obejmując cały kosmos - w niej modli się wszelkie stworzenie, oczekując przebóstwienia, pełnej wolności i miłości. W metaforyce Pierre'a Teilharda de Chardin można powiedzieć, że przeistoczona Hostia jest antycypacją przeistoczenia materii i jej przebóstwienia w chrystologicznej pełni. Eucharystia wyznacza więc kierunek kosmicznego ruchu, aż po noosferę, w której Chrystus będzie obejmował to, co osobiste, społeczne i uniwersalne w naszym egzystencjalnym doświadczeniu. Chrystus pragnie zjednoczyć ludzkość i doprowadzić do tego, że będzie istniał jeden Kościół, jedno zgromadzenie Boże wszystkich ludzi.
Stąd też naszą wyraźną odpowiedzią na ten bezinteresowny Boży dar powinno być dziękczynienie, świadomość, że jesteśmy we wszystkim dłużnikami Stwórcy. Eucharystia podpowiada, że tak właśnie jest, bo chleb jest symbolem tego wszystkiego, co od Boga nieustannie otrzymujemy. Skoro wszystko jest łaską, wszystko też ma mieć barwę dziękczynną i umacniać międzyludzką więź. Dlatego Msza Święta jest łamaniem chleba, dzieleniem się (swoim czasem, majątkiem, kulturą), budowaniem coraz pełniejszych relacji z innymi ludźmi, które stają się wyraźne, kiedy każdy z nas żyje bardziej dla innych niż dla siebie. Wówczas też Eucharystia ujawnia się jako źródło życia Kościoła, bez którego - dodajmy stanowczo - liturgia byłaby sprzecznością samą w sobie.
Kościoła jednak nie należy pojmować jako bezdusznej instytucji, biurokracji kultu, aparatu władzy czy monopolisty sakramentalnych przywilejów, ale jako napawające dumą miejsce obecności i działania Jezusa, w którym dochodzi, w odważnej rzeczywistości wiary, w przyjmowaniu Jezusa jako pokarmu, do urzeczywistnienia pełnej wdzięczności odpowiedzi na Bożą łaskę, prowadzącą do osiągnięcia wiecznej radości. Chrystus przecież uczynił Kościół swoim ciałem. Tylko wtedy, gdy tak jest, istnieje realny związek Jezusa Chrystusa z nami. I tylko wtedy istnieje rzeczywista liturgia, która nie jest jedynie przypomnieniem tajemnicy paschalnej, lecz jej prawdziwym spełnieniem; wtedy również stanowi opus Dei - aktywność Boga wobec nas i w nas. Dzięki Chrystusowi obecnemu i działającemu w Kościele ofiara Kalwarii staje się nam współczesna; liturgia zaś sprawia, że ludzie wszystkich czasów są współcześni Wcieleniu.
Msza Święta jest przeto bezkrwawym sakramentalnym powtórzeniem ofiary Chrystusa. Jak ono przebiega? Po prostu Kościół przywołuje słowa i gesty uczynione przez Jezusa w czasie Ostatniej Wieczerzy. Mamy tutaj do czynienia z identycznością eucharystycznego pokarmu Kościoła z ciałem i krwią Chrystusa. Ten pokarm jest ciałem, które Jezus ofiarował na Ostatniej Wieczerzy; jest ukrzyżowanym ciałem Jezusa i dlatego, kiedy je spożywamy, głosimy śmierć Jezusa jako zbawczą i czynimy ją skuteczną; jest ciałem i krwią Wywyższonego, Chwalebnego, którego spożywanie włącza jednostkę do duchowego ciała Jezusa Chrystusa. Z tego powodu nigdy nie możemy zapomnieć, że Eucharystia jest sakramentem ofiary; w przeciwnym razie okażemy się prymitywnymi realistami, według których ciało Chrystusa na ołtarzu zostaje przekształcone (przez upokorzenie lub boleść) albo też będziemy propagatorami jałowego symbolizmu, zaprzeczającego, jakoby Msza Święta była prawdziwą ofiarą.
Węzłowa zasada
Uczestnicząc w Eucharystii, nie tracimy osobistej wolności. Przeżywamy liturgię na miarę własnej wrażliwości i otwarcia na łaskę płynącą ze strony Chrystusa. Kiedy godzimy się na działanie w nas grzechu, ograniczamy dobroczynne skutki z niej płynące. Idąc do kościoła z pustymi rękami i sercem przepojonym egoizmem, niewiele skorzystamy z owoców krzyża. Dopiero gdy nasze życie zostaje ukierunkowane na Boga, staje się autentyczne i eucharystyczne, w tym sensie, że znalazło się w kręgu śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.
Z tych rozważań wynika węzłowa zasada: pielęgnacja kultury liturgii to nasze podstawowe chrześcijańskie zadanie. Otrzymując od Boga, musimy wiele też dać od siebie. Nie ma innej drogi do osiągnięcia wysłużonego światu przez Jezusa zbawienia.
Skomentuj artykuł