Grzegorz Kramer SJ: rozwodnicy i inni grzesznicy

(fot. Michał Lewandowski)

Myślę, że nie przesadzę, kiedy stwierdzę, że jeśli jakiś teolog moralista przeanalizowałby wszystkie moje spowiedzi z całego życia (33 lata), to doszedłby do wniosku, że nie są one ważne. Dlaczego?

W teorii to bardzo proste (spowiadanie się): robię jakieś zło (grzech), po jakimś czasie dochodzę do wniosku, że zrobiłem źle. Postanawiam to zmienić, podejmuję decyzję, oczywiście to, że widzę zło jest już moim żalem, że do niego doszło. Idę do spowiedzi. Problem zaczyna się jednak po drodze. No bo ja żałuję, mam w sobie wolę (myśl?) o tym, by więcej nie robić zła, ale trwa to na tyle długo, że wiem (pomimo wcześniejszej deklaracji), że ja znów zgrzeszę i znów poproszę o przebaczenie. I choć teoretycznie rozumiem zasadę wolności od grzechu w tym momencie, to wiem, że ona jest ładną teorią. Pewnego rodzaju kruczkiem prawnym.

Nie, nie chcę burzyć katolickiej nauki, nie chcę mówić, że jestem mądrzejszy od Kościoła, jednak sam się spowiadam, rozmawiam z wieloma ludźmi (również księżmi) i widzę, że to nie jest tylko mój problem. I wiem też z historii mojego Kościoła, że wiele zasad zmienialiśmy, ustalaliśmy na nowo, próbowaliśmy - te dotychczasowe - czytać na nowo.

Jeśli założymy, że siłą Kościoła jest moralne życie i przestrzeganie prawa przez jego członków, to rację mają ci, którzy mówią, że trzeba się pozbyć wszystkich tych, którzy mają z tym problem. Ostatecznie, przecież, to my jesteśmy siłą Kościoła, który tworzymy. Jeśli jednak założymy (a uważam, że to jest prawdziwe), że siłą Kościoła jest Jezus, to Kościół jest miejscem (nie teoretycznie) dla grzeszników z każdego przykazania. I Kościół nie może ich wykluczać i nie może im mówić: to wasz problem, przyjdźcie jak uregulujecie swoje sprawy.

Nie możemy mówić, że Kościół ma zajmować się tylko tymi, którzy żyją bez grzechu (w sensie - bez większych przewinień). Skoro On przyszedł do chorych, to Kościół jest szpitalem, a szpital to przede wszystkim miejsce, w którym są obecni chorzy. Zdrowi są po to, by pomagać w takim miejscu chorym, ale nie po to, by prawić i moralne dysputy, ale by ratować ich życie. Hospicjum nauczyło mnie podejścia do chorego bardzo indywidualnego. Stosuję znane medycynie środki i techniki, ale na tyle na ile chory jest w stanie je przyjąć. Nie jako teoretyczny przypadek, ale konkretny człowiek. To bardzo trudne, łatwiej wdrożyć procedury, trudniej słuchać pacjenta i za nim podążać. Dobry lekarz wie, że choć na jakimś odcinku coś starci to ostatecznie jest jeden cel: pomóc człowiekowi.

Bardzo się dziś ucieszyłem, kiedy przeczytałem zdanie, które wypowiedział bp Wątroba: Towarzyszenie tym, którym pierwsze małżeństwo się nie udało i weszli w kolejne związki jest być może najpilniejszym zadaniem dla Kościoła w Polsce. Ucieszyłem się, ale też bardzo zasmuciłem, kiedy poczytałem komentarze czuwających w sieci pobożnych moralistów. "Kościół powinien najpierw zatroszczyć się o zdrowe rodziny", "to jest przeciwko nierozerwalności małżeństwa", "to jest błogosławienie grzechu".

Prawda: Kościół nie ma prawa do tego, by stwierdzić, że małżeństwo jest rozerwalne. Jednak Kościół może zastanawiać się jak podchodzić do tej grupy grzeszników, jak i robi to nad innymi grzechami. Tego rodzaje dyskusje nie są, jak chcą niektórzy stwierdzić, "nowinkarstwem" w Kościele. Wystarczy wspomnieć o problemie ludzi, którzy odstępowali od wiary w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Jedni twierdzili, że skoro zdradzili to nie ma dla nich miejsca w Kościele, inni mówili o pokucie i przyjęciu ich na powrót.

Trzeba nam dyskutować nie tylko nad ideałami, ale także nad sytuacją ludzi, którzy nie zawsze wpadli w grzech z czystego wyrachowania, ale bardzo często znaleźli się w nim z powodu zdrady, odrzucenia, ludzkiej niezdolności do bycia z konkretnym drugim człowiekiem. Inna jest sytuacja człowieka, który znudził się byciem z małżonkiem i szuka nowego, inna jest sytuacja osoby porzuconej dla kogoś trzeciego. Jasne, że drugie małżeństwo nie będzie sakramentalnym, ale możemy i powinniśmy rozmawiać poważnie o drugim związku. Ludzie się rozchodzą i trzeba im pomóc by tego nie robili (Kościół to robi), ale trzeba też być z tymi, którzy się jednak rozeszli. I widzieć w nich nie tylko rozwydrzone dzieci, które zmieniają zabawki, a ludzi, którzy żyją w dramacie.

Zacząłem od siebie z dość odważnym pytaniem o ważność moich spowiedzi. Ja wierzę, że każda z nich jest ważna, że choć nie potrafię powiedzieć na 100%: "więcej nie zgrzeszę", to nie dlatego, że jestem wyrachowany, ale dlatego, że - tak jak już wspomniałem - znam siebie i swoją historię. Po drugie, choć dążę do życia bez grzechu, to paradoksalnie grzech powoduje, że ja potrzebuję Zbawiciela, sam się nie zbawię, sam nie jestem wystarczlany. Potrzebuję Jezusa na śmierć i życie.

Za miesiąc z kawałkiem złożę ślubowanie, wyznam wiarę i zostanę proboszczem. Chciałbym by w mojej parafii grzesznicy dobrze się czuli. Nie w sensie: przyjdźcie i grzeszcie do woli, a ja wam zło pobłogosławię, ale w sensie: wiem, że wasz (jak i mój) grzech jest waszym dramatem, w którym Bóg Was nie zostawia i nie potępia, a podaje rękę i umiera za nas na krzyżu.

Grzegorz Kramer SJ - jezuita, blogerpomysłodawca mszy w intencji mężczyzn w kościele św. Barbary w Krakowie. Tekst pochodzi z prywatnego bloga Bóg jest dobry

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Grzegorz Kramer SJ: rozwodnicy i inni grzesznicy
Komentarze (18)
MA
Miroslaw Anders
10 czerwca 2017, 11:06
Napisał ksiądz o różnych powodach rozstania. Czy Ci, którzy z "wyrachowania" porzucili nie mogą czerpać z tego samego żródła Miłosierdzia? Taka refleksja, jeżeli wina za rozpad jest w skali od 1 do 10 to niezależnie gdzie na tej skali jest człowiek to i tak tylko Chrystusie mamy przebaczenie, nie nasze trudne niekiedy okolocznicności nas usprawiedliwiają, lecz jedyne usprawiedliwienie przed Ojcem jest w Chrystusie. Polecam list czytelnika opublikowany w miesięczniku "W Drodze" 11/2015.
9 czerwca 2017, 18:05
I aby pójśc dalej - młoda dziwczyna, katolicza z katolickiego domu. Zakochana, chłopak nalega, ona ulega i cóż - dziecko w drodze. ​Wiadomo, wstyd, trzeba szybko załatwić ślub, zmartwienie czy bedzie widać itd. ​Ale po ślubie zamiast sielanki okazuje się, że mąż lubi skoki na boki. Kilka lat i rozwód. Dziewczyna zostaje sama z dzieckiem.  ​Na całe szcęście rodzina pomaga, więc dziewczynie udaje sie nie uwikłać w cudzołóstwo.  A z drugiej strony - dziewczyna opiekujaca się ciezko chorym mężem, wierna mu, choć marzyła o szczesliwej rodzinie i gromadce dzieci któych nie będą mieli ​Albo mąż czuwający miesiacami przy łozku konającej żony. Choć jeszcze młodzi i mogli by jeszcze tyle przeżyć. Właściwie życie im sie zaczynało.... A on ją tak kochał, że po jej smierci nawet nie spojrzał na inną kobietę. Choć mógł i miał ku temu sporo okazji. 
9 czerwca 2017, 17:35
Są bardzo rózne sytuacje w życiu. A że wileu opiera sie na dramtycznych przykładach, to dla równowagi taki przykład z życia: ​Dwoje młody ludzi pokochało sie i zamieszkało razem. Po kilku latach postanowili "zalegalizować" swoją miłość, a że byli ochrzczeni to słub konkordatowy był (rzekomo) najlepszą drogą. Co prawda chodziły słuchy, iż ślub wymusił problem zakupu wymarzonego własnego mieszkania na kredyt, ale to tylko pogłoski. ​Młodzi oczywiście nie chcieli, aby ich miłość potwierdzić w kościele parafailnym parafii na tereni której mieszkali, ani w kościołach parafii z któych sie wywodzili i w których nadal mieszkali ich rodzice. Wybrali ten bedący wtedy na topie w ślubnym rankingu magicznych kościołów. ​Życie kwitło jak w bajce, ale po kilku latach dramat rozwodu i co czasami bywa szybko znalazł się pocieszyciel - łowca cudzej żony. I aby było jasne, zero patologii, zero przemocy domowej - ot zwykłą historia malżeńska zakończona uwikałniem sie kilku osób w grzech cudzołóstwa. Postawmy sobie pytanie czy by się to wydarzyło, gdyby młodzi ludzie byli rzeczywiscie wierzacymi katolikami? I co by było, gdy ich otoczenie było faktycznie katolikami, a nie przymykajacymi oczy na dzisiejsża modę "katolikami". ​ Zacznijmy leczenie od przyczyn, a nie pudrujmy skutki.
W
WDR
9 czerwca 2017, 16:25
"regularnie ja i dzieci bije. W końcu kobieta idzie na policje. Mąż ląduje w wiezieniu. Po pół roku wychodzi i dalej ją bije. Kobieta ucieka z dziecmi z domu i zaczyna sama życie. I ? I jak ma znaleść mieszkanie ? nie majac parcy a nawet jak ją znajdzie to jaka znajdzie jak np od 8 lat nie była na rynku pracy. Jak ma utrzymać i wychować te dzieci ?" Ta kobieta na dzień dobry ma 1500 m-c z programu 500+. Do tego powinny dojść alimenty na dzieci (niestety słabo egzekwowane w Polsce), jak i inne wsparcie (nie orientuje się w aktualnych widełkach, ale w tym przypadku mówimy o braku dochodu). Może też się tak zdarzyć, jeżeli mąż nie jest jedynym dysponentem mieszkania, że zostanie w obecnie zajmowanym lokalu, a mąż zostanie eksmitowany za przemoc domową. Pół roku (mąż w więzieniu) to nie jest tak mało na ułożenie pewnych spraw. Niektóre ofiary przemocy nawet tego nie mają. Wiem, że moje prywatne odczucia nie są dowodem w sensie naukowym/statystycznym, ale mam wrażenie, że postawa kobiety nie zależy od tego czy jest kobietą interesów czy koncentruje się na wychowaniu dzieci, co też jest pracą, ale jak została wychowana i jakie wartości są jej bliskie.
JM
Jerzy Matejko
9 czerwca 2017, 14:47
Przecież są święci np.Thomas More którzy za prawdę położyli głowę pod topór. Nie pojmuje jak można być tak ciasno myślącym. Aż taki heroizm nie jest dla wszystkich. W imie prawa pouczasie innych ale jak ktoś głosi teze że wyznawca islamu to też mój bliźni ci sami już tak rydykalni w miłości nie są
9 czerwca 2017, 14:08
A kiedy będzie o oszczercach, np. kłamiących o sierotach z Aleppo? A do tematu polecam lekturę Adhortacji Apostolskiej Jana Pawła II FAMILIARIS CONSORTIO. Dalej obowiązuje ojcze Grzegorzu.
AM
Anna Matusiewicz
9 czerwca 2017, 12:43
Chcesz się zbliżać do Boga żyjąc w związku niesakramentalnym? Poszukujesz dróg,aby się nawrócić? Odwiedź stronę,,Niesakramentalni szukajacy Boga" na FB,zostaw swój komentarz,podziel się soba z innymi,zapraszam.,,Bóg trzciny nadłamanej nie złamie,knotka tlejącego nie ugasi"
JM
Jerzy Matejko
9 czerwca 2017, 11:43
Bardzo dobrze i mądrze O.Kramer napisał. Należy mieć na uwadze zniuansowanie sytuacji i odnosić się do konkretnej sytuacji danej osoby a nie jak buchalter prawnik. Prosty przykład. Kobieta ma trójkę dzieci mąż pracuje bo tak mąż zarządził ( nie pozwolił kobiecie pracować ) i regularnie ja i dzieci bije. W końcu kobieta idzie na policje. Mąż ląduje w wiezieniu. Po pół roku wychodzi i dalej ją bije. Kobieta ucieka z dziecmi z domu i zaczyna sama życie. I ? I jak ma znaleść mieszkanie ? nie majac parcy a nawet jak ją znajdzie to jaka znajdzie jak np od 8 lat nie była na rynku pracy. Jak ma utrzymać i wychować te dzieci ? Jej sytuacja jest całkiem inna od kobiety która znudzona życiem znalazła innego partnera i jako bussnes women wiedzie wygodne życie.... Łatwo jest sądzić rozparty w wygodnym fotelu.. ale to nie moralność a moralizatorstwo
9 czerwca 2017, 13:01
Czy ważnie zawarte małzeństwo (sakramentalne) jest rozywalne? Czy mąż sakramentalny przestaje być mężem sakramentalnym po rozwodzie cywilnym? ​I czy aby pomóc samotnej matce trzeba z nia brać śłub cywilny czyli wpedzac ja w cudzołóstwo?
9 czerwca 2017, 10:41
Kościół zawsze towarzyszył rozwodnikom inormując ich bez ściemniania w jakiej są sytuacji. Jako przyszły proboszcz winien ojciec jak najbardziej być z rozwodnikami przekonując ich aby zrezygnowali z pożycia seksualnego. W końcu zbawienie dusz - najważniejszym prawem. Czyż nie? P.S. Argument o tym,że i tak zgrzeszymy jest żenujący.
Maciej Meller
9 czerwca 2017, 12:39
Zbawienie dusz najwyższym prawem? Po pierwsze: dlaczego dusz? A zmartwychwstanie ciał dla zbawienia?? Po drugie zbawienie - a czyż to ja sie zbawiam ("u ludzi to niemozliwe")? I wreszcie: najwyzszym prawem jest miłość. Zbawienie jest darem - ze swej istoty niezasłużonym. Grzech trzeba nazywać grzechem. Ukazywać jego konsekwencje dla grzesznika i tych, których skrzywdził. Mam nadzieję, że Ojciec będzie potrafił ukazać parafianom ich sytuację. Mam też nadzieję, że wskaże miłość Boga jako element tej sytuacji.  Argument jest nie tyle żenujący, ile jest stwierdzeniem faktu - niewygodny fakt nie przestaje istnieć.
9 czerwca 2017, 13:32
Odsyłam do ostatniego kanonu Kodeksu Prawa Kanonicznego. Salus animarum suprema lex. Jako katolik (?) winien Pan wiedzieć,iż misją Kościoła jest prowadzenie ludzi do zbawienia. 
8 czerwca 2017, 22:02
I jeszcze dwie "ciekawostki". W naszym kraju od wielu lat jest dostępnych 12 lat szkolnej katechizacji, sa kursy przed ślubem, sa liczne grupy młodzieżowe, sa oazy i inne podobne ruchy. ​A później katolicy są zdziwieni, czy wręcz oburzeni faktem iz po rozwodzie i ponownym zawarciu malzeństwa cywilnego nie otrzymują rozgrzeszenia i za ten stan rzeczy winią Kościół. ​I ciekawostka druga - liberalne podejscie koreluje z pustymi kościołami. Przykład z ostatnich dni - Belgia jest o tyle wymowny, iż był to kiedyś kraj katolicki, dzis jest krajem naprawdę pustych zabytkowych kosciołów.
9 czerwca 2017, 07:39
A później katolicy są zdziwieni, czy wręcz oburzeni faktem iz po rozwodzie i ponownym zawarciu malzeństwa cywilnego nie otrzymują rozgrzeszenia i za ten stan rzeczy winią Kościół. Przyjęcie takiego (nieprawdziwego!) założenia "usprawiedliwia" każde wypowiedziane przez sprawiedliwych  -to wasz problem, przyjdźcie jak uregulujecie swoje sprawy.  W żadnym miejscu i w żadnej dyskusji nie spotkałem zdziwienia czy wręcz oburzenia rozwodników brakiem prawa do komunii.    Tak samo, jak -niestety- nie spotkałem zdziwienia ze strony sprawiedliwych, że mimo notorycznegoi łamania przykazania miłości bliźniego, wciąż otrzymują rozgrzeszenie... Faryzeusze często twierdzili, że Jezus jest złym żydem, bo nie jest jak oni - pobożnym żydem... ad I ciekawostka druga: Bardzo płytka analiza...a może z tych kościołów sprawiedliwi wcześniej wypędzili ułomnych?...
9 czerwca 2017, 07:58
@lucjanp - dziękuję, ze swym wpisem (tym szukaniem faryzeuszów) potwierdzasz mój poniższy wpis dotyczący współczesnego negowania drogi ku świetości. ​ ​Zauważ dodatkowo, że w sytuacji, gdy ktoś po rozwodzie wybiera życie w kolejnym formalnym zwiazku to znaczy że absolutnie nie liczy się z nauką Kościoła dotyczącą nierozerwalności małżeństwa i grzchu cudzołóstwa. I o ile o winie dotyczącej rozwodu można dyskutować, tak dobrowolny i w pełni świadome odrzucenie nauki Kościoła nie podlega dyskusji, gdy ktoś zawiera drugie i kolejne małżeństwo. ​A później nagle sie okazuje że Kościół nie akcptuje tego, więc dziś żąda sie od Kościoła, aby zmienił zdanie i zaakaceptował rozerwalność małżenstwa. Bo przecież do tego sprowadza sie postulat dopuszczenia do Komunii św.
8 czerwca 2017, 21:42
O. Grzegorzu - dziś ludzie kościoła nie lubią mówić o świetości. Dziś Kościół stal sie miejscem taplania się w grzechach, swoich i cudzych. Dziś najważniejszym staje się usprawiedliwianie swoich i cudzych upadków, a nie dążenia do świetości. Dziś łatwiej jest publicznei powiedziec "ja grzesznik" niz "ja święty". Dziś łatwiej jest publicznie opowiadać o swoich upadkach, niż o wygranej drodze walki ze złem. Nierozerwalność małżeństwa stala sie dziś jakimś ideałem, a nie oczywistą drogą każdej katolickiej rodziny. Za to rozwód jest dziś tak naturalny, jak kiedyś małżeństwo do końca życia. ​Niestety Kościół poległ w tym zakresie i to co widac to jedynie pudorwanie problemu. To czy wierni będący w którymś tam zwiazku zostaną dopuszczeni do Komunii św. jest bez znaczenia, bo czy człowiek, który nie szanuje sakramentu małzeństwa będzie szanował inne sakramenty? I to jest dokładnie tak samo, jak z tymi grzechami niesutannie powtarzanymi. Czy penitent, który latami spowiada sie z tych samych grzechów naprawdę powaznie traktuje element spowiedzi zwany szczerym, mocnym postanowieniem poprawy?
8 czerwca 2017, 19:06
Był niedawno taki artykuł o tym, jak sobie radzić z tym, czego nie rozumiemy w nauczaniu Kościoła. Podobno nie należy się poddawać w dążeniu do zrozumienia. 1. Dlaczego więc biskup mówi o pierwszym małżeństwie, a nie o małżeństwie? Czy nie powinien uważać na te niuanse językowe? Jezus powiedział do Samarytanki, że ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. J 4,18 2. Dlaczego prawie nie mówi się w Kościele o życiu w separacji? W całej sprawie nie tylko chodzi o stan obecny, o dany moment, ale o postępowanie ludzi w przyszłości. Jeżeli ktoś znajomy został nawet perfidnie porzucony, wchodzi w nowy związek i znalazłby w Kościele usprawiedliwienie, to jest to jednak dla mnie informacja, że ja też tak mogę zrobić, i inni znajomi, i nieznajomi też.
8 czerwca 2017, 19:40
3. Czy śmierć Jana Chrzciciela jest dla Kościoła drogowskazem, czy też tacy odważni to już przeszłość, teraz należy być bardziej otwartym?