Innego końca świata nie będzie

(fot. shutterstock.com)
Maria Miduch

Daliśmy sobie wmówić, że koniec świata będzie się wiązał z zagładą. W nikim i znikąd nie będziemy mieli pomocy. Przerażający scenariusz zdaje się potwierdzać Pismo Święte - pisze Maria Miduch.

Jadę autobusem do pracy. Ścisk jest tak wielki, że zaczynam żałować, iż jednak nie wstałam wcześniej. Dwie panie obok mnie rozmawiają dość głośno o ostatnim weekendzie. Mimo że kiedy wsiadłam do autobusu, rozmowa już trwała, szybko orientuję się, że mieszkanie jednej z nich zalał sąsiad, u którego w mieszkaniu pękła rura. Zniszczona łazienka, kuchnia i chyba przedpokój. W każdym razie straty dość duże. Co chwilę powtarzają się słowa: "apokalipsa" i "koniec świata". Oczywiście nie mają one związku z refleksją nad czasami ostatecznymi ani nie dotyczą Janowej Księgi Objawienia, ale w mniemaniu obu pań mają oddać przerażającą sytuację, w jakiej znalazła się jedna z nich. Bardzo współczuję tej kobiecie, której mieszkanie przypomina ruinę, ale to w żadnym wypadku nie była apokalipsa ani nie koniec świata. O nie!

Znamy dość dobrze okrzyki: "Istny koniec świata!", "Apokalipsa!". Jakoś weszły do naszego języka, ale zatraciły swój pierwotny sens, co gorsza - zaciemniając rzeczywistość, którą tak naprawdę oznaczają. O ironio! Nawet my, chrześcijanie, boimy się "apokalipsy" i straszymy się nawzajem "końcem świata". Zapomnieliśmy, jaki jest sens naszego życia i naszej wiary. W najlepszym wypadku wierzymy, że umrzemy i kiedyś będziemy wskrzeszeni na sąd ostateczny. Kiedyś, po wielu, wielu latach, może nawet wiekach. Na pewno w odległej przyszłości. Niestety, takie myślenie nie jest w pełni chrześcijańskie, bo chrześcijanin to ktoś, kto nie zapomniał, że czeka! Czeka na powrót swojego Mistrza, Brata, Syna Bożego.

DEON.PL POLECA

Już tyle razy wypowiadaliśmy na mszy: "i oczekujemy Twego przyjścia w chwale", że nawet o tym nie myślimy. Nasz błąd! Wypowiadamy słowo, nie przywiązując do niego wagi. A ono ma konkretny sens, konkretną wartość i moc. Czekasz więc na to przyjście czy nie? Pierwsi chrześcijanie każdej nocy z soboty na niedzielę (a więc w nocy, w której Jezus zmartwychwstał) czuwali na modlitwie, bo wierzyli, że Pan powróci i zastanie ich czuwających. Nocą szczególnego czuwania była oczywiście noc zmartwychwstania! Jej po prostu nie można było przespać! O nie! Stąd wziął się, znienawidzony przez niektórych, nieznających jego historii, świąteczny symbol zająca. Wierzono, że ten czujny zwierzak śpi z otwartymi oczyma i nie da się zaskoczyć. I taki właśnie ma być chrześcijanin -czujny jak zając. Czekający i czuwający. Pierwsi chrześcijanie na serio traktowali zapowiedź Jezusa o powrocie, my jednak niezbyt zajmujemy sobie nią głowę. Nawet nie traktujemy poważnie tych słów, które wypowiadamy na mszy. Nie myślimy o tym, że być może nie zdążymy wyjść z kościoła, zanim Syn Boży powróci, tak jak obiecał.

Może nawet jest coś jeszcze gorszego od tej prawdy, że nie oczekujemy powrotu Jezusa. My się go boimy. Zamiast niecierpliwie przestępować z nogi na nogę, spoglądać w niebo i zastanawiać się, kiedy wreszcie nadejdzie ten moment, boimy się, że rzeczywiście mogłoby coś takiego nastąpić. To smutna prawda o naszym chrześcijaństwie, które przestało być głęboką relacją z żywą Osobą.

Daliśmy sobie wmówić, że koniec świata będzie się wiązał z zagładą. W nikim i znikąd nie będziemy mieli pomocy, a kataklizmy i choroby będą nas zabijać w zastraszających boleściach. A może przybędą kosmici i w bardziej wymyślny sposób położą kres życiu na ziemi? Jak mówimy potocznie: aż strach się bać. Przerażający scenariusz zdaje się potwierdzać Pismo Święte: "Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą" (Mt 21,25-27). I co teraz? Jak tu się nie bać? Rzeczywiście, gdyby na tym wersie kończył się Mateuszowy opis powtórnego przyjścia Jezusa, moglibyśmy poczuć się nieswojo, ale on kończy się radośnie! Nie wierzycie? Naprawdę! Mateusz dodaje jeszcze jedno zdanie wypowiedziane przez Syna Bożego: "A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie!" (Mt 21,28).

Jezus wie, co mówi. Nie, nie przejęzyczył się! To wszystko, co będzie się dziać, nie może zaszkodzić tym, którzy upatrują swojego ratunku w Bogu. O nie! To wszystko raczej ma w nich zapalić ducha, wzbudzić radość, bo bliskie jest już spotkanie z Tym, którego kochają, za którym tęsknią i na którego oczekują!

Maria Miduch Biografia Syna Bożego (Wydawnictwo WAM)

Przy okazji Jezus uczy tych, którzy w Niego wierzą, patrzeć inaczej na otaczającą rzeczywistość. W znakach, które innych przerażają, oni mają zobaczyć znak Jego bliskości, w chwili grozy widzieć bliskie wybawienie. Gdy inni się chowają i zabiegają o swój ratunek, oni mają stać wyprostowani z podniesioną głową.

Jezus powróci - oto sens naszej wiary i naszego bycia chrześcijaninem. Syn Boży nie zakończył swojej misji w momencie wniebowstąpienia. Ma coś jeszcze do zrobienia - musi powrócić. Tak obiecał. A w Nim wszystkie obietnice są spełnione (por. 1 Kor 1,20). Jezus jest słowny. Jeżeli powiedział, że powróci, to tak będzie - niezależnie od tego, czy my pamiętamy o tej obietnicy czy nie.

Publikowany fragment pochodzi z książki Marii Miduch "Biografia Syna Bożego"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Innego końca świata nie będzie
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.