Nie jest to niedzielna msza, spotkanie wspólnoty, ani różaniec odmawiany w drodze do pracy. Dzieje się to na tej samej zasadzie, na jakiej małżeńskie zakupy w Biedronce nie są randką.
Jacy jesteśmy, gdy jesteśmy sami? Co się dzieje, kiedy nikt nas nie widzi, kiedy cichną bodźce, a tempo dnia spada do zera? Lubisz ten moment, czy może przed nim uciekasz?
Czy wiesz, że to wtedy właśnie masz szansę na Wielkie Spotkanie i dowiedzenie się, kim naprawdę jesteś? Witaj w krainie medytacji, witaj w Tu i Teraz, witaj na intymnej audiencji z Jestem.
Modlitwa osobista - ekscytacja czy nuda?
Może na początek wyjaśnijmy, o co w modlitwie osobistej NIE CHODZI i czym ona NIE JEST. Nie jest to niedzielna msza, ani spotkanie wspólnoty. Nie jest to także różaniec odmawiany w drodze do pracy, czy słuchany w samochodzie audiobook z Pismem Świętym. Dzieje się to na tej samej zasadzie, na jakiej małżeńskie zakupy w Biedronce nie są randką, a wymienianie się ripostami przy oglądaniu telewizji nie jest głęboką rozmową. Nie oznacza to, że trzeba negować powyższe czynności. Skąd. Chodzi tylko o uczciwe zdefiniowanie, co jest czym.
Modlitwa osobista nie jest ukierunkowana na cel, który potem można odhaczyć na liście rzeczy do zrealizowania. Nie chodzi też o uzyskanie recepty, inspiracji, pocieszenia, wymiernych efektów, nie chodzi nawet o przełom. Modlitwa osobista to BYCIE. Romansowanie, przylgnięcie serca do serca, intymne spotkanie na szczycie, marnowanie czasu dla Kogoś, sztuka dla sztuki, strefa wolnej miłości pozbawionej presji oczekiwań, bycie "tu i teraz" z oknem na wieczność. Przecież sami nie lubimy, gdy ktoś przychodzi tylko dlatego, że ma interes. Chcemy, żeby przychodził dla nas samych, po prostu, po nic, po obecność. A owoce wzajemnej obecności i tak nas znajdą. Większe niż myślimy.
Wstyd i skrupuły
Często nie umiemy się modlić i wstydzimy się tego, robimy uniki. Często nie umiemy wyjść poza "zamknięty krąg" znanych formuł, nie wiemy, co dalej, co niby mamy mówić, jak się zachować. Wstydzimy się bezbronności, wstydzimy się odsłonić. Warto zacząć po prostu od zatrzymania się w jednym miejscu, w samotności, w ukryciu. Wyciągnąć ręce w geście przyjmowania i pozwolić się Bogu kochać. Pozwolić sobie na uświadomienie, że nasza obecność nie musi być produktywna, żeby Go cieszyć.
Czy ktoś zakochany może powiedzieć: "znam tę osobę od a do z i nic nowego już w niej nie odkryję"? Albo artysta: "już wszystko umiem, opanowałem już całą sztukę"? To byłby dowód ograniczenia i pychy! Modlitwa osobista jest sztuką, którą uprawia się całe życie, to spotkanie z Osobą, którą poznaje się całe życie. Dlaczego więc tak wstydzimy się przyznać, że ciągle jesteśmy i będziemy w procesie? To strasznie kłamliwe skrupuły.
Inny regulamin. Kolejność
Nasze życie pełne jest aktywności, ruchu, działania, bodźców. A jednocześnie wszyscy doświadczamy tego, że często tylko wiele się dzieje, ale tak naprawdę nic się nie zmienia.
Czy można zasłużyć na ciepło słońca? Czy można zasłużyć na deszcz w czasie suszy? Czy to nie kwestia decyzji? Siadasz w słońcu (deszczu) albo nie siadasz. Co można tu zrobić źle? Podobnie z modlitwą osobistą. Ciągle robimy z tego jakiś niesamowity labirynt, do którego podjedziemy w tzw. "lepszym momencie". Siadasz w Słońcu albo nie siadasz. Prościej się nie da. Na początku warto odsunąć na bok wszystkie myśli z prośbami, postulatami, historiami z dnia, żalami, nawet radościami czy wdzięcznością. Po prostu być, nie zagadując ciszy nawet w myślach.
Słońce naprawdę wie, jak na ciebie świecić. Powstrzymaj się ze swoim odwiecznym ludzkim przekazem, zatrzymaj się i uznaj Świętego. Zwyczajnie bądź. To nie jest rozmowa o pracę, nie możesz źle wypaść, nie możesz Go do siebie zrazić. To ktoś, kto umarł za ciebie, kiedy cię jeszcze nie było. Więc, serio, możesz się "wyluzować". On to wszystko wie. Mówienie jest potem.
Mówienie jest drugie. Mów do Niego o wszystkim, własnymi słowami, opowiadaj. Paradoks Boga polega na tym, że wiedząc wszystko, On chce to wszystko usłyszeć od ciebie. Czytaj Słowo Boże, jest masa programów, szkół, sposobów, studiów, rozważań. Wybierz coś i czytaj, żeby poznać Jego "wszystko". A potem nie zapomnij słuchać. Kochamy opuszczać ten punkt - bo nie mamy cierpliwości, bo boimy się konfrontacji, tego, co moglibyśmy usłyszeć. Wiem po sobie. Rzucam Bogu uśmiech, mówię Mu, że jest piękny i zmykam. Nie można tak oszukiwać.
Najgęściejszy
Niby wiemy, że nasz Bóg jest Miłością. Niby wiemy, że jest osobowy (nawet potrójnie). Niby wiemy, że zrobił te wszystkie rzeczy totalnie bezinteresownie, żeby nas ratować. Niby jesteśmy chrześcijanami, którzy rozumieją i doceniają, że Bóg stał się dla nas człowiekiem. A jednak w praktyce wciąż zachowujemy się jak poganie zabiegający o względy kapryśnego bóstwa. Jakby nasz Bóg był katem, jakby był niedostępnym monstrum, jakby nie był do końca uczciwy i porobił w tym życiu masę kruczków, żeby nas dręczyć; jakby był srogim poborcą podatków, któremu nie można się wypłacić. To jest mentalność pogańska. Mentalność sieroty, zdanego na łaskę i niełaskę niefrasobliwego, bezosobowego losu. Jeżeli trzeba nam tłumaczyć, dlaczego należy traktować Osobę (Boga) jak osobę - nie jak zimny, nieczuły głaz, który nie widzi, nie słyszy i nie czuje - to chyba naprawdę zachowujemy się jak poganie i coś tu jest nie tak. Albo jak chrześcijanie w jakimś strasznym błędzie logicznym i dysonansie poznawczym.
Na koniec, nie próbuj szacować efektów swojej modlitwy. To nie twoja sprawa. Jeżeli nic nie usłyszałeś, nie zobaczyłeś, nie doświadczyłeś, nie przeżyłeś, nie zrozumiałeś, tylko całe pół godziny walczyłeś, żeby nie robić w myślach listy zakupów - nie szkodzi. On Jest. Słońce naprawdę wie, jak na ciebie świecić. Często doświadczam w swoim życiu takich "żadnych" modlitw. Ale potem, pod koniec dnia, mam wrażenie, że te dziesięć minut z Nim to najgęściejszy czas całej minionej doby. Jak jasny punkt na linearnym wykresie. Nie ograniczajmy działania Boga naszymi słowami czy wrażeniami. Naprawdę jest coś więcej, niż nasze emocje. Bóg nie potrzebuje poklasku - może efekt tej modlitwy sam dostrzeżesz dopiero po dwóch tygodniach. Bo na przykład nie nazwiesz już niepochopnej pani za kierownicą "tą głupią babą".
Tym się to wszystko różni od modnych ostatnio tak zwanych "medytacji"; że się siada, oczyszcza myśli i tak uspokaja. Może i coś w tym jest. Ale nie Ktoś. I tu jest różnica. Modlitwa osobista, chociaż brzmi mało chwytliwie, to spotkanie z Osobą, nie z próżnią. Nie ma nirwany, ale jest za to osobowa, ofiarna miłość.
Pytanie do publiczności
Czy my w ogóle mamy na takie rzeczy czas w dzisiejszym świecie? Nie można tego "romansowania" odłożyć do emerytury? Jest pewien bliski mi cytat autorstwa Johannesa Hartla: "Modlitwa to nie wszystko, ale wszystko bez modlitwy jest niczym". Czy warto zainwestować we Wszystko?
Maja Sowińska - absolwentka judaistyki i lider uwielbienia, pasjonatka architektury modernizmu i reportaży. Na co dzień wraz z mężem i córką celebruje życie w Skierniewicach. Prowadzą kanał na YouTube i stronę na Facebooku, za pośrednictwem których chcą dzielić się swoimi talentami, aby budować królestwo Boże na Ziemi
Skomentuj artykuł