Większość katolików przywykła do modlitwy za chorych. Robimy tak w czasie liturgii, przy szczególnych wydarzeniach i prywatnie, ilekroć słyszymy, że ktoś zachorował albo doznał urazu.
Modlitwa za kogoś nie jest jednak tym samym co modlitwa nad kimś - bezpośrednio nad chorą osobą, kiedy z mocną wiarą prosimy Pana o jej uzdrowienie i oczekujemy go. Dla wielu katolików nie mieści się to w ramach ich wiary. Wielu nie jest pewnych, czy są do tego upoważnieni.
Czyż oczekiwanie, aby Bóg dokonał uzdrowienia na moją prośbę, nie jest pychą? Nie jestem godzien, aby Bóg posłużył się mną do uzdrowienia kogoś. Nie modlę się przecież wystarczająco dużo. Nie jestem wystarczająco cnotliwy. Zbyt często zawalam różne sprawy. Ledwo udaje mi się przetrwać dzień, gdzie mi tam do świętości wielkich osób.
Wahanie jest zrozumiałe, jednakże wynika z pewnego błędnego założenia. Prawda jest taka, że Bóg darmo wylewa swoje dary, w tym dar uzdrawiania. Pragnie go rozdawać w tak wielkiej obfitości, że trudno nam sobie to wyobrazić. Nie ograniczają Go nasze słabości, jedynie poziom naszej wiary i brak pragnienia, aby nas "używał". "Mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej niż to, o co my prosimy lub rozumiemy" (Ef 3, 20).
Ja także, jako osoba wychowana po katolicku, przez całe życie modliłam się "za" chorych. Od trzydziestu lat o uzdrowienie modlę się też razem z innymi, niekiedy nakładając na nich ręce. Pewne skromne owoce zobaczyłam dopiero niedawno - ustąpił ból brzucha czy migrena. Od trzech lat jednakże, odkąd obserwuję i uczę się od tych, których wiara w uzdrowienie jest wielka - zwłaszcza od Randy’ego Clarka i Damiana Stayne'a - uzdrowienia, niekiedy zdumiewające, obserwuję regularnie. Różnica jest taka, że teraz modlę się z większą wiarą w to, że Pan naprawdę pragnie uzdrowienia, że uwielbia uzdrawiać swoje dzieci, które cierpią i załamują się. Znacznie częściej proponuję teraz innym modlitwę za nich. Przekonałam się też, że cudowne uzdrowienia w życiu Kościoła nie mają być rzadkością, lecz czymś zwyczajnym. Pan nie chce posługiwać się tylko "duchowymi supergwiazdami" posiadającymi szczególne dary, ale, jak mawia Randy Clark, tym "małym, prostym mną".
W dalszej części książki dzielę się tym, czego się nauczyłam o uzdrowieniu, studiując Pismo Święte, teologię i historię Kościoła. Dzielę się także doświadczeniem własnym i przyjaciół, z którymi współpracuję w winnicy Pana. Mam nadzieję, że także i Ty, drogi czytelniku, nabierzesz odwagi, aby z mocną, oczekującą wiarą modlić się za innych, nawet w najmniej oczekiwanych momentach i miejscach (na przykład na plaży, jak Andrew). Pan pragnie hojnie rozdawać swoim dzieciom dary, aby one z kolei mogły nieść je światu. Dostąpienie tych darów nie jest wcale skomplikowane. "Proście, a będzie wam dane" (Mt 7, 7).
* * *
Tekst pochodzi z książki "Uzdrowienie. Boża miłość nie ma granic".
Skomentuj artykuł