"Jesteś pielgrzymem? To niecodzienny widok, pielgrzym tutaj, do tego na... jednej nodze"
- Przestań! Idziesz sześćset kilometrów z plecakiem na tej nodze, a mi chcesz powiedzieć, że nie możesz iść potańczyć? - nie pozwoliła sobie odmówić.
Idąc w 2017 roku z Porto do Fatimy, doszedłem do małej miejscowości w okolicach Coimbry. Nie było tam kościoła, jedynie mała kaplica, do której ksiądz dojeżdżał dwa razy w tygodniu odprawiać mszę. Nie miałem noclegu, a noc zapowiadała się dość chłodna. Wszedłem do baru i zamówiłem herbatę, choć nie było oczywiste, czy aby na pewno ją dostanę. Gdy siedziałem przy stoliku, podszedł do mnie chłopak z obsługi i zapytał po angielsku:
- Jesteś pielgrzymem?
- Tak, idę do Fatimy z Porto.
- Sam? - Był widocznie zaskoczony.
- Tak, sam. Dlaczego pytasz?
- To niecodzienny widok, pielgrzym tutaj. Do tego...
- ... na jednej nodze - dokończyłem z uśmiechem.
- No właśnie. Widzisz tych państwa? Mieszkają tutaj. Nie znają angielskiego, dlatego prosili mnie, bym cię zapytał, czy masz gdzie nocować.
- Yyy... Nie mam. Planowałem zapytać księdza w kościele, ale okazało się, że go tutaj nie ma.
- Mam ci przekazać, że ci państwo zapraszają cię do swojego domu. Ich córka pracuje w Coimbrze i zna angielski. Wróci z pracy za trzy godziny, to się dogadacie.
- Ale nie wiem. czy mogę...
- Możesz, możesz. Pani Rosa świetnie gotuje.
Wziąłem plecak, podszedłem do wskazanej pary, a kobieta przytuliła mnie, jakbyśmy się znali od lat. W jej oczach widziałem swojego Anioła Stróża.
- Obrigado - powiedziałem po portugalsku, bo to jedno z nielicznych znanych mi słów w tym języku. Znaczy: dziękuję.
Gospodarze dali mi wielkie, wygodne łóżko z pachnącą pościelą. Wziąłem prysznic i usiadłem w kuchni, gdzie pani Rosa przygotowywała jedzenie. Wyjąłem z kieszeni telefon, napisałem kilka zdań, a gdy po chwili włączyłem przycisk play, mój telefon zaczął mówić po portugalsku. I tak, za pośrednictwem specjalnej aplikacji tłumacza, bardzo szybko nawiązaliśmy konwersację. Około dziewiątej wieczorem przyjechała Silvia, córka pani Rosy.
Z początku była dość zdezorientowana, bo - jak się okazało - nie została uprzedzona przez rodziców o mojej obecności. Gdy zasiedliśmy do stołu, okazało się, że jedzenie rzeczywiście było obłędnie smaczne. Gdy skończyliśmy jeść, pani Rosa i Nuno pożegnali się ze mną i położyli się spać. Uprzedziłem ich, że rano możemy się już nie zobaczyć, bo ruszę zapewne jeszcze przed świtem. Za wszystko podziękowałem i zostałem z Silvią. Po chwili usłyszałem.
- Odpocząłeś już?
- No jasne - odpowiedziałem, nie podejrzewając, jak ryzykowna może to być deklaracja.
- No to super. Zbieraj się. Na placu w centrum zaczęły się tańce.
- Ale... - Sugestywnie spojrzałem na nogę.
- Przestań! Idziesz sześćset kilometrów z plecakiem na tej nodze, a mi chcesz powiedzieć, że nie możesz iść potańczyć?
- No dobrze. Chodźmy.
Poddałem się. Domyślałem się, że nie będą to tańce standardowe, ale to, co zastałem na miejscu, przekroczyło wszelkie moje oczekiwania. Był to wieczór bacciaty.
- Idź tańcz sama. Ja wezmę sobie wino i pokibicuję wam jako juror.
Spojrzenie Silvii mówiło wyraźnie, co myśli o mojej propozycji. Stanąłem więc z nią na skraju podestu zbudowanego z desek i do piosenki Shakiry Deja vu zaczęliśmy tańczyć. Silvia prowadziła, ja na jednej nodze... Myślałem sobie, że wyglądam jak kretyn. Krok za krokiem podążaliśmy jednak z rytmem muzyki. Tańce, karaoke, rozmowy i dużo śmiechu. W pewnym momencie spojrzałem na zegarek. Była druga pięćdziesiąt.
- Silvia, muszę wracać.
- A co ty, Kopciuszek?
- Ja muszę o piątej ruszyć w drogę
- No to masz jeszcze dwie godziny.
Uśmiechnęła się i zaczęliśmy się zbierać. Kładąc się w tej pachnącej pościeli, stwierdziłem, że ruszę później, a chwilę dłużej pośpię.
Obudziłem się o ósmej. Pani Rosa i Silvia czekały na mnie ze śniadaniem. Gdy pakowałem się już do wyjścia, Silvia powiedziała:
- Mama prosi, bym się zapytała, czy nie chciałbyś zostać jeszcze kilka dni u nas.
- Dziękuję całym sercem, ale muszę iść. Daleka droga przede mną do Fatimy, a co dopiero do Santiago.
- Trudno. Ale pamiętaj, że drzwi naszego domu są dla ciebie zawsze otwarte.
Z ogromnym wzruszeniem wyruszyłem w dalszą drogę. Później znalazłem w kieszeni swojej bluzy karteczkę z napisem: "Nie znam lepszego tancerza od Ciebie. Bom Caminho!". Jakże nie dopatrzeć się w tym wydarzeniu cudu drogi? Obcy ludzie przyjęli mnie pod swój dach, by zapewnić mi schronienie, nakarmić mnie i dać mi wiele radości.
Tak często w życiu nie potrafimy dostrzec cudów, które się w nim dokonują. Oczekując czegoś spektakularnego, nie widzimy i nie doceniamy tego, czego doświadczamy każdego dnia: wielkich cudów codzienności.
Tekst pochodzi z książki Grzegorza Polakiewicza "Żyje się tylko raz".
Skomentuj artykuł