(fot. shutterstock.com)
Do dzisiaj wielu wierzących, nie mówiąc o niewierzących, uważa, że jeśli człowiek wierzy w Boga, to powinno mu się powodzić. A jeśli ona nie chroni nas przed nieszczęściami?
"Błogosławieni jesteście" (Mt 5, 11).
Św. Augustyn pisze w "Wyznaniach", że "gdybyśmy zapytali dwóch ludzi, czy chcą służyć w wojsku, mogłoby się zdarzyć, iż jeden odpowiedziałby, że chce, drugi, że nie chce. Gdyby zaś ich zapytano, czy chcą być szczęśliwi, każdy z nich bez żadnego wahania od razu by odpowiedział, że chce. I właśnie po to, żeby być szczęśliwym, jeden pragnie służyć w wojsku, a drugi - nie ( X, 21).
A więc wszyscy szczęścia pragną, choć zapewne nie wszyscy wiedzą, czym ono jest. Podobnie z miłością. Wszyscy jej pożądają, ale czy potrafią powiedzieć, na czym ona polega? Potocznie szczęście kojarzymy z przyjemnymi uczuciami, ze spokojem i bezpieczeństwem. Człowiek szczęśliwy cieszy się życiem. Czasem mówimy: "Ten człowiek to miał dużo szczęścia", gdy ledwo co uniknął wypadku na drodze. Mamy wtedy na myśli sprzyjające okoliczności, traf, zrządzenie losu. Tak się jakoś złożyło. Jeśli ktoś "nie ma szczęścia w miłości", to nie udaje mu się nawiązać trwałych relacji z płcią przeciwną. W języku dnia codziennego "szczęście" jest nieuchwytne, przychodzi do nas z zewnątrz, niezależnie od naszych wysiłków, nie wiadomo jak i kiedy. Na ogół nie wiążemy go z Bogiem.
Jezus na początku "Kazania na Górze" nazywa swoich uczniów błogosławionymi. Słowo "błogosławiony" to tłumaczenie greckiego "makarios". W antycznej grece oznaczało "w pełni nasycony", "obfitujący we wszystko", czyli "szczęśliwy", choć pełne nasycenie następowało dopiero po śmierci.
Arystoteles uważał, że człowiek może osiągnąć szczęście, jeśli działa zgodnie ze swymi najlepszymi możliwościami. Przy czym, nie można dążyć do szczęścia, jeśli człowiek jest głodny, drży z zimna czy zagraża mu jakieś inne niebezpieczeństwo. Podstawą szczęścia musi być jakiś sukces lub przynajmniej pomyślne zrządzenie losu.
W wierze łatwo jest przeżyć doświadczenie miłości Boga, gdy wszystko układa się po naszej myśli. Gdy jest nam dobrze i nic nas nie trapi, instynktownie chcemy wykrzyczeć całemu światu, że czujemy obecność Boga. Gdy ogarnia nas smutek, bo coś straciliśmy, albo doświadczamy różnych form zła, nie znajdujemy powodu, by widzieć w tym działanie Boga. Dalecy jesteśmy od modlitwy udręczonego Hioba, który pośrodku samotności i choroby woła: "Pan dał i zabrał Pan. Niech imię Pańskie będzie błogosławione" (Hb 1, 20).
Do dzisiaj wielu wierzących, nie mówiąc o niewierzących, uważa, że jeśli człowiek wierzy w Boga, to powinno mu się powodzić. Co nam z takiej wiary - powiadają- jeśli ona wcale nie chroni nas przed chorobami i nieszczęściami? Ostatnio na rekolekcjach dla małżeństw usłyszałem świadectwa dwóch par małżeńskich, które opowiadały o ich wspólnym doświadczeniu ciężkiej choroby w rodzinie (nowotwór i sepsa). Obie pary przyznały, że to były niezwykle trudne doświadczenia, które jednak… umocniły ich więź i pogłębiło wiarę w Boga. Uczestnicy rekolekcji słuchali tego niemalże w absolutnej ciszy, niektórzy zdziwieni, inni mocno wzruszeni, a jeszcze inni zaniepokojeni.
Jezus mówi w dzisiejszej Ewangelii, że pomimo braków, niesprzyjających okoliczności i doświadczenia niesprawiedliwości, w nadziei można być nasyconym i spełnionym. Źródłem tej nadziei nie są jednak zewnętrzne uwarunkowania, czy nawet potencjał człowieka, jego majątek, talenty, lecz wewnętrzna relacja z Chrystusem. Często wydaje nam się, że szczęście zależy tylko od tego, co zewnętrzne, od jakichś ludzi, którzy mają na nas wpływ, od mesjaszy, którzy obiecują złote góry, od różnych "winnych", których należy unieszkodliwić. Jezus pokazuje, że prawdziwa zmiana wypływa z wnętrza człowieka i rozlewa się na zewnątrz. Nie na odwrót.
Ponieważ trudno się z tą prawidłowością pogodzić, także błogosławieństwa pozostają często niezrozumiałe, ponieważ opisują szczęście ponad kategoriami sukcesu i porażki, zasługi i nagany. Przecież nawet dla Żydów błogosławieństwo oznaczało pomyślność, w dodatku zaskarbioną ludzkimi czynami: W Torze czytamy: "Jeżeli będziecie postępować według moich ustaw i będziecie strzec przykazań moich i wprowadzać je w życie, dam wam deszcz w swoim czasie, ziemia będzie przynosić plony, drzewo polne wyda owoc, młocka przeciągnie się u was aż do winobrania, winobranie aż do siewu, będziecie jedli chleb do sytości, będziecie mieszkać bezpiecznie w swoim kraju. Krajowi udzielę pokoju, tak że będziecie się udawali na spoczynek bez obawy. Dzikie zwierzęta znikną z kraju. Miecz nie będzie przechodził przez wasz kraj.... (Kpł 26,3-6).
I nagle słuchacze Jezusa słyszą, że i bez tego można być szczęśliwym, błogosławionym. Co więcej, zwłaszcza wtedy, gdy doświadczamy… braku błogosławieństwa w starotestamentalnym rozumieniu tego słowa. Wyobrażam sobie, że gdy zgromadzeni na górze słuchali tych słów Jezusa, mogli doznać szoku i wzdychając pytali: "Jak to możliwe? O czym On mówi?"
Deklaracje Jezusa o szczęściu są tak odległe od starożytnych i współczesnych koncepcji, że Jego słowa, zdaniem niektórych, świadczą o obłędzie. I rzeczywiście w historii wielokrotnie oskarżano Chrystusa, że w błogosławieństwach usprawiedliwia i podtrzymuje biedę na ziemi, wzywa do bierności, każe przyjąć postawę ofiary i nic nie robić, by zmieniać świat. F. Nietzsche uważał, że kazanie na Górze to kodeks moralny dla słabych ludzi.
Niestety, w Kościele też czasem zbyt pospiesznie utożsamiamy błogosławieństwa z Dekalogiem. Ale to nie są przykazania ani jakieś szczegółowe wytyczne moralne. Jezus niczego w nich wprost nie nakazuje. Nie nawołuje uczniów: "Bądźcie smutni, miłosierni, ubodzy, czyści", choć niewątpliwie w błogosławieństwach odmalowany jest określony sposób życia. Błogosławieństwa - jak pisze Jacek Święcki - to raczej "pozytywne skutki wypełnionych przykazań". Jezus najpierw komunikuje uczniom, że są błogosławieni, a następnie identyfikuje pewne postawy, dyspozycje serca, a nawet stany, które określają ludzi szczęśliwych, ale według boskiego sposobu myślenia. Dekalog wypowiadał się głównie na temat czynów. Jezus schodzi w głąb, do ich źródeł. Nikogo nie zachęca do wywoływania w sobie smutku, szukania choroby, zadawania sobie cierpienia, aby zostać błogosławionym. Natomiast zaprasza, aby przeżywać je, jeśli nas spotykają, "z wnętrza", zawsze w odniesieniu do relacji z Bogiem. Nie będzie rekompensaty za dobro w tym świecie. Błogosławieństwa to opis tego, co nas czeka, jeśli przyjmiemy w pełni Ewangelię Jezusa.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł