Kiedy modlitwa ks. Dolindo "działa"?

Kiedy modlitwa ks. Dolindo "działa"?
(fot. shutterstock.com /

Akt oddania się Jezusowi, podyktowany przez ks. Dolindo Ruotolo, staje się coraz bardziej popularny wśród wierzących. I dobrze.

Niektórzy jednak twierdzą, że modlitwa ta zachęca ludzi do pasywności i wyręcza z koniecznego wysiłku. Jeśli szuka się dzięki niej jedynie świętego spokoju, ucieczki od świata i osobistego zaangażowania, to rzeczywiście nie należałoby jej odmawiać.

DEON.PL POLECA

Uważam, że duch modlitwy ks. Ruotolo jest zgodny zarówno z Pismem świętym, jak i z nauką Kościoła o działaniu łaski w życiu wierzącego.

Niepewność związana z tą modlitwą bierze się po części stąd, że często chcielibyśmy zapanować nad rzeczywistością duchową, to znaczy, odmierzyć wszystko odpowiednimi przyrządami i zmieścić w obrębie naszego doświadczenia. O pokusie stawiania siebie samych w centrum wspomina sam akt oddania: prosimy, aby lekarz nas uleczył, ale z góry sugerujemy mu, jaką diagnozę powinien postawić i które lekarstwo powinniśmy zażyć. Tyle że wtedy nie mamy już do czynienia z wiarą, lecz z magią, gdzie Bóg stałby się sługą naszych pomysłów.

Jestem przekonany, że w formule: "Jezu, Ty się tym zajmij", z pewnością nie chodzi o to, byśmy poddali się bierności i wszystko zrzucili na Chrystusa. A potem rozsiedli się w fotelu i czekali na cud.

Modlitwa terapeutyczna

Zwróćmy uwagę, ile razy w tej modlitwie padają słowa: "niepokój", "troska", "zmartwienie". Właśnie ten obszar ludzkiego życia wydaje mi się tutaj kluczowy. Jezus nie chce zwalniać nas z koniecznej współpracy. Problemem nie są przede wszystkim nasze czyny, lecz motywy, które skłaniają nas do ich podjęcia lub zaniechania.

Nasz aktywizm lub pełne rezygnacji załamywanie rąk mają źródło w tym samym lęku, który często nakręca nas tak bardzo, że kompletnie paraliżuje: jednych do zaniedbań i szukania ucieczki, a drugich do nadmiernego wysiłku i bieganiny. Ta modlitwa jest, moim zdaniem, swoistą duchową terapią, która oczyszcza naszą motywację i ucisza nasze lęki. Ale docelowo zmierza do tego, byśmy potrafili właściwie wykonywać to, co do nas należy. Czasami może to również oznaczać zaprzestanie działania, które coś tworzy.

Do niego Ojciec Pio wysyłał najcięższe przypadki >>

Odmawianie tej modlitwy można porównać do leczenia perfekcjonisty, który ciągle coś "musi". "Musi" się starać. "Musi" dużo pracować. "Musi" wygrać z wszelkimi słabościami. Wszystko "musi" u niego działać jak w zegarku. I w ogóle on sam "musi" siebie zmienić, aby jego życie nabrało sensu. Droga uzdrowienia nie polega na tym, aby nagle przestał cokolwiek robić, choć chwilowo może to być wskazane, ale żeby powoli osłabiał siłę wewnętrznej presji, z której wypływa tyle jego "musów".

Dlatego perfekcjonista na początku terapii powinien często stosować autosugestię: "Niczego nie muszę", aż dojdzie do takiego poziomu wolności, że nie będzie już motywowany presją. Innymi słowy, chodzi o to, aby jego "muszę" nie wypływało z lęku, lecz z wolnego, świadomego wyboru inspirowanego miłością i zaufaniem. Gdy prawdziwie kochamy, też wiele musimy zrobić. Sam Jezus mówił, że "musi" cierpieć i umrzeć w Jerozolimie (por. Mk 8, 31). To był Jego wybór, a nie osaczenie przez lęk i chęć przypodobania się komukolwiek.

Prośba Jezusa z modlitwy ks. Ruotolo, aby oddać Mu w pełni siebie, jest dobrze ugruntowana w Piśmie świętym, w Eucharystii i w doświadczeniu świętych. Trzeba ją jednak właściwie rozumieć, aby uniknąć manowców, o których wyżej wspomniałem. Spróbujmy więc bardziej wniknąć w jej ducha.

Pokój zamiast lęku

Zacznijmy od świadectwa Słowa Bożego. Znamy dobrze scenę, która rozegrała się w domu Marty, Marii i Łazarza (por. Łk 10, 38-42). Marta w dobrej wierze chce jak najlepiej ugościć Jezusa i Jego uczniów, podczas gdy Maria siedzi i słucha. W pewnym momencie Marta eksploduje i ma żal do Chrystusa, że sama wszystkim musi się zająć, a inni, zwłaszcza Maria, nic nie robią, tylko siedzą.

W odpowiedzi Jezus nie krytykuje Marty za jej dobre serce, ale zwraca jej uwagę, że uległa "trosce i niepokojowi". Dlatego jej reakcja jest przesadzona, a to, co "musi" zrobić, niewspółmierne do potrzeb. Zwykle wtedy szybko rodzi się zmęczenie, rozdrażnienie, pretensje do innych. Jezus pokazuje, że najpierw należy zacząć od słuchania, od ciszy - naśladować postawę Marii. I dopiero później zabierać się za inne rodzaje działania. Problemem więc nie jest praca sama w sobie, lecz niepokój i wyolbrzymiona troska, które wpędzają w nieracjonalne działania czy zniechęcenie.

Modlitwa na sytuacje bez wyjścia >>

W podobnym tonie wypowiada się św. Paweł w Liście do Filipian, wyjaśniając, jaki jest cel modlitwy i jej związek z naszą codziennością: "O nic się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem! A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie" (Flp 4, 6-7).

Na modlitwie mamy oddawać "każdą sprawę" Bogu, zarówno to, co nas trapi jak i to, co nas cieszy. Ale św. Paweł wcale nie pisze, że pod wpływem modlitwy nagle znikną wszelkie nasze trudności, ustąpią przeciwności i w sposób cudowny pozbędziemy się problemów. W naszym sercu i umyśle pojawi się natomiast "pokój Boży", który będzie nas strzegł zarówno przez poddaniem się rezygnacji, jak i przed działaniem pod wpływem "zbytnich trosk".

Oczywiście, część problemów może zniknąć, zwłaszcza te, których sami sobie przysparzamy przez niepokój i lęk. Modlitwa w żadnym wypadku nie wyręcza nas z podejmowania koniecznych działań, ale raczej odpowiednio nas do nich przygotowuje przez ukierunkowanie na Boga. Celem modlitwy jest skupienie naszej uwagi na Bogu, a odwrócenie jej od siebie.

To nie słońce krąży wokół ziemi, lecz ziemia wokół słońca. Nie my jesteśmy pępkiem wszechświata, lecz sam Bóg. Gdy to do nas dotrze, wtedy rodzi się w sercu pokój. Zmniejsza się nasz egocentryzm, który jest głównym źródłem lęku.

Wszystko pochodzi od Boga

O właściwym stosunku naszego działania do Bożej łaski poucza nas w wielu momentach Eucharystia czy w ogóle liturgia Kościoła. Podczas ofiarowania darów prezbiter zazwyczaj po cichu wypowiada następującą modlitwę: "Błogosławiony jesteś, Panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy chleb: owoc ziemi i pracy rąk ludzkich. Tobie Go przynosimy". Chleb jest darem Boga, ale nie spada w gotowej postaci z nieba.

Raczej przedstawiamy go na ziemie, aby został przyjęty przez niebo. Zarówno "praca" ziemi, jak i nasza praca odbywają się w ramach daru Bożego. Ani ziemia nie rodziłaby plonów, ani człowiek nie potrafiłby nic zrobić, gdybyśmy wcześniej nie zostali wyposażeni przez Stwórcę w odpowiednie prawa, siły i zdolności. Ufać Bogu i oddawać Mu nasze niepokoje i troski oznacza ciągłą pamięć, że On jest ostatecznym źródłem wszystkiego, także wszelkiego naszego działania. A równocześnie Bóg pragnie, abyśmy ziemię obsiewali, zbierali plon, młócili zboże, piekli chleb własnymi rękami. To, co mogę zdziałać, już jest darem.

Nawet grzeszyć możemy także dlatego, że Bóg daje nam istnienie. I wie jak lekkomyślnie się z tym darem obchodzimy. I właśnie w tym tkwi największy dramat, że marnujemy Boże dary. Co więcej, zadziwiającą rzeczą jes to, że gdy grzeszymy, nie pytamy, co należy do Boga, a co do nas. Sami przejmujemy inicjatywę, zapominając o tym, że wszystko, co mamy i kim jesteśmy, pochodzi od Boga. Natomiast gdy zabieramy się do czynienia dobra, to nagle w naszych głowach piętrzą się wątpliwości, dylematy, lęk, że nie damy rady, co jest naszą działką, a co Boga itd. Najczęściej popadamy w skrajności: sądzimy, że wszystko od nas zależy - i wtedy powala nas niepokój, zwątpienie i zamartwianie się. Albo z aptekarską precyzją chcielibyśmy wytyczyć granicę między naszą wolnością a wolnością Boga. I ulegamy wewnętrznemu "zawieszeniu", zaniedbując przy tym wiele dobra i usprawiedliwiając się, że nie wiemy, co do nas zależy.

Patrz na rzeczywistość

Jeszcze jedna inspiracja, zbieżna z duchem modlitwy ks. Ruotolo, płynie z "Ćwiczeń duchowych" św. Ignacego Loyoli. Generalnie święty uważa, że choć wszystko jest darem łaski, to jednak człowiek musi się szczerze i wielkodusznie zaangażować, by wejść w dialog z Bogiem. Oznacza to konkretne działania: milczenie, trwanie na modlitwie, odpoczynek, pracę woli, umysłu i wyobraźni itd. W jednej z uwag przeznaczonych dla dającego Ćwiczenia św. Ignacy przestrzega jednak, by rekolektant nie polegał jedynie na samym doświadczeniu pocieszenia i wielkiego zapału (szczególna łaska Boga), które może go zachęcać do zainicjowania jakiegoś wielkiego dzieła czy podjęcia ważnej decyzji życiowej. To doświadczenie szczególnej łaski może nie wystarczyć, aby nie ulec "nierozważnej i pochopnej decyzji".

To świadectwo pokazuje, ile może prosta modlitwa! >>

Na czym jednak polega rozwaga i ostrożność? Człowiek powinien "brać w rachubę osobiste warunki i przymioty". Nie może pomijać swojego temperamentu, dotychczasowych sukcesów i porażek we wprowadzeniu obietnic w czyn. Należy "także rozważyć, ile może on znaleźć pomocy i ile napotkać przeszkód w wypełnieniu tego, co chciałby przyrzec lub ślubować" (ĆD 14). Ignacy daje wyraźnie do zrozumienia, że Bóg nie działa z pominięciem tego, kim jesteśmy. Nie możemy abstrahować od etapu rozwoju, na którym się znajdujemy, od środków, które mamy do dyspozycji. Ufność Bogu wyraża się w tym, że dobrze przyglądamy się temu, co już otrzymaliśmy, a czego jeszcze nam brakuje, gdzie doświadczamy słabości, które w starciu z przeszkodami znowu się w nas ujawnią. Pomoc Boża przychodzi do nas na różne sposoby. Oddanie się Bogu nie polega na wzięciu naszej codzienności w nawias i oczekiwaniu na cudowną interwencję z góry.

To właśnie egocentryzm do tego stopnia skupia człowieka na sobie, że przestaje on widzieć ten szerszy kontekst w życiu. Nie dostrzega tego, co już zostało mu dane. Więc albo chciałby, żeby Bóg w sposób nadzwyczajny "uzupełnił" to, czego, jego zdaniem, mu brakuje. Albo nie jest zadowolony z tego, co ma. Bywa tak, że w niektórych sytuacjach nie możemy już po ludzku zbyt wiele zrobić, przynajmniej według naszych miar. Nie mamy mocy uzdrowić umierającego człowieka. Ale możemy przy nim być i modlić się. To dużo.

I może w tej sytuacji takiego działania pragnie od nas Bóg i sam chory. Tymczasem pod wpływem niepokoju i lęku chcielibyśmy nieraz czegoś znacznie "więcej". I ulegamy panice, smutkowi. Czasem to bliscy bardziej potrzebują wozić chorego od jednego lekarza do drugiego niż on sam, bo nie godzą się z cierpieniem i jego odejściem. Męczą przy tym dodatkowo samego chorego, który w tych ostatnich chwilach już nie ma siły się przeciwstawić. Owocem modlitwy o uzdrowienie często bywa nie tyle powrót do zdrowia chorego, co pozwolenie na to, aby mógł odejść. Ta zgoda wypływa właśnie z oddania Bogu tego, co nas przerasta.

Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w ZakopanemJest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.

*   *   *

Zapraszamy Cię do złożenia świadectwa tak jak Kamil. Jak widzisz, te słowa poruszają i dają nadzieję. Są umocnieniem w wierze i dają to, co najcenniejsze - miłość do modlitwy, do Boga i do innych ludzi.

Jeśli chcesz złożyć świadectwo, kliknij w baner:

Kiedy modlitwa ks. Dolindo

 

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
oprac. Karol Wilczyński

Pięć słów, które mogą zmienić wszystko

„Jezu, Ty się tym zajmij – i wszystko jasne. Cudowna modlitwa, dzięki której rozwiążą się wszystkie moje problemy”.

Ale czy na pewno? I czy na pewno zadziała w taki...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Kiedy modlitwa ks. Dolindo "działa"?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.