Ks. Pawlukiewicz: nie cnoty, ale grzechy wprowadzą nas do nieba

(fot. Tommy Lisbin / unsplash.com)
Ks. Piotr Pawlukiewicz

"Gdy jesteśmy już tak zniewoleni, że wstydzimy się iść do spowiedzi - właśnie wtedy zupełnie się poddaliśmy" - uważa doświadczony duszpasterz i kaznodzieja.

Jeśli ktoś ma ten kłopot, że grzech bardzo mocno go zniewolił, to na pocieszenie chcę powiedzieć: "Upadki są ceną za to, że chcemy się nawrócić".

Jeśli chcę być chrześcijaninem, próbuję, trochę poszczę, omijam jakieś nieprzyzwoite filmy, nie spotykam się z ludźmi, którym nie potrafię pomóc, a którzy tylko mogliby mnie przeciągnąć na stronę ciemności. Chcę się nawrócić. Nie chcę należeć do świata. Nie chcę iść tam, gdzie może i byłbym bez trudu przyjęty, a krytykowałbym tylko z innymi cały świat. Chcę być z Jezusem i za to płacę - co chwilę upadam, a to boli. Kto upadł i położył się na ziemi, więcej już nie upadnie. Jeśli się podniesiesz, pewnie znów się wywrócisz, ale mimo to chcesz powstawać i iść dalej, chcesz iść do nieba. Ktoś powiedział - nie cnoty, ale grzechy wprowadzą nas do nieba. Trzeba poznać wady swoich cnót i cnoty swoich wad. Ten, kto się położył i zwątpił, już nie upadnie, ale czy naprawdę chcemy leżeć, kiedy przed nami niebo?

DEON.PL POLECA

Kiedy grzech atakuje, gdy jesteśmy już tak zniewoleni, że wstydzimy się iść do spowiedzi, bo nie mamy do którego księdza pójść - właśnie wtedy zupełnie się poddaliśmy. Nie wstydźcie się miłosierdzia! Jezus jest gotów siedemdziesiąt siedem razy wybaczać nam nasze grzechy. On zna nędze ludzkich słabości. W psalmie kapłańskim, który jest jednym z hymnów na nieszporach, napisano: "Panie, daruj nam nasze grzechy, które nie są wyrazem buntu przeciwko Tobie, lecz wyrazem naszej słabości".

Jeśli włączałem telewizor, żeby obejrzeć jakiś nieprzyzwoity film, albo jeśli zrobiłem coś nieprzyzwoitego, to nie miałem przecież w głowie myśli: "Boże, na złość Ci zrobię". Nie. Płakałem, bo wiedziałem, że sprawiam Mu tym przykrość, ale mimo to dopuściłem się tego. Jak to naprawić? No właśnie, my mamy odruch: muszę coś z tym zrobić. Nie ma nic prostszego: "Becz i dzwoń".

Kiedy byłem jeszcze świeckim chłopakiem przed seminarium, ksiądz, który prowadził śpiew w czasie procesji Bożego Ciała, używał mnie jako stojaka. Mówił mi: "Ty jesteś wysoki. Jak tę tubę będziesz trzymał, to będzie słychać". Któregoś roku, zaraz po tym jak kardynał Wyszyński pobłogosławił ludzi monstrancją na placu Zamkowym, lunął deszcz, tak jak potrafi tylko w Boże Ciało. Niemiłosierny. Ściana wody. Powiedziałem wtedy do tego znajomego księdza:

- Szefie, zwiewamy!
- Cicho, śpiewaj!
- "Cóż Ci, Jezu..." Szefie, zwiewamy. Przecież deszcz leje.
- Śpiewaj!
- "Za Twych łask strumienie..." Przychodzi kobieta:
- Księże Kazimierzu, mam tu samochód. Podwieźć?
- Oczywiście. Widzisz? - zwrócił się do mnie. - Trzeba śpiewać.

Trzeba wołać: "Tu jestem, tu mnie ratuj". Bóg jest gotów zrobić wszystko.

Kiedyś pewne małżeństwo obchodziło jednocześnie sześćdziesiąte urodziny i dwudziestą piątą rocznicę ślubu. Pan Bóg przyszedł do nich i powiedział, że jest z nich bardzo zadowolony, dlatego dostaną od niego nagrodę.

"Czego sobie życzycie?" - spytał. Kobieta odpowiedziała:
- Chciałabym objechać cały świat.
- Proszę bardzo - Pan Bóg wyciągnął bilety kolejowe, lotnicze, rezerwacje hoteli.
- Dla pana też już mam. Facet na to jednak mówi:
- Ale ja nie chcę.
- Nie chce pan jechać dookoła świata?
- Nie.
- To czego pan chce?
- A żonę mieć trzydzieści lat młodszą.

Anioł dotknął go i facet miał już dziewięćdziesiąt lat.

Ja to mówię całkiem poważnie. Pan Bóg daje wszystko, o co prosimy, tylko robi to po swojemu. Podchodzi do naszych próśb z innej strony, niżbyśmy tego chcieli. My się spodziewamy, że wejdzie jednymi drzwiami, a On wchodzi drugimi. Zupełnie inaczej, niż to się miało dokonać. Ile razy, jadąc na jakieś rekolekcje, mówiłem sobie: "Ale im walnę! Mam takie nauki przygotowane, takie przykłady, że po prostu wszyscy będą zachwyceni!". W połowie rekolekcji jednak mówiłem do proboszcza: "Ja stąd zwiewam. Nic mi nie idzie. Wszystko mi się plącze". Czasami było odwrotnie. Jechałem na jakieś rekolekcje jak na ścięcie, a wracałem przeszczęśliwy. Ze szczęścia po prostu chciało mi się tańczyć na ulicy.

Warte zapamiętania jest jeszcze jedno. Być może Pan Bóg przyjdzie piętnaście minut później, niżbyś tego chciał. Nie wiem, jak On to robi, ale tak już jest. Czasami bywa, że wszystko ci się wali. Zdrowie się popsuje, koleżanka cię zostawi, chłopak porzuci, rodzice się ciebie wyrzekną, ale to jeszcze nie jest koniec. Poczekaj te piętnaście minut.

Pewnego faceta w Ameryce zapytano kiedyś, jak zdobył milion dolarów. On powiedział: "Kupiłem jabłko, wychuchałem, wypolerowałem, położyłem na słoneczku, dojrzało, włożyłem do koszyka. Sprzedałem. Następnego dnia kupiłem dwa jabłka, wypolerowałem, wychuchałem i też sprzedałem. Cztery jabłka kupiłem, na oknie potrzymałem, od razu dojrzały. Osiem jabłek, szesnaście i w końcu miałem już pół przyczepy jabłek. Wtedy właśnie umarła moja ciotka i zapisała mi milion dolarów".

Chodzimy do kościoła, staramy się, odprawiamy pierwsze piątki, dziewięć, osiemnaście, dwadzieścia siedem, ale to wszystko i tak nic by nie dało, gdyby Pan Bóg nie umarł na Golgocie dwa tysiące lat temu. Tylko dlatego wszyscy jesteśmy zbawieni. Każdy ksiądz w konfesjonale, odpuszczając grzechy, skrapia penitenta krwią Chrystusa. Dla nas to jest nieprawdopodobne, nie do wyobrażenia. W czasie swojej śmierci Chrystus widział twój grzech. Ten z ósmej klasy, kiedy razem z chłopakami robiliście głupoty i biliście koleżankę. Widział wszystkie nasze grzechy. Na własne oczy zobaczył grzechy miliardów ludzi. Można byłoby się załamać, ale On tylko szepnął: "Ojcze, przyjmij... Ja Cię kocham bardziej niż wszyscy oni. Przyjmij moją ofiarę".

Właśnie na tym polega to beczenie, to dzwonienie do Pana. Kiedyś Jezus pokazał świętemu Atanazemu w widzeniu wszystkie chwyty, jakie stosuje względem nas Szatan. Gdy Atanazy to zobaczył, miał powiedzieć: "Jezu, kto się temu oprze?", a Jezus odrzekł: "Człowiek pokorny". Pycha jest czymś najgorszym.

Ksiądz Aleksander Fedorowicz powiedział kiedyś słowa, które do dziś mnie szokują. Lepiej człowiekowi popaść w grzechy ciężkie niż we wszechogarniającą pychę. Co jest lekarstwem na pychę? Upokorzenie. Pewien młody mężczyzna, który wpadł w alkoholizm, chciał z niego wyjść.

Pojechał więc do zakładu, w którym mieli pomóc mu rzucić nałóg. Gdy w wyznaczonym terminie stawił się na miejscu, przyjmujący terapeuta oprowadził go, mówiąc:

- Tu są obiady, a tu kolacje, tam zajęcia terapeutyczne. Możesz spacerować po lesie. Nie wolno ci tylko przekroczyć linii, jaką tworzą te dwa drzewa, chociaż
za nią jest jeszcze duży obszar fajnego ogrodu.

Mężczyzna poszedł, stanął przed linią i mówi do siebie: "Kurczę, dorosły facet jestem, a zabraniają mi przejść przez jakąś głupią linię. Przejdę". Ale odezwał się w nim jakiś wewnętrzny głos:

- Nie przechodź.
- Ale dlaczego? - spytał pacjent.
- Bo nie wolno. Nie przechodź.
- No, przejdę. Przecież nie będę się w jakąś dziecinadę bawił...

Jednak tego nie zrobił. Ukorzył się wobec głupiego przepisu, bo nie oszukujmy się - ten przepis był głupi.

Naprawdę walczysz z grzechem? A jak ci matka powie: "Skocz do sklepu", to co zrobisz? Powinieneś powiedzieć: "Mamo, już idę". Nie chcę, żeby ktoś stawał się służącym własnej matki, gotowym do wykonywania jej poleceń na każde zawołanie, ale trochę ukorzenia nikomu nie zaszkodzi. Może jako nastolatek włożyłeś jakieś ciuchy, a mama, patrząc na ciebie, mówiła: "Jak ty wyglądasz?". Co wtedy robiłeś? Warczałeś: "Odczep się ode mnie i od moich ciuchów"? Ukorzenie.

Gdy trafiłem do seminarium, nasz ksiądz od śpiewu powiedział mi raz: "Piotrze, to pianino ma brudne klawisze. Weź jakąś wodę kolońską albo spirytus i je wyczyść". Ja zachowałem się jak rasowy wychowanek komunistycznej szkoły. Zawołałem: "Władek, chodź no tutaj. Wyczyścisz te klawisze", i uważałem sprawę za załatwioną. Gdy zaczęła się następna lekcja, profesor popatrzył na klawisze, które dalej były brudne, i zaczął:

- Piotrze, prosiłem cię, żebyś wyczyścił klawisze.
- Ale przecież, profesorze, oddałem wszystko Władkowi.
- Ciebie prosiłem!
- Ale ja oddałem Władkowi.
- Ciebie prosiłem!
- A, rzeczywiście.

Jak trudno było to załapać. Ukorz się! Ktoś się z ciebie śmieje? Wygarnęłabyś mu? Niech się pośmieje trochę ze mnie. Nie będę reagować. Może ma trochę racji.

Tekst pochodzi z książki Wstań. Albo będziesz święty, albo będziesz nikim>>

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ks. Pawlukiewicz: nie cnoty, ale grzechy wprowadzą nas do nieba
Komentarze (2)
5 grudnia 2019, 08:45
Pragnę tylko przypomnieć Autorowi KPK (Kodeks prawa kanonicznego), który (chyba) obowiązuje wszystkich wierzących, także kapłanów. Chodzi o KPK 988, paragraf 1: „Wierny jest zobowiązany wyznać co do liczby i rodzaju wszelkie grzechy ciężkie popełnione po chrzcie, a jeszcze przez władzę kluczy Kościoła bezpośrednio nie odpuszczone i nie wyznane w indywidualnej spowiedzi, które sobie przypomina po dokładnym rachunku sumienia”. Oraz KPK 979: „Kapłan w stawianiu pytań powinien postępować roztropnie i dyskretnie”. A więc takie tam mówienie, że nie trzeba pytać, że wystarczy powiedzieć ogólnie, np. nie chodziłem do kościoła, bawiłem się nieładnie, kradłem, zabezpieczałam się, itp., są niewystarczające do rozeznania czy można udzielić rozgrzeszenia. Chyba, że tak jak na Zachodzie: nie ma w ogóle grzechów ciężkich, człowiek nie jest w stanie popełnić grzechu śmiertelnego, więc spowiedź jest niepotrzebna i fakultatywna. To wtedy jest jasne. Pan Bóg kocha wszystkich!
Andrzej Ak
13 listopada 2018, 19:07
[url]https://www.youtube.com/watch?v=71N0OXXw3hs[/url]