"Trzeba mieć dystans, rozróżniać magię od kultury czy popkultury. I nie praktykować myślenia magicznego, bo to ono zagraża chrześcijanom, a nie świętowanie Halloween" - twierdzi katecheta i nauczyciel roku 2019.
Dawid Gospodarek: Jak powinien reagować katecheta, kiedy widzi, że w szkole organizowane są wróżby andrzejkowe, w Halloween dzieci przebierają się za demony, a na języku polskim czytają Harry’ego Pottera?
ks. Damian Wyżkiewicz CM: Halloween oznacza po angielsku wigilię Wszystkich Świętych (All Hallows Eve). A „Cukierek albo psikus” wywodzi się od średniowiecznego chrześcijańskiego zwyczaju chodzenia od domu do domu (czasem w przebraniach) i modlitwy za zmarłych w zamian za ciasteczka (tzw. ciastka‑duszki). Ogólnie geneza Halloween nie ma nic wspólnego z kultem demonów. Zostało to tak tylko przedstawione w popkulturze, a wcześniej ukazywano to tak z chęci demonizowania ludowych tradycji.
Gdybyśmy do wszystkiego tak ostro podchodzili, jak wielu katolików do Halloween, to trzeba by stanowczo zakazać Dziadów Mickiewicza, wróżb andrzejkowych albo baśni braci Grimm. Ale nie robimy tego, bo oswoiliśmy się z tymi dziełami literatury i zwyczajami.
Bale Wszystkich Świętych również są super, sam je organizowałem z Domowym Kościołem w Pabianicach. Dzieci potrzebują czegoś pozytywnego, co nie łączy się z lękiem. Organizowaliśmy z katechetami pochód Wszystkich Świętych przez centrum Pabianic. HolyWins, czyli święci wygrywają. To było naprawdę piękne wydarzenie. Na czele szły anioły na szczudłach. Młodzież grała na bębnach i śpiewała Litanię do Wszystkich Świętych w nowej aranżacji. W pochodzie szło około setki dzieci. Jak na Pabianice to naprawdę duża liczba.
Trzeba mieć dystans, rozróżniać magię od kultury czy popkultury. I nie praktykować myślenia magicznego, bo to ono zagraża chrześcijanom, a nie świętowanie Halloween.
Bale Wszystkich Świętych również są super, sam je organizowałem z Domowym Kościołem w Pabianicach. Dzieci potrzebują czegoś pozytywnego, co nie łączy się z lękiem.
A propos myślenia magicznego, opowiem Ci historię z seminarium. Mój kolega, kleryk, uwielbiał Harry’ego Pottera, w ogóle lubił książki przygodowe z elementami fantasy. Któregoś razu, gdy był pogrążony w lekturze, delikatnie z niego zażartowałem, nazywając tę książkę diaboliczną. Wtedy akurat była spora nagonka na książki J. K. Rowling. Prowokowałem go, mówiąc, że na 666 stronie na pewno będzie coś diabolicznego. On otworzył książkę na tej stronie, a tam znajdował się opis, jak został zabity jeden z ważniejszych bohaterów Harry’ego Pottera. Wyobrażasz sobie, jak ten kolega się na mnie wściekł! Pozbawiłem go w dużej mierze przyjemności czytania, oczekiwania z napięciem, jak rozwinie się akcja. Oczywiście w wersji oryginalnej śmierć bohatera jest na innej stronie, a w języku niemieckim jeszcze na innej. A Harry Potter oczywiście nie jest żadną demoniczną czy antykościelną książką. Jakimś trafem baśnie Andersena są akceptowane.
Albo Akademia Pana Kleksa, Stara baśń, Opowieści z Narnii...
A przecież w Opowieściach z Narnii znaleźć można wiele elementów rytualnych. Przypomnijmy sobie słynną scenę zabicia lwa Aslana przez czarownicę. Kiedy byłem dzieckiem, przy tej scenie naprawdę się bałem. Albo weźmy wspomniane już tu Dziady – tam opisane są magiczne rytuały. A przecież to jedno z najwybitniejszych dzieł w polskiej literaturze i szkolna lektura.
Magia i okultyzm mogą okazać się groźne, jeśli ktoś zacznie wdrażać w życie jakieś okultystyczne praktyki. Jednak samo czytanie książek czy oglądanie filmów, w których się takie wątki pojawiają, nie jest przecież praktykowaniem magii i naprawdę nie stanowi zagrożenia duchowego.
I poza wszystkim człowiek, który wierzy w Boga i Bogu, korzysta z sakramentów, nie może wbrew swojej woli znaleźć się pod wpływem jakichś magicznych czy okultystycznych mocy. Oznaczałoby to, że zły duch jest silniejszy od Boga.
Czyli czytanie Harry’ego Pottera nie otwiera furtek wpuszczających demony?
To jest dość skrajne podejście, wręcz infantylne. Znam egzorcystów, którzy nie są w stanie ukryć uśmiechu wobec takich teorii. Owszem, człowiek może mieć pierwsze kontakty z okultyzmem przez na przykład wywoływanie duchów, jest to swego rodzaju seans spirytystyczny. Jednak idąc tym tokiem rozumowania, należałoby zabronić lektury wielu książek.
Nawet przecież w Biblii, w Księdze Samuela (1 Sm 28), jest motyw wywoływania ducha...
Albo za niebezpieczne uznamy Stowarzyszenie umarłych poetów, bo, nie daj Boże, twoje dziecko popełni samobójstwo niczym główny bohater. To jest nieporozumienie.
Innym przykładem może być obowiązkowa w liceum lektura Kandyda Woltera. Przecież tam są najbardziej ewidentne argumenty przeciwko Opatrzności Bożej. Sam po przeczytaniu słynnej historii trzęsienia ziemi w Portugalii z XVIII wieku miałem w pewnym momencie wątpliwości co do mojej wiary. Trudno nie zadać pytania: czy Pan Bóg był w tym wszystkim? Leibniz twierdzi, że był, a Wolter – że Go nie było. W Kandydzie można odnaleźć naprawdę poważne argumenty filozoficzno‑teologiczne.
Niektórzy przestrzegają przed naszą nową noblistką.
Czytałem w „Gościu Niedzielnym” artykuł ks. prof. Jerzego Szymika, w którym pisał, że szanuje Nobla dla Olgi Tokarczuk, ale nie może zgodzić się z tym, że w jej literaturze pojawiają się elementy pogańskie. Wynotowałem sobie nawet słowa księdza profesora. Twierdzi on: „jest w tych książkach coś, co każe mi – chrześcijaninowi, księdzu katolickiemu, teologowi – napisać: nie ma zgody. Na co? Na powrót do pogaństwa. Na cofnięcie się do czasów przed‑Chrystusowych, na wymazanie 1053 lat ochrzczonego życia mojej ojczyzny”. Na miłość Boską, o czym my w ogóle mówimy?!
Jest mnóstwo literatury, która nie wiąże się z chrześcijaństwem. Powinniśmy jej zakazać? To jest jakieś piramidalne nieporozumienie.
W pierwszej klasie liceum jedną z moich lektur był Prawiek i inne czasy Tokarczuk. Zawarta w tej książce opowieść w bardzo ciekawy sposób nawiązuje do czasów przedchrześcijańskich. Jest mnóstwo lektur mówiących o tamtym okresie. Nie rozumiem, dlaczego właśnie książki Olgi Tokarczuk budzą u niektórych aż takie kontrowersje i obawy.
W szkole przerabia się przecież mitologię Greków i Rzymian.
Jest mnóstwo literatury, która nie wiąże się z chrześcijaństwem. Powinniśmy jej zakazać? To jest jakieś piramidalne nieporozumienie. Przecież autor ma prawo pisać, o czym tylko chce. Ważne, żeby tworzył dobrą literaturę. Pisarz może czerpać z buddyzmu, judaizmu czy hinduizmu – to jest jego prawo i aż głupio przypominać taką oczywistość.
Nie róbmy z siebie i naszego społeczeństwa głupców! Przecież właśnie na tym polega edukacja, że uczymy się czytać nie tylko ze zrozumieniem, ale także między wierszami. Tak samo katecheta powinien się nauczyć, że są pewne działy literatury, również duchowej, której nie czyta się w sposób dosłowny.
Znając zasady czytania Biblii, powinien to wiedzieć.
No właśnie! Mamy różne metody czytania Pisma Świętego: historyczno‑krytyczną, alegoryczną, lingwistyczną, kulturową. Jeżeli katecheta w interpretacji Pisma Świętego jest do bólu dosłowny, to uczniowie uznają go za jakiegoś fanatyka. To jest śmieszne, karykaturalne i nieprofesjonalne. I powoduje, że lekcje religii postrzegane są jako uczenie o jakichś dziwnych bajkach. Strasznie to szkodzi katechezie, może kompromitować naszą wiarę, a nawet ośmieszać samego Boga.
Dużym problemem jest to, że dyskusji na takie tematy towarzyszy zazwyczaj sporo lęku, wzajemnych oskarżeń (na przykład o brak wiary), a nawet agresji. Nie potrafimy spokojnie, rzeczowo rozmawiać.
To rzeczywiście jest duży problem. Nieumiejętność prowadzenia wolnej od emocji, wyważonej rozmowy na argumenty szczególnie mocno ujawnia się w internecie. Mnie bardzo pomaga to, że fascynuję się filozofią. Chciałbym nawet w przyszłości ją wykładać. Prowadzę kółka filozoficzne, przygotowuję do olimpiady, do matury z filozofii. Filozofia jest również niezwykle pomocna, kiedy bierze się na warsztat pewne problemy teologiczne czy kwestie dotyczące wiary.
Dzięki temu również nauczyciele bardzo się na mnie otwierają, łatwiej nawet o dyskusję. Poloniści często zapraszają mnie na swoje lekcje, żebym przedstawił na przykład temat filozofii scholastycznej albo któryś z nurtów filozofii XIX wieku.
Wielu tej wiedzy potrzebuje. Wystarczy spojrzeć, jaką popularnością cieszy się np. studium filozoficzno‑teologiczne u dominikanów w Krakowie. Przyjeżdżają tam ludzie z całej Polski.
Sam też się na nie zapisałem jako kleryk i powiem szczerze, że niektóre wykłady były ciekawsze niż w seminarium. Dużym atutem tego studium jest różnorodność tematyczna. Myślę, że podobnych dwuletnich ośrodków filozoficzno‑teologicznych dla świeckich powinno być o wiele więcej. Może wpuśćmy wolnych słuchaczy do seminariów, róbmy otwarte wykłady.
I co, posadziłbyś świeckich z klerykami, kobiety też? Klerycy wytrzymaliby to?
Bez problemu można byłoby to realizować. Wykłady dla kleryków w seminarium są zazwyczaj do południa. Spokojnie można by po południu zaprosić świeckich do sal wykładowych. To nie jest żaden problem. Zresztą na przykła u nas, w krakowskim seminarium na Stradomiu, żeby dojść do biblioteki, trzeba przejść przez cały budynek, więc tak czy owak studenci i studentki przechodzą przez korytarz seminarium każdego dnia.
Nasz Instytut Teologiczny Księży Misjonarzy działa już ponad sto lat. Myślę, że moglibyśmy spokojnie zrobić dominikanom małą konkurencję i odpowiedzieć na potrzeby oraz zainteresowania wielu ludzi. Niestety, duża część osób nie otrzymała porządnej wiedzy filozoficzno‑teologicznej na katechezie w szkole, popyt na takie zajęcia jest więc duży. Ludzie chętnie czytają też książki ks. prof. Michała Hellera – omawiane w nich kwestie filozoficzne odpowiadają programowi pierwszego i drugiego kursu filozofii w seminarium.
Wielu katechetów nie docenia kursu filozofii na studiach, uważa wręcz, że jest niepotrzebny.
To duży błąd, bo uczniowie najczęściej zadają najpierw pytania filozoficzne, a dopiero potem te dotyczące wiary.
Wydaje mi się, że wielu katechetów oddało lekcje religii w szkole walkowerem. Możliwe, że wpływ na to ma po prostu ogólna sytuacja nauczycieli w Polsce. Kiedyś spotkałem katechetkę z renomowanej warszawskiej szkoły, która opowiadała, jak to dziś jest trudno uczyć religii. Pomyślałem: „Boże! Jak ja bym tam chciał uczyć! Stworzyłbym kółko filozoficzne, łacińskie, filmowe. Ale by tam się działo!”.
Skomentuj artykuł