"Marzy nam się wolontariat rodzin. Bardzo na nich liczymy" [WYWIAD]

(fot. Paweł Kęska)
Elżbieta Wiater, s. Eliza Myk, s. Tymoteusza Gil, s. Augustyna Król

- Na pytanie: "Co najlepiej wspominacie?", Chłopcy odpowiedzieli: "Jak był pan Artur z panią Moniką i dziećmi. To były najfajniejsze dni" - opowiadają siostry z Broniszewic.

Wokół domu w Broniszewicach powoli tworzy się identyfikujące się z nim środowisko. Mówiłyście o ludziach mediów, ale są też wolontariusze. Opowiedzcie coś o nich. Jak wielu ich jest?

s. Tymoteusza: Jeśli chodzi o młodzież, mamy bardzo słabą sytuację. Próbowałyśmy, wzorując się na Mielżynie, stworzyć wolontariat z młodzieży gimnazjalnej z tutejszej szkoły.

DEON.PL POLECA

s. Eliza: Tam z podobnej grupy są nawet powołania do naszego zakonu i nie tylko.

s. Tymoteusza: Tutaj się nie udało.

s. Eliza: Trudność, tak mi się wydaje, polega na tym, że w Mielżynie wolontariat powstał u nas. Pomocne było też to, że bycie wolontariuszem jest tam postrzegane jako prestiż - należą do niego uczniowie z renomowanego liceum. A zaczęło się wszystko od pomocy przy dużym zjeździe rodzin tamtejszych mieszkanek, potem stworzyła się grupa formalna, wzięłyśmy ich pod nasze skrzydła, łącznie z formacją. W tej grupie przewija się dwadzieścia, trzydzieści dzieciaków rocznie. Jest duża rotacja, bo po trzech latach liceum przychodzą nowi, ale w tej chwili ci bardziej doświadczeni wprowadzają nowicjuszy. To jest bardzo silne duszpasterstwo, osiem osób z tej grupy wybrało drogę życia konsekrowanego albo kapłańskiego.

>> Żeby niepełnosprawni nie stracili domu, dominikanki razem z Chłopakami z Broniszewic nagrali piosenkę [MUZYKA]

Tam na początku fajne wprowadzenie do działania zrobi ksiądz. W grupie tej nie utrzymywały się osoby z Mielżyna, ale dla dojeżdżających to było coś odmiennego od tego, co znali na co dzień. Po drugie, to są licealiści, więc są starsi. I w Mielżynie są dziewczynki, co wpływa na charakter pracy z nimi. W Broniszewicach jest młodzież miejscowa, więc brak poczucia wyjątkowości - wszyscy tu wiedzą o naszym domu. To jest wolontariat szkolny, który działa jedynie okazyjnie. Wreszcie nasi Chłopcy wymagają opieki bardziej specjalistycznej. Poza tym większość chcących pomagać to dziewczyny i im trudno zajmować się chłopakami, większymi i silniejszymi od nich. Za to tutaj świetnie sprawdza się wolontariat dorosłych. Myślimy, żeby w pałacu, na II piętrze, jak już Chłopcy przejdą do nowego domu i będzie wolne miejsce, zrobić pokoje gościnne i zapraszać wolontariuszy na dłuższy pobyt, nawet całe rodziny, jeśli by chciały przyjeżdżać. Już w tej chwili mamy zaprzyjaźnione rodziny w Warszawie, które nas odwiedzają.

s. Tymoteusza: Na przykład Monikę i Artura. Byli w zeszłym roku w sierpniu, przyjechali na ponad tydzień. Są też naszymi dobroczyńcami i mają wkład materialny w nowy dom - wpłacają co miesiąc określoną kwotę. Napisali nam, że to dla nich za mało i czują przynaglenie od Pana Boga, żeby dać więcej. Ich pobyt to było piękne doświadczenie dla nas i dla Chłopców. Podobnymi gośćmi-wolontariuszami są Ola z córką od dominikanów z Gidel.

s. Eliza: Monika i Artur też są od dominikanów, z duszpasterstwa, i przyjechali tutaj z dziećmi, bo postanowili pokazać im inny świat. Ich nastoletnia córka przez pierwsze dwa dni nie mogła wyjść z pokoju, tak ją zszokował widok naszych chłopaków.

Tych leżących?

s. Eliza: Nie, właśnie starszych, chyba przede wszystkim Tomka. Wracając do tej nastolatki - przełamała się i potem już było
wszystko super.

s. Tymoteusza: Grała z nimi w piłkę nożną, opiekowała się chłopakami.

s. Eliza: W grudniu albo styczniu po odwiedzinach s. Regina siadła z Chłopcami, bo chciała ich podpytać, jak się tu czują, co było lub jest z ich punktu widzenia najlepsze. I na pytanie: "Co najlepiej wspominacie?", Chłopcy odpowiedzieli: "Jak był pan Artur z panią Moniką i dziećmi. To były najfajniejsze dni". Od razu im o tym napisałyśmy.

s. Tymoteusza: Chłopcy po tylu miesiącach ciągle pamiętali o tej rodzinie! Z panem Arturem jest związana jeszcze jedna anegdota. Miał brodę i to strasznie nie dawało Chłopakom spokoju. Ciągle go pytali, kiedy się ogoli. W końcu jeden z nich powiedział: "Ale jak wrócisz do domu taki zarośnięty, to co twoja żona na to powie?". Pan Artur dla Chłopaków zgolił brodę. Ze względu na takie doświadczenia, jak pobyt jego rodziny, marzy nam się wolontariat rodzin. Wiemy, że w Warszawie są takie, które zamiast wysyłać dzieci na kolonie, chcą nam pomóc finansowo, ale i przyjechać. Bardzo na nich liczymy.

s. Eliza: To jest dla nas fajne, że ludzie bardzo zamożni odkrywają, że muszą dać swoim dzieciom coś więcej niż tylko zaspokojenie

materialnych potrzeb. Przyjechali tu kiedyś jeszcze inni nasi znajomi z małymi dziećmi i powiedzieli, że te maluchy mają z nimi wejść wszędzie: "Chcemy im pokazać, że istnieje inny świat, niż ten, który znają na co dzień".

Wspominałyście, że dla Chłopców ważna jest obecność mężczyzn. Macie panów wolontariuszy?

s. Tymoteusza: Tak, mamy. Na przykład Piotra. Jest protestantem. Bardzo chciał komuś pomagać, usłyszał o naszym domu i przyjeżdża tu stale. Ma żonę i dwóch synów, mieszkają niedaleko. Przyjeżdża z nimi, żeby poznawali chłopaków i wiedzieli, że to nie są jakieś dziwadła, tylko ludzie.

>> Zbierała na niego cała Polska. Dom Chłopaków w Broniszewicach zostanie otwarty 1 września

s. Eliza: Trafił do nas za pośrednictwem swoich znajomych, którzy prowadzą Fundację "Kairos" we Wrocławiu. My z nimi współpracujemy - użyczyli nam swojego KRS, żebyśmy mogły zbierać fundusze także w ramach 1%. Co prawda znamy się tylko telefonicznie, ale wiedzieli o naszym domu. I wyszło na to, że Piotr musiał pojechać do Wrocławia, żeby usłyszeć: "Słuchaj, przecież niedaleko ciebie są Broniszewice. Jak chcesz konkretnie pomagać, to jedź tam". Przyjechał, nie było problemu. Myślałyśmy, że skończy się na jednej wizycie, a on za tydzień był znowu, tak jak się umówił, i od tej pory regularnie, co piątek, przyjeżdża.

s. Tymoteusza: Pomaga nam też Kamil, student z Krakowa, ze Szpuntu, mój bratanek. Chłopcy go kochają. Ma prawo jazdy, więc pożyczamy mu samochód i zabiera ich do kawiarni, na pizzę, na basen.

***

Tekst pochodzi z książki "Bronki. Siostry od wykluczonych".

TUTAJ możecie wspomóc dzieło sióstr.

Tutaj możecie śledzić profil Domu Chłopaków w Broniszewicach na Facebooku »

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Marzy nam się wolontariat rodzin. Bardzo na nich liczymy" [WYWIAD]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.