Po dziesięciu latach odmawiania tej modlitwy jako ksiądz zrozumiałem lepiej, o co chodzi w przyjmowaniu Komunii świętej. Ale to i tak początek drogi.
Ta piękna, ewangeliczna modlitwa pojawia się w czasie Eucharystii tuż przed przyjęciem Komunii świętej. Pochodzi z IX wieku, z francuskiego sakramentarza z Amiens:
"Panie Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, Ty z woli Ojca, za współdziałaniem Ducha Świętego, przez swoją śmierć dałeś życie światu, wybaw mnie przez najświętsze Ciało i Krew Twoją od wszystkich nieprawości moich i od wszelkiego zła; spraw także, abym zawsze zachowywał Twoje przykazania i nie dozwól mi nigdy odłączyć się od Ciebie".
Z przyczyn historycznych i pewnej niekonsekwencji w zmianach liturgicznych jest ona odmawiana po cichu, prywatnie i ze złożonymi rękami tylko przez księdza i za niego samego (w przeciwieństwie do innych modlitw w imieniu całej wspólnoty i z rozłożonymi rękami). A szkoda. Wzięło się to z pobożnego zwyczaju "prywatnych" mszy bez ludu, który wprowadzono w średniowiecznych klasztorach mniszych. Msza święta stawała się często rozbudowaną modlitwą samego wyświęconego zakonnika. W Irlandii począwszy od VII wieku rozpowszechniła się też praktyka prywatnych mszy świętych, które służyły jako forma zadośćuczynienia za odpuszczenie grzechów. Zamawiał ją po spowiedzi wierny, ofiarowując stypendium, ale zwykle w niej nie uczestniczył. Prezbiter-mnich czynił to za niego i w jego imieniu. Do dzisiaj w starszych kościołach możemy natrafić na boczne ołtarze, które służyły do tego celu.
Przez wieki namnożyło się więc dużo "prywatnych" modlitw księdza przed, w trakcie i po mszy świętej, które miały też wyrazić należyte skupienie, skruchę oraz niegodność tego, kto przyjmuje Komunię świętą. Po Soborze Watykańskim II zredukowano znacznie ilość tych modlitw. Nawiasem mówiąc, słowa "Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie" do XIII wieku też były odmawiane przed przyjęciem Komunii świętej wyłącznie przez celebransa. Później zaczęła je wypowiadać cała wspólnota obecna na Eucharystii.
Choć dzisiaj bardziej podkreśla się wspólnotowy charakter mszy świętej, w liturgii pozostało jeszcze kilka "cichych" modlitw, a także "ukrytych" znaków, które wykonuje sam kapłan. Jednak skoro Komunię świętą przyjmuje nie tylko celebrans, ale także wierni, uważam, że także tę modlitwę powinno się odmawiać na głos i za wszystkich. Jeśli prawo modlitwy jest w Kościele prawem wiary, to mamy tutaj wspaniały przykład, jak należy podchodzić do Eucharystii i wyjaśnienie, czym ona dla nas jest. Zwróćmy uwagę na kilka ciekawych elementów w tej modlitwie.
Przede wszystkim to, co dzieje się w Eucharystii i każdym innym sakramencie jest wspólnym działaniem trzech boskich Osób. Zadziwiające, z jaką determinacją, ale też prostotą i łagodnością, Ojciec, Syn i Duch Święty trudzą się, by umożliwić człowiekowi pełne życie i doprowadzić go do jedności ze sobą.
Modlitwa ta wyraża również paradoks, że Jezus przez swoją śmierć daje życie. W wersji łacińskiej pojawia się słowo "vivificare" - "ponownie ożywić", "reanimować". Chrystus ożywia swoją śmiercią pogrążony w śmierci świat. Zwykle uważamy, że śmierć kończy życie i jest dla niego zagrożeniem. Natomiast Chrystus mówi w Ewangelii, że istnieje taka śmierć, która jest formą życia. Ziarno musi obumrzeć, czyli zostawić za sobą dotychczasowy sposób życia, aby możliwy był jego kolejny etap. Ziarno ginie, a równocześnie z niego wyrasta nowy kłos.
Widać to również w narodzinach dziecka, które opuszczając łono matki przechodzi przez specyficzny rodzaj śmierci. My się cieszymy, a ono przeżywa dramat. Płacze i krzyczy. Musi pozostawić dotychczasowy znany, mały i przytulny świat i zmierzyć się z nową, nieznaną, ogromną i zimną rzeczywistością. Nikt z nas tego nie pamięta, ale ślady tej ukrytej śmierci nosimy w sobie. Bez niej nie bylibyśmy tym, kim teraz jesteśmy. To właśnie z powodu tej traumy po urodzeniu położne kładą niemowlę na piersi matki, aby przez przytulenie i cielesną bliskość mogło "łagodniej", w poczuciu bezpieczeństwa, znieść to trudne przejście z jednej formy życia do drugiej.
Modlitwa ta pokazuje, że komunia święta nie jest żadną nagrodą, magicznym rytuałem czy jedynie religijnym aktem oderwanym od reszty życia. Zupełnie przeciwnie, łączy się ona ściśle z całym życiem chrześcijańskim, jego wymiarem wewnętrznym (wiara, oczyszczenie, uzdrowienie) i zewnętrznym (czyny, postawy, służba). Z tym że to, co zewnętrzne wypływa z tego, co wewnętrzne. Bez przyjmowania Eucharystii nie jest możliwy żaden duchowy wzrost. Nie chodzi w niej tylko o oddawanie czci Bogu, ale o egzystencjalne wsparcie samego wierzącego. Eucharystia jest dla nas nieodzowną pomocą, przyjmowaniem życia, które przekracza biologiczne ramy.
W modlitwie tej celebrans zwraca się do Chrystusa w trójstopniowej prośbie. Najpierw w poczuciu pokory błaga o wybawienie od tego, co przeszkadza w relacji z Bogiem i drugim człowiekiem, czyli nieprawość ("iniquitas") i zło ("malum"). Człowiek wierzący przystępuje do Komunii świętej jako niedoskonała istota, pełna "własnych nieprawości", zawsze niegodna, dotknięta różnymi formami zła i narażona na jego działanie. Wszyscy mistycy zwracają uwagę, że wewnętrznego oczyszczenia dokonuje w nas tylko Bóg, zarówno przez modlitwę jak i różne doświadczenia życiowe. Nikt nie może sam przygotować się do przyjęcia Boga. Nikt nie może sam pozbyć się tego, co zagraca jego duszy i "wypycha" z niej Boga. Nikt nie może sam uzbroić się przeciwko działaniu zła.
Dar Eucharystii zawsze będzie nas przekraczał. Ale właśnie dlatego mamy przyjmować Pana, aby On stopniowo uwalniał nas od tego, co czyni nas niegodnymi. Nie wykorzenimy zła z siebie przez nasze pobożne starania, posty, umartwienia i silna wolę. Tym bardziej nie przez gwałtowne ruchy, jak chcieliby to uczynić słudzy z przypowieści o pszenicy i kąkolu.
Następnie prezbiter prosi Pana, by dzięki Niemu mógł zachować przykazania. To niewątpliwie aluzja do Jezusowej przypowieści o krzewie winnym i latorośli. Nikt z nas nie wydaje owoców sam z siebie. Zawsze jesteśmy podłączeni do krzewu winnego, chociaż ta więź nie niszczy naszej indywidualności i konieczności zaangażowania. Jezus wyraźnie stwierdza: "Beze mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5). W głębszym sensie także grzech jest możliwy, ponieważ żyjemy - otrzymujemy dar życia od Pana.
Zarówno prośba o uwolnienie od zła jak i uzdolnienie do zachowywania przykazań zapowiedziane zostały już przez proroków. Na przykład, Jeremiasz w zadziwiający sposób pytał: "Czy Etiopczyk może zmienić swoją skórę, a lampart swoje pręgi? Tak samo czy możecie czynić dobrze, wy, którzyście się nauczyli postępować przewrotnie? (Jr 13, 23). W świetle Ewangelii i powyższej modlitwy przed Komunią świętą odpowiedź jest oczywista. To Pan sprawia, że możemy przyjąć, a potem żyć Ewangelią. Nie można kochać, nie przyjmując najpierw miłości Boga. Jeśli Pan wymaga to równocześnie daje specjalną, dodatkową siłę, środki i światło, by temu zadaniu sprostać. Tylko kościelny moralizm uporczywie zmienia tę kolejność i wykrzywia biblijne objawienie o możliwościach człowieka i działaniu Boga, wmawiając wiernym, że zasadniczo sami mogą dać radę, tylko należy się odpowiednio postarać.
Modlitwa kończy się prośbą o wierność. Wszyscy doświadczamy rozbicia, pokus i ataków na relacje z Bogiem i ludźmi - by je rozbić, by odwrócić się i pójść swoją drogą. Tylko pyszny człowiek polega na sobie. Pycha w wierze wyraża się w tym, że gdy wszystko układa się dobrze, czyli człowiek się modli, chodzi do kościoła, zachowuje przykazania, nagle może się zrodzić w nim przekonanie, że on jest przyczyną wierności. Z politowaniem, a czasem pogardą, patrzy na innych grzeszników, którzy, jego zdaniem, są niewierni. To prosta droga do upadku. Komunia święta jest połączeniem więzami z Panem. My, wskutek słabości, łatwo możemy te więzy przerwać. Częste przyjmowanie Komunii świętej daje wierzącym ochronę przed pokusami wystawiającymi wierność na próbę.
Uwolnienie od zła, zachowywanie przykazań i wierność jest drogą. Dlatego dopóki chrześcijanin żyje, powinien przyjmować Pana. Nie stajemy się wolni od zła od razu. Nie jesteśmy w stanie natychmiast zachować wszystkich przykazań. Nasza wierność hartuje się w czasie, ale tylko wtedy, jeśli wszystkiego spodziewamy się od Pana.
Skomentuj artykuł