Na Camino de Santiago dzieją się cuda. Oto dowód

(fot. Antonio Amboade)
Marek Kamiński / Joanna Podsadecka

"Dzięki tej pielgrzymce tak naprawdę poznałem różaniec". Przeczytaj o trzech wydarzeniach, które spotkały Marka Kamińskiego w czasie jego pielgrzymki do Santiago de Compostela.

Podróżnik w rozmowie z Joanną Podsadecką opowiada o niezwykłych wydarzeniach, które spotkały go na pielgrzymim szlaku:

Joanna Podsadecka: Po Camino mówiłeś, że spotkały cię różne małe cuda po drodze.

DEON.PL POLECA

Marek Kamiński: Tak.

Co to były za cuda?

Jeden - cud łyżeczki, jak go nazwałem. We Francji jest tak, że między 14 a 19 wszystkie knajpy są zamknięte, nie można nic zjeść. A nie zawsze idealnie trafiałem. Pojawiałem się w miastach, w których są lokale gastronomiczne, również poza tymi widełkami czasowymi. Kupowałem więc po drodze puszki, by coś zjeść w bardziej odludnych miejscach. Zorientowałem się, że nie wziąłem ze sobą żadnej łyżeczki, a fajnie byłoby jakąś mieć, by jeść to, co w puszce. Po drodze nie było sklepu z łyżeczkami. Za każdym razem, gdy potem bywałem w jakichś barach, myślałem, że może wezmę jedną łyżeczkę, przecież ona nie ma niemal żadnej wartości. Po chwili włączało się myślenie: no ale nie można, przecież to byłaby kradzież. Ciągle zapominałem zapytać obsługi lokalu, czy by mi nie sprezentowała jednej łyżeczki. Przez jakieś dwa tygodnie prześladował mnie problem łyżeczki. Ale nie wziąłem jej, nie przywłaszczyłem. Przecież "kto w drobnej rzeczy jest wierny ten i w wielkiej będzie wierny, a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy ten i w wielkiej nieuczciwy będzie". Nie chciałem jej wziąć, ale też wciąż zapominałem się gdzieś spytać. Idę Camino, a w środku lasu leży… łyżeczka. To był dla mnie cud. No bo nie widelec, nie nóż, nie wielka łyżka, ale taka łyżeczka, jakiej potrzebowałem. Oczywiście można powiedzieć, że to przypadek, ale dlaczego przez całe życie nie spotkał mnie taki przypadek? Kto zostawia łyżeczkę w środku lasu? Myślałem o niej i ona się nagle zmaterializowała. To był dowód na materializowanie się myśli. Wcześniej sporo czytałem o tym, że ludziom idącym Camino, którzy o czymś intensywnie myślą, czegoś chcą, to coś się wydarza.

Dzięki tej pielgrzymce tak naprawdę poznałem różaniec, bo wcześniej był on dla mnie klepaniem zdrowasiek, a teraz zauważyłem, że to jest kontemplacja, rodzaj medytacji, tajemnice, które się przeżywa, z których się czerpie. W Belgii dostałem SMS od znajomego lekarza Marka. Zapytał, czy wiem, że wczoraj (13 maja) była rocznica objawień fatimskich, i czy odmawiam różaniec? Napisał, że być może dzisiaj będę się mógł przekonać o jego sile. Z Jankiem Czarlewskim zaczęliśmy rozmawiać o różańcu. Janek wychowywał się we Francji, w kompletnie zlaicyzowanym środowisku. Jest reżyserem, uczy w szkole. Nagle zaczął wracać do korzeni, do modlitwy, zaczął mówić, że ten różaniec mu daje siłę. W czasie, gdy o tym rozmawialiśmy, przyłączyła się do nas dziewczyna z okolic Fatimy ze swoim chłopakiem. Szliśmy dalej razem. Nagle pojawiło się jakieś małżeństwo, które poinformowało, że przywiozło dla nas obiad. Jakaś abstrakcja kompletna. Jako że staliśmy na środku drogi, ta para powiedziała, że znajdzie jakąś zatoczkę, w której będziemy mogli zjeść. Szliśmy z tymi Portugalczykami, rozmawiając o Fatimie. Znaleźliśmy zatoczkę, w środku niczego, na łące, na wzgórzu. Zaczęliśmy jeść dwudaniowy obiad. Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem, że nad nami jest kapliczka z figurą Matki Boskiej Fatimskiej (Notre Dame di Fatime). Najbardziej zastanawiające było to, że podczas całej drogi, nie spotkałem innej figury Matki Boskiej Fatimskiej. Ciężko jest to opowiedzieć, ale z Jankiem byliśmy wtedy porażeni.

Wierzę, że dzięki Matce Boskiej z Fatimy udało mi się dojść do Santiago. Choć gdy mówię o tym dziś w Gdańsku, brzmi to może dziwnie.

Zresztą teraz taki niesamowity zbieg okoliczności miał miejsce, jak byłem z dziećmi w Santiago… Nieoczekiwanie mogły zobaczyć Botafumeiro, okadzanie katedry wielkim kadzidłem odbywające się regularnie w inne dni niż ten, w którym się tam znaleźliśmy. Okazało się, że akurat, gdy tam byliśmy, stworzono podróżnym dodatkową okazję do zaobserwowania jak to się odbywa.

Po tym wszystkim Pola się nawet zapaliła do pomysłu, żeby kiedyś przejść ze mną Camino, np. z osiołkiem. Jeździliśmy tego dnia jeszcze na rowerach, a potem postanowiłem wyruszyć z dziećmi do Fatimy. Dotarliśmy tam około 22. Nie za bardzo wiedziałem, gdzie się ustawić kamperem. Wjechaliśmy na plac. Okazało się, że w pobliżu zaczyna się procesja, szły w niej tysiące ludzi ze świecami w rękach. Na dzieciach to zrobiło wrażenie. Nie planowaliśmy tego, że nocą będziemy szli w takiej procesji. Traktuję to jako łaskę, że tego samego dnia moje dzieci i ja mogliśmy coś takiego przeżyć w Santiago i Fatimie. Gdy pytasz o cuda - traktuję to jako jeszcze jeden cud, który mnie spotkał.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Na Camino de Santiago dzieją się cuda. Oto dowód
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.