"Spotykam się z uwagami, że jak będziemy patrzeć na Czechów, to zafundujemy w Polsce słaby Kościół. Tyle że po co Kościołowi potęga? Jezus nie miał wojska i milionów fanów, ale wielu katolików tego nie rozumie, bo widzi w Kościele świecką potęgę. Halík idzie w zupełnie innym kierunku" - mówi tłumacz "Czasu pustych kościołów".
Karol Kleczka: Podobno zrobiłeś z kazania księdza Halíka internetowego wirala. Jak do tego doszło?
Tomasz Maćkowiak: W trakcie pandemii trochę bardziej dla siebie zacząłem tłumaczyć obszerne fragmenty kazań Halíka, ale umieszczałem je też na Facebooku. Gdy zobaczyłem, że pod jednym z postów było kilka tysięcy udostępnień, to złapałem się za głowę, bo Facebooka używam tylko do prywatnych celów, nie prowadzę żadnego fanpejdża. Nie bardzo nawet umiem funkcjonować w mediach społecznościowych, jestem tylko prostym skrybą, dlatego taki wynik był kompletnie nieplanowany. Z księdzem profesorem znam się jeszcze z Czech, gdzie mieszkałem w drugiej połowie lat 90. i chociaż nie jesteśmy jakoś bardzo blisko, to napisał do mnie z taką propozycją, że skoro już tłumaczę te kazania, to może dałoby się je podczepić jako polskie napisy do wideo, które publikował w trakcie pandemii na YouTube’ie. Ostatecznie pojawiła się propozycja tłumaczenia całej książki, co jest dla mnie wielkim wyróżnieniem.
Dobrze wspominam te tłumaczenia, bo to była duża pomoc duszpasterska, kiedy zadawałem sobie wiele pytań o to, jak odnaleźć się w Kościele w sytuacji, której prawdopodobnie nikt z nas się nie spodziewał. Mimo wszystko to był nieco inny kontekst, bo oczekiwaliśmy na Zmartwychwstanie, a książka ukazuje się już na progu Adwentu. Jak ją teraz widzisz?
Kontekst Wielkiego Postu i Wielkanocy jest oczywiście bardzo ważny dla „Czasu pustych kościołów”, ale to książka wciąż aktualna i będzie taka nawet wtedy, gdy Bogu dzięki uda się pandemię pokonać. Halík pisze w niej o rzeczach, które były w Kościele obecne od dawna. Może od zawsze? Dzięki trwającej pandemii zobaczyliśmy je tylko wyraźniej.
Co konkretnie masz na myśli?
Ks. Halík kładzie nacisk na fundamentalne rozumienie wiary i zadaje pytania obowiązujące dla wszystkich chrześcijan. Zacytuję tutaj dłuższy fragment: „Spotykamy się często z takim wyobrażeniem, że być chrześcijaninem oznacza chodzić do kościoła i być porządnym człowiekiem. Tak często postrzega nas świeckie otoczenie, tak rozumieją swoje chrześcijaństwo liczni chrześcijanie. Ale to za mało. Być może wkrótce na jakiś czas zostanie nam odebrana możliwość «chodzenia do kościoła» i będziemy w ten sposób wezwani do znalezienia i rozwinięcia jeszcze innej, głębszej podstawy i opoki naszej chrześcijańskiej tożsamości”. Ta rozbudowana myśl sprowadza się do tego, że uczestniczenie w liturgii nie robi z nas od razu katolików. Możemy być katolikami i do kościoła nie chodzić, ale co w takim razie znaczy bycie katolikiem, jeśli nie chodzenie na mszę?
Chyba w tym duchu Halík dość krytycznie pisze o duszpasterstwie sprowadzonym do transmisji mszy, które nazywa „konsumpcją na ekranie”.
Tak, bo to odpowiedź prosta, a on udziela długiej i skomplikowanej – książka ma przecież kilkaset stron! Jeśli miałbym ją sprowadzić do jednej myśli, to do tego, że „być katolikiem” znaczy zrozumieć i przejąć się nauką Jezusa w taki sposób, w jaki została podana w Ewangeliach, oraz próbować wprowadzić ją w życie. To nie są proste rzeczy, bo chodzi o odejście od wyznania wiary w sposób rytualny, ale przejście do głębokiego rozumienia Ewangelii. Pomyślmy o tym, o co apelował Jezus. Czy Jemu naprawdę zależało tylko na tym, żebyśmy tylko regularnie chodzili do kościoła i prawidłowo odmawiali modlitwy? Albo żebyśmy wyłącznie trzymali się przepisów, żeby załatwić, co trzeba, i mieć sprawę zbawienia z głowy?
Drugie przesłanie, które do mnie osobiście mocno przemawia, polega na silnym podkreśleniu tej tak prostej prawdy, że aż momentami trywialnej, ale potrzeba powtarzać, że Bóg jest dobry. W czasie epidemii stało się to ogromnie istotne, bo mamy taki odruch, żeby widzieć w chorobie karę Bożą za grzechy ludzkości. Jak już to wypowiemy, to łatwo sobie uświadomić śmieszność takich pomysłów, że Bóg próbuje nas ukarać za przykładową walkę o prawa osób LGBT czy coś podobnego – takie pomysły pochodzą od fundamentalistów. Wiemy, że tak być nie może, ale sposób myślenia, że „byliśmy niegrzeczni i Bóg nas teraz karze”, jest nadal dość powszechnie obecnym typem refleksji religijnej nie tylko w Polsce. Dlatego to bardzo ważne, że Halík wydobywa dobro Boga.
Dorzuciłbym jeszcze trzeci trop, który mnie się nasunął w trakcie lektury tej książki. Tytuł zawiera pewną dwuznaczność, bo z jednej strony można czytać „Czas pustych kościołów” po prostu jako komentarze do ewangelii wielkopostnych i wielkanocnych, kiedy to doświadczaliśmy pustych kościołów dosłownie, bo nie było możliwości uczestniczenia w liturgii, ale ta wizja ks. Halíka jakoś odnosi się do przyszłości. W ostatnich tygodniach czy nawet miesiącach w Polsce widać było gołym okiem, że pewne przemiany kulturowe gwałtowanie przyspieszyły. Już wcześniej słychać było takie głosy, że po pierwszej fali pandemii kościoły nie zapełniały się tak licznie jak przedtem. Dodatkowo protesty na ulicach w pewnej swojej fazie przybrały również antykościelny kierunek. Może „Czas pustych kościołów” dopiero nadciąga?
Przyznam, że nie zwróciłem na to uwagi, ale na pewno coś w tym jest. Mam trochę inną perspektywę, bo Kościół będący w mniejszości znam z własnego doświadczenia zdobytego właśnie w Czechach i dlatego nie dziwi mnie ten fenomen. W Czechach bywa tak, że jest jeden proboszcz, który pracuje w kilkunastu wioskach czy kościołach, w jednej wsi jest dwóch wierzących, w drugiej jeden, a w trzeciej sześciu czy żadnego i ten ksiądz jakoś tych ludzi zbiera. Dlatego dla mnie ta opowieść o Kościele, który ma być zakwasem, czyli czymś małym, ale zdolnym do przemiany całej mąki w chleb, to nie jest teoria. Powierzchownie wygląda to tak jak u nas opisują media, że Czechy, to społeczeństwo mocno zlaicyzowane i jest to jakaś prawda, ale jeśli się spojrzy głębiej, to sytuacja okazuje się znacznie bardziej złożona.
Nie chcę wypędzać ludzi z Kościoła, ale podejrzewam, że ta sytuacja przyjdzie do nas i się jej nie boję. Co więcej uważam, że to sytuacja właściwa i dobra, choć mówię to z pełną świadomością ryzyka takich słów. Podobnie mówi Halík, który podkreśla, że chrześcijaństwo z natury rzeczy jest sprawą mniejszościową, jeśli ma działać prawidłowo. Chrześcijaństwo nie polega na zdobywaniu wielkich wpływów politycznych.
Czyli uważasz, że pytania o to, czy Polska będzie „drugą Irlandią”, trzeba by zmienić na pytanie o „drugie Czechy”?
Nie wiem, czy ten proces będzie wyglądał tak jak w Czechach, bo były tam kompletnie inne warunki historyczne oraz – o czym mówi się mało, czasem nawet Czesi nie zdają sobie z tego już sprawy – była dużo bardziej brutalna polityka komunistyczna. Nie wolno zapominać, że w 1947 roku w samych Czechach było ponad 70% katolików. W związku z czym nie da się powiedzieć, że to kraj tradycyjnie ateistyczny czy protestancki. To jest kraj tradycyjnie katolicki, który został zlaicyzowany w dużej mierze przemocą i represjami.
W Polsce jest trochę agresywnych antyklerykałów, ale nie spodziewam się represji. Niemniej jestem pewien, że dojdzie do spadku religijności. Pracuję jako nauczyciel w szkole i widzę, jak reagują nastolatki. Niedawno próbowałem omówić na lekcji Księgę Rodzaju i połowę czasu spędziłem na tłumaczeniu im, że nie zamierzam ich nawracać, tylko chcę pogadać o literaturze.
Trzeba mieć świadomość procesów sekularyzacji i aby odnaleźć się w tej sytuacji jako katolicy, to możemy nie mieć lepszego wzorca niż Czechy. Na Zachodzie sekularyzacja też ma miejsce, ale dzieli nas historia. Czechy pod wieloma względami są nam podobne historią, kulturą, językiem czy geografią. Dlatego jeśli tysiąc lat temu chrześcijaństwo przyszło do nas z Czech, to po tysiącu lat ta sytuacja się powtarza: będziemy się na nowo ewangelizować i odbudowywać jako wspólnota wierzących dzięki czeskim doświadczeniom.
Ciekawe jest to, co mówisz, ale przecież ks. Halík bywa w Polsce dwojako odbierany. Z jednej strony jest laureatem Medalu św. Jerzego i cieszy się popularnością wśród niektórych katolików, ale ze strony innych spotka go duża niechęć również na tym tle, który wspomniałeś. Sam tego nie rozumiem, bo głos Halíka dla mnie brzmi prorocko.
Z pewnymi zarzutami Halík spotyka się też w samych Czechach. Jest w ogromnym konflikcie z kardynałem Duką, który eskaluje od lat w przestrzeni publicznej, a przecież znają się z podziemia, kiedy razem ukrywali się przed milicją. Kardynał skręca w stronę szokującą nawet z polskiego punktu widzenia, bo wchodzi w wizje koncepcji politycznych katolickiego państwa z lat 20. i 30. XX wieku. To fascynacje, o których mówi bardzo ostrożnie, posługując się takim pojęciem jak „Stavovský stát”, czyli państwo stanowe czy korporacyjne, które w czeskim języku politycznym ma konotacje z przedwojennym korporacjonizmem autorytarnym obecnym od Włoch po Portugalię. Mam wrażenie, że tutaj lokuje się świat marzeń prymasa i z tego wynikają pewne podziały w Kościele katolickim w Czechach, które skutkują wyraźnym wzięciem Halíka w nawias. Znam zresztą kilku księży polskich, którzy pracowali w Czechach i uważają go za swego rodzaju dziwoląga.
Halík zresztą już w latach 90. był adresatem pewnych ataków ze skrzydła integrystów, którzy doprowadzili do wyrzucenia go z wydziału teologicznego Uniwersytetu Karola, za takie „zbrodnie” jak przysiadanie się do zakonnic na stołówce wydziałowej. Same siostry były wyraźnie zdziwione, bo inni pracownicy wydziału traktowali je z dużym pobłażaniem. Tego typu gesty Halíka zaowocowały niechęcią, ale ówczesny kardynał Vlk pomógł mu z zatrudnieniem na Uniwersytecie, choć na wydziale religioznawstwa oraz skierował do uniwersyteckiej parafii.
W Polsce pojawiają się też takie kpiarskie głosy o tym, co Polaków będzie Czech pouczał o Kościele. Zastanawiałeś się nad tym, skąd biorą się te negatywne reakcje?
Myślę, że przede wszystkim z błędnego rozumienia Kościoła. Sam spotykam się z uwagami, że jak będziemy patrzeć na Czechów, to zafundujemy w Polsce słaby Kościół. Tyle że po co Kościołowi potęga? Jezus nie miał wojska i milionów fanów. Wielu katolików po prostu nadal nie skonfrontowało się z własnymi wyobrażeniami Kościoła, w którym widzą siłę nie religijną, ale świecką potęgę. Chcą, żeby było dużo ludzi, wielkich uroczystości. Halík idzie w zupełnie innym kierunku, bo podkreśla wagę indywidualnie rozumianej wiary jako pogłębionego, uwewnętrznionego chrześcijaństwa. W takiej wizji może nas być mało, ale żyjmy po chrześcijańsku.
Mam taką anegdotę. W latach 90. jechałem z Pragi do Poznania z Pawłem Kozackim OP, którego znam od lat. „Słuchaj, w tych Czechach katolików jest mało, ale jak ich spotkasz, to tak jakbyś spotkał pierwszych chrześcijan” – mówił mi wtedy przyszły prowincjał dominikanów i to jest prawda. Jeśli ludzie w Czechach są katolikami, to widać to po ich zachowaniu, sposobie myślenia i przeżywania wiary. Bywają przedmiotem żartów, niektórzy wytykają ich palcami, ale ludzie im zazdroszczą, bo to religijnie obojętne otoczenie odczuwa w sobie jakiś brak i pragnie takiego życia, w którym nie chodzi tylko o działkę, samochód i posłanie dzieci na studia. Tak jakby to życie katolików było jakoś prawdziwsze. Za tym się tęskni.
Tomasz Maćkowiak (1967) - tłumacz, dziennikarz, opisujący od lat społeczną i polityczna rzeczywistość Słowacji i Czech
Skomentuj artykuł