Nie czyń bliźniego swoim wrogiem. Sobie też wyrządzisz krzywdę

(fot. depositphotos.com)
ks. Mark Slatter

Rzeczywistość staje się znośniejsza, gdy wszystkim można jednoznacznie przydzielić dopełniające się kategorie aureoli lub rogów. Przeciwstawienie się Innemu daje nam poczucie celu, przynależności i miejsca.

„Nasza niechęć do dostrzegania własnych błędów i ich projekcja na innych jest źródłem większości sporów i najpewniejszą gwarancją, że niesprawiedliwość, wrogość i prześladowania nie wygasną zbyt łatwo.” - Carl Jung

Co miało się wydarzyć w następstwie ujawnienia systemowego tuszowania nadużyć seksualnych w Kościele? Jakie będą długoterminowe zmiany towarzyszące powszechnym niepokojom i oburzeniu z powodu niesprawiedliwości na tle rasowym oraz przemocy wobec mniejszości? W jaki sposób wyjdziemy z pandemii Covid-19 jako naród i jako Kościół?

DEON.PL POLECA

Jedno jest pewne: wszystkie te kwestie zaostrzyły urazy już wcześniej żywione wobec innych ludzi.

Komentarz – czy to pochodzący od znanych osób aktywnych w sieci, czy też z oświadczeń lub analiz prasowych i listów „otwartych” - zazwyczaj zaczyna się od potępiania i wskazywania winnych, po czym pojawia się stosowna diagnoza przyczyn każdego z kryzysów, a następnie odpowiednie rozwiązanie. Z góry zakładana wina pasuje do przewidywanych środków zaradczych za sprawą wewnętrznej logiki, zupełnie jak wkładane jedna w drugą rosyjskie matrioszki. Ta głębsza struktura wyjaśnia, dlaczego niektóre interpretacje kryzysu wzajemnie się wykluczają.

Duch Święty nie zachęca ludzi do wystrzeliwania toksycznych pocisków słownych. Prawda i miłość są nierozerwalne, a w sytuacji, kiedy dochodzi do ich oddzielenia, można zakwestionować takie opinie i zadać sobie pytanie o duchową i moralną dojrzałość wypowiadających je osób.

Gdy frustruję się, próbując wpłynąć na swojego rozmówcę, mogę rozpocząć freudowską próbę odgadnięcia jakiegoś mrocznego motywu skrytego w sercu tej osoby - rzekomo tam, gdzie leży prawdziwy problem. Parafrazując etyka Alasdaira MacIntyre'a, niemożność przezwyciężenia nieporozumienia skłania do prób „zdemaskowania” wątpliwego charakteru mojego przeciwnika. (Jeśli nie mogę cię przekonać swoimi argumentami, to znaczy, że to z tobą musi być coś nie tak.)

Czasami wymiany zdań przypominają mi scenę opisaną w końcowym fragmencie „Folwarku zwierzęcego” George'a Orwella, gdzie, podobnie jak w przypadku ostatnich doniesień dotyczących Kościoła, jakieś zdarzenia wychodzą na jaw:

„Z budynku doleciał je gwar podniesionych głosów. Pośpieszyły więc z powrotem i znów zajrzały przez okno. Tak, wewnątrz wybuchła zajadła kłótnia. Wrzeszczano na siebie, walono pięściami w stół, rzucano podejrzliwe spojrzenia, gwałtownie się zapierano. (…)

Słychać było dwanaście wściekłych głosów, a wszystkie brzmiały jednakowo. Nie było już żadnych wątpliwości, co się zmieniło w ryjach świń. Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim.”

Zdecyduj, po której stronie jesteś. Trudno jest dostrzec różnicę, kiedy wyrażający swoje racje ludzie wywołują silne emocje, wcale nie poprawiając sytuacji. Być może to właśnie miał na myśli papież Franciszek w swoim orędziu na Zesłanie Ducha Świętego w 2019 roku, kiedy nawiązywał do „kultury obrażania”, która charakteryzuje niekiedy wymianę poglądów między katolikami.

Oddzielanie prawdziwych zdarzeń od fikcji może przypominać wędrówkę przez gabinet luster. Jest to niezwykle dezorientujące, a czasem tragicznie mylące dla katolików, którzy nie mają czasu lub ochoty na sprawdzanie faktów. Do pewnego stopnia podlegamy wpływowi głębi duchowej naszych przywódców i komentatorów oraz jakości ich własnej drogi, którą przeszli, by móc oceniać prawdę i wartości.

Sprzeciw to podlegająca moralności umiejętność, a nie katharsis. Potępienie czegoś może rozpalić moje serce, ale rzadko kiedy zmienia zdanie przeciwnika. Zwykle działa jedynie, przyciągając tych, którzy podzielają moją przesłankę i wynikające z niej rozumowanie. W ten sposób ludzie o podobnych poglądach łączą się w katolickie subkultury i społeczności internetowe, często tworząc coś na wzór kaplic w kościele.

Nie oznacza to, że nie ma o czym głośno mówić. Ale to nie jedyny sposób działania. Konflikt dotyka czegoś znacznie bardziej osobistego i biograficznego. Czy kiedykolwiek spotkałeś kogoś, kto popiera bieżące kwestie związane ze sprawiedliwością, ale w jakiś sposób szkodzi temu poprzez swoją nieświadomą, destrukcyjną energię? Taka osoba ukazuje prawdziwy problem, ale inni widzą w tym jedynie oskarżycielskie wskazywanie palcem. Trapista Thomas Merton, przyznał się do takiej skłonności w „Znaku Jonasza”: „Świat, na który irytuję się na papierze, jest być może tworem mojej wyobraźni”.

Ton takiej rozmowy sprawia wrażenie manichejskiego, pojawia się w nim notoryczna polaryzacja „my: dobrzy, oni: źli”, wzmacniająca jeszcze nasze historie. Były prezydent George W. Bush wkroczył na tego typu pole minowe za sprawą niesławnego określenia „oś zła” i przez krótki czas po atakach z 11 września 2001 r nawoływał do „krucjaty”. Robimy coś takiego, kiedy wytyczamy linię z myślą o „tamtych” ludziach; czy to bardziej lewicowych czy prawicowych, pod względem teologicznym, duchownych czy świeckich, resztce konserwatywnych wiernych czy postępowym kościele prorockim, gejach czy hetero. Dzieje się tak, gdy przedstawiciele hierarchii kościelnej obwiniają społeczeństwo i rewolucję seksualną lat sześćdziesiątych za problemy Kościoła. Ma to miejsce, gdy społeczeństwo odmawia zaakceptowania potężnej siły eros, czego dowodem są projekcje na Kościół. Demonizacja, projekcja, lekceważenie, karykatura i szukanie kozłów ofiarnych należą do tej samej manichejskiej rodziny.

Czy demonizowanie Innego jest rzeczywiście nieświadomym demonstrowaniem własnych obaw i ukrytych lęków?

Szczerze mówiąc, rzeczywistość staje się znośniejsza, gdy wszystkim można jednoznacznie przydzielić dopełniające się kategorie aureoli lub rogów. Przeciwstawienie się Innemu daje nam poczucie celu, przynależności i miejsca (nastolatki przechodzą przez to w odniesieniu do swoich rodziców), jednak jest to pseudo-tożsamość powołana na służbę wojny psychologicznej. Nawet nasze wezwania do reformy Kościoła powinny być ostrożne, abyśmy nie stawiali się przeciwko „Kościołowi”. Jak zauważył Alasdair Macintyre w „Dziedzictwie cnoty”: „Ci, którzy wytrwale atakują biurokrację, skutecznie wzmacniają pogląd, że jaźń musi się zdefiniować w kategoriach stosunku do biurokracji”.

Zdanie: „Wyrzućcie takiego kogoś z Kościoła”, można przełożyć psychologicznie jako „odsuńcie ode mnie to, co przypomina o moich własnych skłonnościach”.

Psychologiczna projekcja (lub przeniesienie) tworzy sferę, której nie można lekceważyć, a niewielu z nas wydaje się zdolnych do zintegrowania mechanizmu wydającego śmiałe osądy na temat naszych ideologicznych wrogów. W takich scenariuszach to, czego w sobie nie lubię (ale do czego się jeszcze nie przyznaję) przyczepia się do odpowiednich zewnętrznych elementów biograficznych; widzę to tak wyraźnie, ponieważ, mówiąc symbolicznie, to właśnie jestem ja. Na przykład, jeśli posiadanie władzy lub dążenie do zaszczytów są moimi skrywanymi skłonnościami, czy naprawdę mogę mówić z jasnością i uczciwością o tym samym problemie u innych? Ani trochę. W tym, co potępiam, jest zbyt wiele mnie, a takie niedopatrzenie będzie generować błędne rozwiązania. Wina i projekcja są blisko ze sobą związane.

Ruchy i grupy nacisku również przenoszą cały ciężar zła na zewnętrzne „oni” i tym samym odcinają się od cech, które ci inni symbolizują. Zdanie: „Wyrzućcie takiego kogoś z Kościoła”, można przełożyć psychologicznie jako „odsuńcie ode mnie to, co przypomina o moich własnych skłonnościach”. Jak na ironię, te skłonności później uwidaczniają się, kiedy zło materializuje się we własnej owczarni.

Pływamy po niebezpiecznych wodach poszukiwań kozła ofiarnego i podobnie jak Jonasz, który został wyrzucony za burtę, aby uspokoić burzę, zakładamy, że pozbycie się „ich” - kimkolwiek są - przywróci Kościołowi zdrową równowagę.

Kiedy odrzucamy „gejów”, zwolenników państwa wyznaniowego, konserwatystów czy postępowców, nasz kawałek ziemi obejmujący terytorium sprawiedliwych staje się coraz mniejszy.

Aleksander Sołżenicyn, nie mówiąc o tym wprost, odniósł się do takiego metafizycznego dualizmu w „Archipelagu Gułag”: „Gdyby tylko istnieli gdzieś źli ludzie, podstępnie popełniający złe uczynki i gdyby koniecznym było jedynie odseparować ich od reszty i zniszczyć. Ale linia oddzielająca dobro i zło biegnie przez serce każdej ludzkiej istoty.”.

Manichejskie postrzeganie ostatecznie zdradza nas przez odpowiedzi teologiczne i duszpasterskie zbudowane z iluzji jego fałszywej dychotomii. Dzieje się to obecnie za sprawą metafory oczyszczającego ognia przedstawiającej rzekome wykorzystanie przez Boga każdego kryzysu. To obraz przejęty z mentalności stojącej za wszelkimi bratobójczymi walkami, jakie można napotkać na tej planecie. Kiedy odrzucamy „gejów”, zwolenników państwa wyznaniowego, konserwatystów czy postępowców, nasz kawałek ziemi obejmujący terytorium sprawiedliwych staje się coraz mniejszy.

Powinniśmy ponownie przemyśleć, kogo ten oczyszczający ogień powinien pochłonąć. Kiedy Bóg oczyszcza, następuje nawrócenie, a nie usuwanie.

Nauczanie Jezusa o dostrzeganiu drzazgi w oku brata bez usuwania belki we własnym (Mt 7, 3-5) mówi o nawyku zadawania pytań samemu sobie - a nie tylko sporadycznemu przyglądaniu się sytuacji. Pogłębianie samoświadomości powinno mieć pierwszeństwo nad osądzaniem innych. Jezus dodaje ważne słowa: „Wyjmij najpierw belkę z własnego oka, a wtedy przejrzysz i będziesz mógł wyjąć drzazgę z oka twojego brata.” (Mt 7,5). W innym przypadku jest to potępianie bez zrozumienia, niuansów, mądrości ani współczucia: brutalna nietzscheańska wola mocy.

Nawet najlepsi z nas znają swoje najgorsze strony; czasami okropne „oni” to „ja” wypisane dużymi literami. Potrzebujemy kultywować praktyki ascetyczne, aby doszukiwać się kierujących nami głębszych motywów, zwłaszcza w ogniu konfliktu. Tylko duchowa i moralna dojrzałość jest na tyle silna, by odrzucić samooszukiwanie się manicheizmu.

Jak to może pomóc w aktualnych kryzysach w Kościele i poza nim? Duch Święty nie zachęca ludzi do wystrzeliwania toksycznych pocisków słownych. Prawda i miłość są nierozerwalne, a w sytuacji, kiedy dochodzi do ich oddzielenia, można zakwestionować takie opinie i zadać sobie pytanie o duchową i moralną dojrzałość wypowiadających je osób. Św. Paweł trafnie ujął to w liście do Kolosan (Kol 3,11) „Nie ma już Greka ani Żyda, obrzezania ani nieobrzezania, barbarzyńcy, Scyty, niewolnika, wolnego, ale wszystkim i we wszystkim jest Chrystus.”

Nawet w moim wrogu.

ks. Mark Slatter posługuje w archidiecezji Ottawy w Ontario i jest profesorem teologii moralnej na Uniwersytecie Saint Paul w Ottawie. Przez 15 lat pracował w tym mieście z bezdomnymi oraz osobami borykającymi się z uzależnieniami

Tłum. Magdalena Peterson.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie czyń bliźniego swoim wrogiem. Sobie też wyrządzisz krzywdę
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.