Sakramenty dla niesakramentalnych

(fot. Adam Walanus / adamwalanus.pl)
Ludwik Wiśniewski OP

W moim nie tak krótkim życiu kilkakrotnie siedziałem i płakałem razem z niesakramentalnymi małżonkami i rodzicami, że nie mogą oni ze swoimi dziećmi przystąpić do komunii świętej. Był to dla tych ludzi prawdziwy i bolesny dramat.

Rozwiązanie, jakie proponuje się niesakramentalnym małżonkom - ludziom w sile wieku, wychowującym dorastające dzieci - białe małżeństwo, ma, w moim odczuciu, coś niesmacznego i trąci formalizmem. Nie jestem przeciwny takiemu rozwiązaniu, ale do takiej decyzji trzeba dorosnąć, a dorasta się zazwyczaj latami.

Propozycje, jakie pojawiły się podczas ostatniego Synodu i po nim, łącznie z propozycjami kardynała Kaspera, też nie zadowalają - pachną jurydyzmem i jakąś dziwną biurokracją.

Trzeba - jak mniemam - gruntownie przeanalizować istotę sakramentu pokuty, łącznie z przeanalizowaniem praktyki tego sakramentu w ciągu wieków. Chyba także trzeba przeanalizować nauczanie Kościoła dotyczące uczestnictwa we mszy świętej i miejsca w niej komunii świętej. Nie prowadziłem niestety badań w tym zakresie, mogę jedynie podzielić się swoim duszpasterskim doświadczeniem i wnioskami, jakie z tego doświadczenia wynikają.

DEON.PL POLECA

Kiedy byłem młodym księdzem, wiodłem w konfesjonale niekończące się dyskusje. Penitenta, który wyznawał swoje grzechy, a zazwyczaj chodziło o grzechy de sexto, pytałem: "czy uważa to za grzech i czy żałuje?". Bardzo często padała odpowiedź: "hmmm… proszę księdza, właściwie to nie".

No i wtedy rozpoczynało się przekonywanie, że to grzech, za który trzeba żałować, i że trzeba mieć silne postanowienie poprawy. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, że jestem ciasnym formalistą, i wtedy powiedziałem sobie: Ludwik, zostawże coś do zrobienia Panu Bogu i nie bądź taki mądry.

Po takim osobistym "nawróceniu" penitentowi oświadczałem: "Kościół to uważa za grzech i bardzo cię proszę, abyś to przemyślał". I mówiłem dalej: "a teraz chodzi o to, abyś całym sercem zapragnął żyć w łączności z Panem Bogiem i był gotów do spełnienia tego, czego zażąda od ciebie Pan Bóg. Pamiętaj, czasem Pan Bóg żąda od człowieka pewnej ofiary".

W ten sposób cały mój wysiłek, jako spowiednika, zmierzał do tego, aby penitent włożył swoje życie w "ręce Pana Boga", i to bezwarunkowo. Destylowanie, czy już jest wystarczający żal za grzechy albo czy już jest wystarczające postanowienie poprawy, wydawało mi się niebezpieczne, bo zatrzymywało człowieka na sobie i nie pozwalało wybiec ku Panu Bogu.

Najważniejszą sprawą jest, aby człowiek - mocny czy słaby, mądry czy głupi - rzucił się w ramiona Pana Boga. Uprzywilejowanym miejscem, gdzie to się dokonuje, tak sądzę, jest sakrament spowiedzi.

Nieco inaczej wygląda sprawa spowiedzi ludzi zniewolonych jakimś nałogiem. Nałóg onanizmu jest stosunkowo lekkim przypadkiem, bywają poważniejsze nałogi. Penitent czuje się zagubiony, bezsilny, niezdolny do uporządkowania swego życia i niezdolny do poprawy, nic nie może ani sobie, ani spowiednikowi przyobiecać, a przychodzi do spowiedzi z nadzieją uzyskania Bożej pomocy.

Czasem bywa nawet tak, że poraniony człowiek zdaje się nie odróżniać dobra od zła, wie jednak, że jest chory, i prosi Boga o uzdrowienie.

Czy można odmówić rozgrzeszenia takiemu człowiekowi? W moim przekonaniu nie można. Przecież nie można czekać z rozgrzeszeniem do momentu, aż penitent sam uporządkuje swoje życie, i wtedy, upewniwszy się, że ma mocne postanowienie poprawy, pośpieszyć z rozgrzeszeniem.

Spowiedź jest sakramentem leczącym, dającym Bożą łaskę, Bożą moc ludziom chorym. Czy Kościół dysponujący z ustanowienia Chrystusa takim "lekarstwem" może tego lekarstwa odmówić chorym? Chyba nie może. A chory człowiek, otrzymawszy rozgrzeszenie, ma z kolei prawo przystąpić do komunii świętej, aby jeszcze mocniej zjednoczyć się z Panem Bogiem.

A teraz problem ewentualnego rozgrzeszenia i komunii świętej dla osób żyjących w niesakramentalnym małżeństwie. Oczywiście spowiednik, który w konfesjonale zasiada w imieniu Kościoła, nie może na własną rękę rozgrzeszać, wbrew nauczaniu Kościoła. Wolno mu jednak szukać rozwiązania trudnych problemów i wolno mu Kościołowi podpowiadać, a już na pewno wolno mu pytać.

Dlatego pytam: czy nie można by osobę żyjącą w niesakramentalnym związku potraktować tak, jak traktuje się osobę uwikłaną w nałogi, z których sama nie jest w stanie się podnieść, ale szczerze szuka pomocy u Pana Boga i szczerze pragnie żyć w łączności z Panem Bogiem? Staje oto przed konfesjonałem człowiek żyjący w związku niesakramentalnym. Nie kwestionuje on świętości sakramentalnego małżeństwa, nie kwestionuje nierozerwalności tego sakramentu. Staje przed konfesjonałem jako grzesznik. Nie bagatelizuje grzechów, wie, że żyje w grzechu.

Był czas, że nie zdawał sobie sprawy z wagi życia w łasce uświęcającej. Dzisiaj jest inaczej - tęskni za Bogiem. Nie usprawiedliwia swego postępowania. Ubolewa, że słabość, głupota, niedojrzałość, namiętność oderwały go od Pana Boga. Szczerze wyznaje swoje grzechy, ale czuje się bezradny i bezsilny, aby swoje życie definitywnie uporządkować. Nie widzi na razie możliwości podjęcia - wspólnie z cywilnym małżonkiem - decyzji na białe małżeństwo. Rzuca się niejako w ramiona Pana Boga, prosząc o pomoc i ufając, że Pan Bóg da mu siłę i pomoże mu rozwikłać jego osobisty trudny, dramatyczny problem.

Więc pytam, nie wiem, ale pytam: dlaczego Kościół miałby w tym wypadku nie śpieszyć z pomocą, dlaczego miałby odmówić "mocy z góry" i czekać, aż sam człowiek uporządkuje swoje życie, i dopiero wtedy zgodzić się - jakby w nagrodę - na wylanie Bożej łaski. Więc pytam, czy taką osobę można odesłać z konfesjonału bez rozgrzeszenia i powiedzieć "radź sobie sam", skoro wierzymy, że sakrament pokuty przynosi łaskę uzdrawiającą.

Więc pytam, czy są racjonalne, ludzkie i chrześcijańskie powody, aby proszącemu człowiekowi nie udzielić tego "niebieskiego lekarstwa"? I wreszcie stawiam pytanie "samozwańczym stróżom ortodoksji" - gdzie tu jest profanacja sakramentu pokuty, gdzie tu jest profanacja sakramentu Eucharystii, gdzie tu jest niszczenie Kościoła i chrześcijańskiej religii, która jest religią miłości i miłosierdzia.

Pan Terlikowski ogłasza, że dopuszczenie do komunii niesakramentalnych to "totalna destrukcja katolickiej moralności i zastąpienie jej niemoralnością świata". Przez całe wieki nadgorliwi teologowie budowali "płoty" w obronie "katolickiej, ortodoksyjnej moralności", która często była moralnością bez miłości.

Proszę bardzo, i dzisiaj możemy sobie pobudować nowe "płoty" oddzielające grzeszników od Kościoła, ale - ostatni już raz pytam - czy to będzie jeszcze chrześcijaństwo, religia miłości i miłosierdzia, czy już sekta?

W 1991 roku duszpasterzowałem w Sankt Petersburgu i zdecydowałem się na przywiezienie na Światowy Dzień Młodzieży w Częstochowie młodych Rosjan. Zgłosiło się trzy tysiące, ostatecznie przywiozłem około dwóch tysięcy gości. Przez kilka miesięcy trwały przygotowania i jedynym miejscem, gdzie te tysiące młodzieży mogły się spotkać, był kościół M. B. z Lourdes przy Kowieńskim Pereułku.

Nie spodobało się to naszym starszym parafiankom i przyszły do mnie z wyrzutem, jak mogłem do świętego miejsca - kościoła - zaprosić nieochrzczonych pogan. Później, kiedy te nasze panie nabrały do mnie zaufania, a może nawet pokochały, o mnie za tę swoją reakcję przepraszały. Kiedy czytam i słucham wypowiedzi naszych gorliwych katolików, którzy kategorycznie odmawiają prawa do sakramentów osobom rozwiedzionym, to przypomina mi się ta historia z Petersburga.

A może trzeba podzielić się darem, jaki otrzymaliśmy od Chrystusa, z ludźmi, którzy pobłądzili? Trzeba na koniec jeszcze coś dopowiedzieć. Przy takim postawieniu sprawy mogą oczywiście zdarzyć się nadużycia, może ktoś przyjść do konfesjonału nie z pragnienia Bożej łaski, ale np. z pragnienia przypodobania się teściowej.

I dlatego, gdyby Kościół zdecydował się na dopuszczenie osób, o których mowa, do sakramentów, trzeba by, aby przynajmniej na jakiś czas - dla uniknięcia nadużyć - wyznaczono w diecezjach specjalnych spowiedników, umiejących rozpoznać intencje takich niecodziennych penitentów.

Jednakże nie widzę potrzeby powoływania specjalnych trybunałów i przeprowadzania specjalnych akcji - wyjaśniających, pokutnych itp. Im prościej, tym lepiej. Powtarzam, rozgrzeszenie nie jest zwolnieniem człowieka z jego zobowiązań, przeciwnie, jest pośpieszeniem mu z pomocą, aby swoje zobowiązania wobec Boga był zdolny należycie wypełnić.

I wreszcie chciałbym prosić, aby zaprzestano posługiwać się argumentem, że dopuszczenie niesakramentalnych do sakramentów będzie "furtką" i niejako zachętą dla części osób, aby nie zawierać sakramentalnego małżeństwa. Dla infantylnych ludzi wszystko może być "furtką" i nie ma na to rady. Ale my tutaj zastanawiamy się nad problemami dorosłych i dojrzałych.

Więcej znajdziesz w książce "Nigdy nie układaj się ze złem" >>

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Sakramenty dla niesakramentalnych
Komentarze (19)
4 lipca 2018, 10:16
Szanowny o.Ludwiku, może powtórzę to, co napisałam w innym wątku, ale dotyczącym tej samej tematyki: Jakiś czas temu chciałam prosić o odprawienie mszy św. z intencją: "za porzuconych mężów, żony i dzieci, aby wspólnota Kościoła otoczyła ich opieką i wsparciem" W tym celu udałam się po mszy do zakrystii. Człowiek tam będący (duchowny) prawie wyrzucił mnie stamtąd, zaczął mówić znacznie podniesionym głosem, że to mój problem, że nie radzę sobie po odejściu męża, że trzeba się umieć z tym pogodzić, że potrzebna mi terapia a nie modlitwy (akurat byłam w trakcie terapii), co to w ogóle za intencja (przypadkiem napotkałam taką treść gdzieś w internecie), że on nie przyjmie takiej intencji, że co ja sobie wyobrażam... itp. itp. Wtedy poprosiłam, żeby dał mi odmowę na piśmie. Człowiekiem drugiej kategorii to ja się czuję w Kościele Katolickim, m.in. przez takie zachowania księży czy świeckich. Napisał ojciec, że nie raz płakał z niesakramentalnymi, gdy ci nie mogli przystąpić do komunii św. z okazji np. I Komunii Św. ich dziecka. Szkoda, że ojciec ze mną nie płakał, gdy mój mąż (który odszedł) nie płacił alimentów a  wykup stałych leków kosztował tak dużo, że nie mogłam ich wykupić, gdy nie miałam na opłaty i odłączono mi prąd, gdy zostałam bez mieszkania wlasnego i tak trwa to do dziś. Szkoda, że tak rzadko księża wspominają choćby o tym, że niepłacenie alimentów jest złem wyrządzanym własnemu dziecku. Szkoda, że Kościół widzi właściwie tylko te dzieci z drugiego związku, a zapomina o tych z pierwszego malżeństwa. Szkoda, że takiego współczucia w słowach jakie znajdują niesakramentalni ja nie znalazłam w Kościele Katolickim. I nie chodzi mi tu o możliwość/niemożliwość przystępowania do Komunii Św. tylko o zwykłe współczucie, odrobinę empatii dla tych małżonków/dzieci pozostawionych przez mężów/żony/ojców/matki. Żeby było jasne: też jestem grzesznikiem tak, jak każdy człowiek.
4 lipca 2018, 10:48
Dramatem to był dla mnie brak śodków na zakup jedzenia, ubrania, leków itp. Brak środków na podstawowe środki do życia, bez zapewnienia, których myślenie o sprawach duchowych jest ogromnie trudne. Tak, pracowałam i zarabiałam i tak jest do dziś, mimo cieżkiej nieuleczalnej choroby, ale zarobki w wysokości najpierw 1450 zł a teraz 1800 zł dyskwalifikują mnie z każdej pomocy. A nie mając własnego mieszkania muszę cokolwiek wynajmować. W dużym mieście koszty wynajmu są wysokie. Na życie pozostaje niewiele, czasem nic nie zostawało. Przez te lata nie mogę nawet normalnie się leczyć, bo połowy leków nie wykupuję i tak wydając na nie 200-300 zł/miesiąc. Przez te lata zapomniałam, co to znaczy żyć jak człowiek. Jedyne czego doświadczam, to walka o przetrwanie, stan jakbym npon stop była na wojnie, gdzie muszę walczyć, żebym przeżyła ja i dziecko. Jedyne do czego doszłam jako samotny rodzic to długi. Fakt, że żyję zawdzięczam tylko i wyłącznie kilku ludziom dobrej woli i jestem im wdzięczna bezgranicznie i wiecznie za okazaną pomoc. btw: nie mogę ani pracować dodatkowo, bo stan zdrowia nie pozwala na to; zmienić pracy też nie, bo nikt nie chce przewlekle chorego pracownika, który co trochę jest na zwolnieniach.
MH
M H
5 lipca 2018, 08:43
Może warto się zastanowić nad tym dramatycznym świadectwem i przestać wierzyć w bajki o 'towarzyszeniu i rozeznaniu', bo efekt będzie taki, że grzesznika będziemy tylko utwierdzać w jego grzechu i samousprawiedlewieniu. Jezus nie oczekuje od nas szerokie bramy tylko wąskiej - od razu mówi 'łatwo nie będzie'... a my z katolicyzmu robimy jakąs 'pluszową' karykaturę....
ks. Janusz Betkowski
4 lipca 2018, 00:15
Ależ nikt ich nie wyrzuca z Koscioła. Co więcej Kościół  ma dla nich sakrament pokuty. Jak się nawrócą to mogą korzystać też z innych sakramentów 
WR
Wow Ras
4 lipca 2018, 01:08
Idealny Kościół - skrzynia nagród: jeśli naprawisz się, to dostaniesz nagrodę w postaci sakramentu. Obawiam się, że nie zrozumiałeś przesłania o. Ludwika.
DP
Danuta Pawłowska
3 lipca 2018, 22:54
Przed takimi kapłanami ostrzega nas Ewangelia Pana Jezusa! To są wiliki w owczej skórze którzy prowadzą ludzi na zatracenie!
WR
Wow Ras
4 lipca 2018, 01:07
obawiam się, że na zatracenie prowadzi katolicki legalizm, zwany onegdaj faryzeizmem, przed czym przestrzegał (czytaj: brzydził się) JEZUS. Nie dość, że żyjemy w róznych Kościołach, to jeszcze mamy inne Słowo Boże... co za czasy ...
5 lipca 2018, 08:09
Pan Jezus powiedział: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. [Mt 5,28n]
3 lipca 2018, 17:57
Mądry i uczciwy kapłan. Odważny teraz, ale też odważny wtedy, kiedy za taką odwagę płaciło się krwią, życiem albo więzieniem. Ma on wystarczający autorytet i prerogatywę, by zadawać powyższe, ważne pytania - podkreślam: pytania. No, ale dla większości buszujących tutaj (bywa, że przed 30-tką) nieskalanych w swej prawości przedsoborowych posiadaczy wyłączności na prawdę Ewangelii to przecież diabeł. Dodajmy - równie szatański jak Franciszek, Krajewski czy Ryś. Kiedy słucham biskupa Zawitkowskiego w Gietrzwałdzie, kiedy czytam niektóre teksty ojca Pelanowskiego albo różne komenty na deonie czy pch24... zastanawiam się, czy my aby na pewno jesteśmy w tym samym Kościele...
WR
Wow Ras
4 lipca 2018, 00:54
Ja przestałem się zastanawiać, wiem że jesteśmy nie w tym samym Kościele; jedni są w Kościele-sądzie, gdzie prawo jest najważniejsze (faryzeizm), my pragniemy być / jesteśmy w Kościele-szpitalu, gdzie miłość jest najważniejsza (chrześcijaństwo). Skoro nie rozumie tego biskup Zawitkowski, nie dziwię się, że nie rozumie tego proboszcz mojej parafii oraz wielu forumowiczów, zapewne życia nie znających, ale potrafiących cytować wyuczone frazesy religijne
4 lipca 2018, 10:48
Tak właśnie jest. Dobitny obraz tego, czym naprawdę jest chrześcijaństwo daje abp Ryś w homilii wygłoszonej podczas tegorocznej Lednicy. Większość komentatorów zarówno na YT, jak i innych podstronach które zamieściły homilę, wpadła w amok. Czytałem to najpierw z niedowierzaniem, a później ze zgrozą - żyjemy w alternatywnych ewangelicznych rzeczywistościach - tak jak to opisujesz.
KJ
k jar
3 lipca 2018, 16:38
Życie w niesakramentalnym związku jako nałóg?To mógł wymyślić tylko mężczyzna i tylko taki, który związek myli z aktywnością seksualną.Można traktować męskie (i żeńskie) wylatywanie z łózka do łózka jako nałóg (są oczywiście seksoholicy i z tego względu osoby dotknięte tą przypadłością nie mogą zawierać sakramentu małżeństwa,są niezdolne do wierności i nie dają rękojmi prawdziwości ich deklaracje, a złożone podpadają pod nieważność),ale żeby zaistniał związek musi być coś więcej. Osobiście uważam,że większość obecnie ludzi jest niezdolna do wyrażenia jakiejkolwiek deklaracji wiążacej czy w zakresie małżeństwa,kapłaństwa,czy innego zobowiązania np. zawodowego i to trzeba mieć na uwadze. Rozgrzeszanie z tego tytułu ludzi jest poprostu głupotą.Czy też tak samo będziemy patrzeć na fakt,iż większość kobiet jest obecnie niezdolna do deklaracji o macierzyństwie i wyraża lęki na myśl o porodzie?To dzieci mają się nie rodzić?Rodzą się i robimy wszystko,by pomimo tych słabości,jakie kobiety deklarują,mogły wychować dzieci.Mimo tego nie zwalniamy je z obowiązku rodzenia, bo to byłoby wbrew biologii i groziło śmiercią dziecka. Tak samo nie zwalniamy małżonków z odpowiedzialności za ich związek tylko z tego tytułu,że są słabi i że nie są w stanie rozpoznać swojego powołania. Robimy wszystko,by ich w tej wierności wesprzeć.Inne działania są nielogiczne
TB
Tru Badur
3 lipca 2018, 20:32
Pani Katarzyno, ciągle czekam cierpliwie na pani odpowiedź na moje 4 pytania skierowane do pani pod artykułem "Windą do piekła. Kiedy ślub nie jest dobrym pomysłem"? Bo mam wrażenie, być może niesłuszne, że chętnie pani posądza innych o głupotę, brak logiki, czy też jak pod tamtym artykułem chamstwo, itp., niż uzasadnia swoje wywody.
Zbigniew Ściubak
3 lipca 2018, 23:07
@k.jarkiewicz Pisze Pani o ojcu Ludwiku Wiśniewskim tak oto: "Życie w niesakramentalnym związku jako nałóg?To mógł wymyślić tylko mężczyzna i tylko taki, który związek myli z aktywnością seksualną." Brak hamulców w ferowaniu opinii związany jest zwykle z pewnego rodzaju postawą życiową :)
KJ
k jar
4 lipca 2018, 10:57
Odpowiedziałam na Pana pytania pod artykułem.
Zbigniew Ściubak
3 lipca 2018, 12:11
Odważny tekst ojca Ludwika. Wypada się jednak zgodzić z panem Terlikowskim, który powiada, że "dopuszczenie do komunii niesakramentalnych to "totalna destrukcja katolickiej moralności". Pozostaje tylko pytanie: Czym jest owa katolicka moralność? Tym, co zawołają, że trwaniem w niezmiennej nauce kościoła, wypada odpowiedzieć, że owa nauka się zmieniała. Tych, co zakrzykną, że wiernością słowom Pana Jezusa, wypadnie zapytać, czy oddcięli już swoją "rękę", czy wyłupili oko, czy nazywają "ojcem świętym" papieża, co w jawnej sprzeczności z tym, co mówił Pan Jezus. Być może "moralność katolicka" uformowała się, w którymś momencie na wzór moralności "sanhedrynistycznej". Byłaby to zatem moralność PRAWA, moralność zapisanych zasad i kodeksów. I takiej moralności nie wolno zmienić. Gdy Pan Jezus pouczał i wskazywał, my zrobiliśmy z jego słów spójny i sztywny system zasad życia. W tym, jakże podobni jesteśmy do "ludu Świątyni". Chcemy, tak jak oni,  MIEĆ wiedzę, jak jest, jak powinno być. Kompletną i dokładną. Nie chcemy BYĆ, bo to nieokreślone. Bo to za mało. Bo tego nie można mieć. Chcemy, tak jak oni, najpierw oczyszczenia, bo to warunek spotkania. Bo Bóg nie może spotkać człowieka nieczystego, zatem grzesznika. Na tym polegał cały kult świątyni w Jerozolimie. Na oczyszczaniu, by można spotkać Boga. Pan Jezus dokładnie odwrotnie, szedł spotkać grzeszników właśnie, tych nieczystych. Odwrócił kolejność. Zmienił podejście. Ale nam odpowiada to wcześniejsze i jego właśnie bronimy.
TT
Thorgi Thorgi
3 lipca 2018, 12:20
I zajęło nam to 2000lat żeby dojść do wniosku, że teraz dobrze pojęliśmy naukę Jezusa  :-),  a nasi poprzednicy to 'ślepcy'...
WR
Wow Ras
4 lipca 2018, 01:02
Zatem proste pytanie wyryfikujące: - idę za "kultem świątyni w Jerozolimie" - idę za Jezusem Niby prosty wybór; zwłaszcza, że obecny (wyświechtany?) na ustach wszystkich duchownych. Tylko czy oprócz, że na ustach, jest jeszcze i w sercu i w głowie?
Zbigniew Ściubak
4 lipca 2018, 08:44
Aby był możliwy - dla człowieka - wybór, to musi on mieć dostępne ( dostrzegać ) alternatywy, tj. możliwości wyboru. Tymczasem, jak się wydaje, jest nauczany, że wyboru nie ma, że to jest (w istocie) "to samo". Nawet nie ma pojęcia, na czym polegają rzeczywiste różnice, poza dekoracjami, w postaci odpowiednich postaci, obrazów, odniesień itp. Tak nauczeni ludzie prezentują postawy właściwe jednej z alternatywnych wizji religijności. I są... jakoś w tym zamknięci, bo wyboru żadnego nie widzą.