W moim nie tak krótkim życiu kilkakrotnie siedziałem i płakałem razem z niesakramentalnymi małżonkami i rodzicami, że nie mogą oni ze swoimi dziećmi przystąpić do komunii świętej. Był to dla tych ludzi prawdziwy i bolesny dramat.
Rozwiązanie, jakie proponuje się niesakramentalnym małżonkom - ludziom w sile wieku, wychowującym dorastające dzieci - białe małżeństwo, ma, w moim odczuciu, coś niesmacznego i trąci formalizmem. Nie jestem przeciwny takiemu rozwiązaniu, ale do takiej decyzji trzeba dorosnąć, a dorasta się zazwyczaj latami.
Propozycje, jakie pojawiły się podczas ostatniego Synodu i po nim, łącznie z propozycjami kardynała Kaspera, też nie zadowalają - pachną jurydyzmem i jakąś dziwną biurokracją.
Trzeba - jak mniemam - gruntownie przeanalizować istotę sakramentu pokuty, łącznie z przeanalizowaniem praktyki tego sakramentu w ciągu wieków. Chyba także trzeba przeanalizować nauczanie Kościoła dotyczące uczestnictwa we mszy świętej i miejsca w niej komunii świętej. Nie prowadziłem niestety badań w tym zakresie, mogę jedynie podzielić się swoim duszpasterskim doświadczeniem i wnioskami, jakie z tego doświadczenia wynikają.
Kiedy byłem młodym księdzem, wiodłem w konfesjonale niekończące się dyskusje. Penitenta, który wyznawał swoje grzechy, a zazwyczaj chodziło o grzechy de sexto, pytałem: "czy uważa to za grzech i czy żałuje?". Bardzo często padała odpowiedź: "hmmm… proszę księdza, właściwie to nie".
No i wtedy rozpoczynało się przekonywanie, że to grzech, za który trzeba żałować, i że trzeba mieć silne postanowienie poprawy. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, że jestem ciasnym formalistą, i wtedy powiedziałem sobie: Ludwik, zostawże coś do zrobienia Panu Bogu i nie bądź taki mądry.
Po takim osobistym "nawróceniu" penitentowi oświadczałem: "Kościół to uważa za grzech i bardzo cię proszę, abyś to przemyślał". I mówiłem dalej: "a teraz chodzi o to, abyś całym sercem zapragnął żyć w łączności z Panem Bogiem i był gotów do spełnienia tego, czego zażąda od ciebie Pan Bóg. Pamiętaj, czasem Pan Bóg żąda od człowieka pewnej ofiary".
W ten sposób cały mój wysiłek, jako spowiednika, zmierzał do tego, aby penitent włożył swoje życie w "ręce Pana Boga", i to bezwarunkowo. Destylowanie, czy już jest wystarczający żal za grzechy albo czy już jest wystarczające postanowienie poprawy, wydawało mi się niebezpieczne, bo zatrzymywało człowieka na sobie i nie pozwalało wybiec ku Panu Bogu.
Najważniejszą sprawą jest, aby człowiek - mocny czy słaby, mądry czy głupi - rzucił się w ramiona Pana Boga. Uprzywilejowanym miejscem, gdzie to się dokonuje, tak sądzę, jest sakrament spowiedzi.
Nieco inaczej wygląda sprawa spowiedzi ludzi zniewolonych jakimś nałogiem. Nałóg onanizmu jest stosunkowo lekkim przypadkiem, bywają poważniejsze nałogi. Penitent czuje się zagubiony, bezsilny, niezdolny do uporządkowania swego życia i niezdolny do poprawy, nic nie może ani sobie, ani spowiednikowi przyobiecać, a przychodzi do spowiedzi z nadzieją uzyskania Bożej pomocy.
Czasem bywa nawet tak, że poraniony człowiek zdaje się nie odróżniać dobra od zła, wie jednak, że jest chory, i prosi Boga o uzdrowienie.
Czy można odmówić rozgrzeszenia takiemu człowiekowi? W moim przekonaniu nie można. Przecież nie można czekać z rozgrzeszeniem do momentu, aż penitent sam uporządkuje swoje życie, i wtedy, upewniwszy się, że ma mocne postanowienie poprawy, pośpieszyć z rozgrzeszeniem.
Spowiedź jest sakramentem leczącym, dającym Bożą łaskę, Bożą moc ludziom chorym. Czy Kościół dysponujący z ustanowienia Chrystusa takim "lekarstwem" może tego lekarstwa odmówić chorym? Chyba nie może. A chory człowiek, otrzymawszy rozgrzeszenie, ma z kolei prawo przystąpić do komunii świętej, aby jeszcze mocniej zjednoczyć się z Panem Bogiem.
A teraz problem ewentualnego rozgrzeszenia i komunii świętej dla osób żyjących w niesakramentalnym małżeństwie. Oczywiście spowiednik, który w konfesjonale zasiada w imieniu Kościoła, nie może na własną rękę rozgrzeszać, wbrew nauczaniu Kościoła. Wolno mu jednak szukać rozwiązania trudnych problemów i wolno mu Kościołowi podpowiadać, a już na pewno wolno mu pytać.
Dlatego pytam: czy nie można by osobę żyjącą w niesakramentalnym związku potraktować tak, jak traktuje się osobę uwikłaną w nałogi, z których sama nie jest w stanie się podnieść, ale szczerze szuka pomocy u Pana Boga i szczerze pragnie żyć w łączności z Panem Bogiem? Staje oto przed konfesjonałem człowiek żyjący w związku niesakramentalnym. Nie kwestionuje on świętości sakramentalnego małżeństwa, nie kwestionuje nierozerwalności tego sakramentu. Staje przed konfesjonałem jako grzesznik. Nie bagatelizuje grzechów, wie, że żyje w grzechu.
Był czas, że nie zdawał sobie sprawy z wagi życia w łasce uświęcającej. Dzisiaj jest inaczej - tęskni za Bogiem. Nie usprawiedliwia swego postępowania. Ubolewa, że słabość, głupota, niedojrzałość, namiętność oderwały go od Pana Boga. Szczerze wyznaje swoje grzechy, ale czuje się bezradny i bezsilny, aby swoje życie definitywnie uporządkować. Nie widzi na razie możliwości podjęcia - wspólnie z cywilnym małżonkiem - decyzji na białe małżeństwo. Rzuca się niejako w ramiona Pana Boga, prosząc o pomoc i ufając, że Pan Bóg da mu siłę i pomoże mu rozwikłać jego osobisty trudny, dramatyczny problem.
Więc pytam, nie wiem, ale pytam: dlaczego Kościół miałby w tym wypadku nie śpieszyć z pomocą, dlaczego miałby odmówić "mocy z góry" i czekać, aż sam człowiek uporządkuje swoje życie, i dopiero wtedy zgodzić się - jakby w nagrodę - na wylanie Bożej łaski. Więc pytam, czy taką osobę można odesłać z konfesjonału bez rozgrzeszenia i powiedzieć "radź sobie sam", skoro wierzymy, że sakrament pokuty przynosi łaskę uzdrawiającą.
Więc pytam, czy są racjonalne, ludzkie i chrześcijańskie powody, aby proszącemu człowiekowi nie udzielić tego "niebieskiego lekarstwa"? I wreszcie stawiam pytanie "samozwańczym stróżom ortodoksji" - gdzie tu jest profanacja sakramentu pokuty, gdzie tu jest profanacja sakramentu Eucharystii, gdzie tu jest niszczenie Kościoła i chrześcijańskiej religii, która jest religią miłości i miłosierdzia.
Pan Terlikowski ogłasza, że dopuszczenie do komunii niesakramentalnych to "totalna destrukcja katolickiej moralności i zastąpienie jej niemoralnością świata". Przez całe wieki nadgorliwi teologowie budowali "płoty" w obronie "katolickiej, ortodoksyjnej moralności", która często była moralnością bez miłości.
Proszę bardzo, i dzisiaj możemy sobie pobudować nowe "płoty" oddzielające grzeszników od Kościoła, ale - ostatni już raz pytam - czy to będzie jeszcze chrześcijaństwo, religia miłości i miłosierdzia, czy już sekta?
W 1991 roku duszpasterzowałem w Sankt Petersburgu i zdecydowałem się na przywiezienie na Światowy Dzień Młodzieży w Częstochowie młodych Rosjan. Zgłosiło się trzy tysiące, ostatecznie przywiozłem około dwóch tysięcy gości. Przez kilka miesięcy trwały przygotowania i jedynym miejscem, gdzie te tysiące młodzieży mogły się spotkać, był kościół M. B. z Lourdes przy Kowieńskim Pereułku.
Nie spodobało się to naszym starszym parafiankom i przyszły do mnie z wyrzutem, jak mogłem do świętego miejsca - kościoła - zaprosić nieochrzczonych pogan. Później, kiedy te nasze panie nabrały do mnie zaufania, a może nawet pokochały, o mnie za tę swoją reakcję przepraszały. Kiedy czytam i słucham wypowiedzi naszych gorliwych katolików, którzy kategorycznie odmawiają prawa do sakramentów osobom rozwiedzionym, to przypomina mi się ta historia z Petersburga.
A może trzeba podzielić się darem, jaki otrzymaliśmy od Chrystusa, z ludźmi, którzy pobłądzili? Trzeba na koniec jeszcze coś dopowiedzieć. Przy takim postawieniu sprawy mogą oczywiście zdarzyć się nadużycia, może ktoś przyjść do konfesjonału nie z pragnienia Bożej łaski, ale np. z pragnienia przypodobania się teściowej.
I dlatego, gdyby Kościół zdecydował się na dopuszczenie osób, o których mowa, do sakramentów, trzeba by, aby przynajmniej na jakiś czas - dla uniknięcia nadużyć - wyznaczono w diecezjach specjalnych spowiedników, umiejących rozpoznać intencje takich niecodziennych penitentów.
Jednakże nie widzę potrzeby powoływania specjalnych trybunałów i przeprowadzania specjalnych akcji - wyjaśniających, pokutnych itp. Im prościej, tym lepiej. Powtarzam, rozgrzeszenie nie jest zwolnieniem człowieka z jego zobowiązań, przeciwnie, jest pośpieszeniem mu z pomocą, aby swoje zobowiązania wobec Boga był zdolny należycie wypełnić.
I wreszcie chciałbym prosić, aby zaprzestano posługiwać się argumentem, że dopuszczenie niesakramentalnych do sakramentów będzie "furtką" i niejako zachętą dla części osób, aby nie zawierać sakramentalnego małżeństwa. Dla infantylnych ludzi wszystko może być "furtką" i nie ma na to rady. Ale my tutaj zastanawiamy się nad problemami dorosłych i dojrzałych.
Więcej znajdziesz w książce "Nigdy nie układaj się ze złem" >>
Skomentuj artykuł