Paweł podczas swojej drogi zrozumiał i opisał pojęcia, które są kluczowe w chrześcijaństwie. Odkrywam w tym przynajmniej kilka słów dla siebie.
Jestem katoliczką, tak o sobie mówię. Ale jak rozpoznać, czy na pewno umiem w chrześcijaństwo? Co głównych prawd wiary, nie ma problemu - te wryły mi się w pamięć podczas lat katechezy i wkuwania tematów do zaliczenia przed pierwszą Komunią albo bierzmowaniem. Ale co z tego? Przecież nie chodzi o kilka formułek, choćby nawet najbardziej pobożnych. Proponowany przez Ewangelię system wartości jest mi bliski i wydaje mi się najbardziej etyczny: troska o najsłabszych, miłosierna miłość... Ale przecież nie chodzi tylko o pociągnięcie tym konkretnym stylem życia.
"U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie", napisał Benedykt XVI w Deus caritas est i chyba ujął to najtrafniej.
Tylko co dalej? Co wynika z tego spotkania?
Właśnie w tym kontekście najbardziej lubię obserwować Pawła. Lubię zastanawiać się, co dało mu to nieoczekiwane spotkanie z Jezusem w drodze do Damaszku. Ostatecznie, po nim stało się coś niesamowitego - faryzeusz, który "siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich" (Dz 9, 1) zmienił się w kogoś, kto nie wahał się stanąć przed Sanhedrynem, przed cezarem ani przed poganami na Areopagu i głosić naukę o krzyżu i zmartwychwstaniu bez względu na konsekwencje. To nie stało się jednak z dnia na dzień; Szaweł nie zmienił się w Pawła w sekundę. Dopiero od momentu, kiedy spotkał Jezusa, zaczął nawracać się - czyli zmieniać myślenie (gr. metanoia - przemiana [meta] umysłu [nous]). Lubię śledzić tę zapisaną między wierszami Dziejów Apostolskich przemianę.
Jej owocem jest głoszona Dobra Nowina, otwarcie na pogan, dynamiczny rozwój nowych gmin chrześcijańskich i listy, które wysyłał swoim uczniom, dziś wprowadzone do kanonu Pisma Świętego. I nic dziwnego, Paweł podczas swojej drogi zrozumiał i opisał pojęcia, które są kluczowe w chrześcijaństwie.
Odkrywam w tym przynajmniej kilka słów, które budują moją wiarę w jej zwątpieniach, zawahaniach i słabościach.
Łaska. To nie ja jestem Bogiem
Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił. (Ef 2, 8-9)
Muszę powtarzać to sobie wciąż i wciąż. Bo gdy tylko mija blask spotkania z Nim, gaśnie emocjonalny haj, automatycznie wpadam w tor szlifowania własnej doskonałości. A kiedy mija jeszcze więcej czasu i grzechy magicznie nie znikają, pojawia się za to więcej znużenia i zniechęcenia, jestem już o krok od przekonania, że całą swoją wiarę mogę włożyć między bajki. "Nie doskoczę", myślę wtedy, patrząc na swoje życie duchowe wielkości pudełka zapałek, "nie nadaję się".
Paweł trzeźwo patrzy na swoją kondycję; w jednym miejscu mówi o ościeniu dla ciała, przez który trzy razy prosił Boga, żeby od niego odszedł (!) (por. 2 Kor 12,7-8), w innym o tym, że zło - chociaż go nie chce - jest w nim silniejsze od dobra (por. Rz 7, 19). A jednocześnie - w całej swojej nieidealności - cały czas przypomina, że wszystko co ma i kim jest, zawdzięcza Jemu. I może sięgnąć do tego tylko w jeden sposób - przez wiarę.
Wszystko jest z łaski, On ją daje mimo słabości i uprzedza nią każde zrobione przeze mnie dobro. Wreszcie mogę naprawdę odetchnąć!
Wolność. Tylko ona jest w stanie wyciągać mnie z grzechów
Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli! (Ga 5,1)
Bójka z grzechami to nie kaszka z mleczkiem. Większość grzechów (wszystkie?) jest na tyle pociągająca i wydaje się na tyle sensowną opcją, że zrezygnowanie z nich i pójście w naiwno-trudną stronę posłuszeństwa jest niemal niemożliwa.
Jeśli jest obietnica, która może być odtrutką na miotanie się i mozolne wychodzenie z grzechów, będzie to właśnie wolność.
Poza tym, nie chcę patrzeć na chrześcijaństwo jak na opresyjny system nakazowo-zakazowy. To możesz, tamtego już nie, ze stałym refrenem: "czy to już jest grzech?" Raz na jakiś czas zapuszczam się w takie refleksje, a przecież sprawa jest jasna: prawdziwe chrześcijaństwo to wzrastanie do wolności. Wolności od moich wszystkich prywatnych zniewoleń, ale też od lęku przed sobą i przed światem. Mogę dostać wszystko, nie muszę mieć niczego - o ile jestem z Nim, jestem w tym wolna. I Paweł - nieidealny, ale wierzący, niedoskonały, ale święty - powtarza to często.
Wszystko jest z łaski, On ją daje mimo słabości i uprzedza nią każde zrobione przeze mnie dobro. Wreszcie mogę naprawdę odetchnąć!
Odwaga. Również w myśleniu
Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia. (2 Tm 1,7)
Lęk nie pochodzi od Niego.
Tak, powtarzaj tak komuś, kto boi się własnego cienia! A jednak: lęk nie pochodzi od Niego i mówił o tym nie tylko Paweł, ale i np. Jan ("W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości" [1 J 4,18]). Więc naprawdę nie muszę się bać swoich wątpliwości, błądzenia, stawiania pytań, dyskusji z myślącymi inaczej, czyjejś niezgody na mój styl życia. O nic z tych rzeczy nie muszę kruszyć kopii, to mi naprawdę nie zagraża. Ważne, żeby zachować w tym wszystkim, coś, co jest od Niego: moc, miłość i - jakie to piękne! - trzeźwe myślenie.
Lubię Pawła w tym, że wymyka się podziałom, stereotypom i szufladkom. Na przykład: nie miał złudzeń, że istnieją charyzmaty - nawet przy nadużyciach, które zdarzały się często, nie gasił Ducha. Zamiast tego, skatalogował je i po mistrzowsku wyjaśnił, po co są i dlaczego. Albo: w swoich listach, w których mówił o skomplikowanych teologicznych pojęciach nie dogmatyzował, ale wyjaśniał, szukał analogii i przykładów. Czy też: był więziony - ale korzystał z prawa do obrony (jednocześnie zresztą wykorzystując to jako okazję do głoszenia kerygmatu). Paweł, w całej swojej głębokiej duchowości, w zaufaniu Jezusowi i prowadzeniu przez Ducha, kieruje się trzeźwym myśleniem. Więc nie tylko nie muszę się bać, ale mogę zaufać jednemu z najcenniejszych przywilejów, które mam: możliwości myślenia, racjonalnego osądu.
Wdzięczność. Niezależnie od okoliczności
A sercami waszymi niech rządzi pokój Chrystusowy, do którego też zostaliście wezwani w jednym Ciele. I bądźcie wdzięczni! (Kol 3,15)
Jeśli Paweł powtarza, że kluczem do dobrego życia jest wdzięczność, to, komu jak komu, ale jemu wierzę w ciemno. Rozbraja mnie jego wierność dziękczynieniu i uwielbieniu, nawet gdy żadne okoliczności temu nie sprzyjały. Rozbraja mnie, że zakuci w kajdany w więzieniu razem z Sylasem śpiewali hymny (por. Dz 16,25). Rozbraja mnie, że człowiek, którego wszyscy - i Żydzi, i Rzymianie - chętnie by się pozbyli, pisze do Tesaloniczan, żeby dziękowali "w każdym położeniu" - i zaraz dodaje: "taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was" (1 Tes 5, 18).
A najbardziej chyba rozbraja mnie jego wrażliwość na swoje duchowe dzieci, na kobiety i mężczyzn w różnych chrześcijańskich gminach, których znał po imieniu, o których pamiętał i pozdrawiał w swoich listach pasterskich. I dużo im dziękował.
Nasłuchałam się od różnych duchowych przewodników, że wdzięczność to podstawa duchowego życia. Ba - to podstawa życia w ogóle, najlepsze lekarstwo na zgorzknienie i brak nadziei. Ale uwięziony Paweł, który przyjmuje wszystko, co się dzieje jak leci, bo wie, że tak naprawdę nie należy to do niego, ale do Kogoś większego - on uczy mnie tego najbardziej.
Jeśli Paweł powtarza, że kluczem do dobrego życia jest wdzięczność, to, komu jak komu, ale jemu wierzę w ciemno.
Moc. Większa niż mogę sobie wyobrazić
Temu zaś, który mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy, Jemu chwała w Kościele i w Chrystusie Jezusie po wszystkie pokolenia wieku wieków! Amen. (Ef 3, 20-21)
Czy chodzi więc o to, żeby położyć się i bezczynnie leżeć? Patrzeć na to, co dzieje się dookoła? Nie działać, nie walczyć, nie bronić siebie ani innych? Nie, Paweł to człowiek-ogień! Może to po prostu jego charakter. Gdy, jeszcze jako Szaweł, walczył z nowopowstałą sektą, był bezkompromisowy - podobnie nie zna kompromisów, gdy spotkał Jezusa. Ale chociaż zaczął jak rasowy neofita - od razu zaczął opowiadać o swoim doświadczeniu, szybko przekonał się, że głoszenie Ewangelii oznacza drogę prześladowania.
I tak zaczął swoją wielką przygodę: uciekł z więzienia w Jerozolimie i wrócił do domu, do Tarsu. Stamtąd wydostał go Barnaba, "syn pocieszenia", który ściągnął go do Antiochii i z którym "przez cały rok pracowali razem w Kościele, nauczając wielką rzeszę ludzi" (Dz 11, 26). I wtedy zaczęła się misja, jakiej jeszcze nie widział świat.
Uwielbiam rozmach, z którym opisuje Boga mieszkańcom Efezu: On "mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy". Wie, co mówi: opisuje doświadczenie swoje, ale każdego, kto spotkał Jezusa i kto uświadamia sobie, że robi rzeczy, o których wcześniej nawet mu się nie śniło.
Miłość. Najważniejsza, bezkompromisowa, nie do pokonania
I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym. (Rz 8, 38-39)
Dla mnie to najważniejszy fragment ze wszystkich jego pism. Wszystko może się wydarzyć - "Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz" (Rz 8, 35) - ale nic nie jest w stanie odłączyć mnie od Jego miłości.
To jedyna rzecz, która może mnie zmienić, zbudować moją wiarę i naprawić świat. Tylko Jego miłość - nic innego.
Skomentuj artykuł