Każdy ateista, a nawet każde dziecko może popełnić moralne zło, godzące w sieć doczesnych zależności. Słowo "grzech" wprowadza jednak inny, pozadoczesny wymiar naszych codziennych relacji.
Grzech narusza trwałą więź z transcendentnym Stwórcą, który powołał nas do życia. W przypadku takich wykroczeń przeciwko obu porządkom przynajmniej nie powinniśmy sprowadzać problemu do kwestii autorytetu czy posłuszeństwa, prawa i sankcji, postępowania wbrew temu, co "mówi nam" Kościół czy społeczeństwo; winniśmy za to dostrzec, że chodzi tu o pogwałcenie naszych własnych, osobistych uczuć szacunku i miłości. Musimy jednak unikać niewolniczego uzależnienia od metafor, wystrzegając się pojęcia grzechu, które wystarczyłoby może niezbyt rozgarniętym dzieciom. Nie jesteśmy już niegrzecznymi chłopcami i dziewczynkami, a tym bardziej leniwymi niewolnikami Ewangelii, lecz dorosłymi dziećmi, które zapominają o potrzebie wdzięczności wobec Ojca — choćby za to, że zechciał powołać nas do istnienia.
Powinniśmy dostrzec (nawet teraz, czytając te słowa) nieuchronną konieczność "fundamentalnej opcji", radykalnego wyboru, którego musiał dokonać bogaty młodzieniec z opowieści ewangelicznej. Freud twierdził, że każdy człowiek, instytucja czy naród dokonuje wyboru lub ulega jednemu z dwóch radykalnie przeciwstawnych poglądów na życie: musi wybrać pomiędzy Erosem a Tanatosem. Eros to wola życia; wymaga od nas podejmowania wyzwań, sprzyja wzrostowi i zmartwychwstaniu, wiedzie ku lepszym formom egzystencji. Skłania nas do poświęceń na rzecz innych. Tanatos to wola śmierci: żąda bezpieczeństwa, chce powrotu do łona matki, trwania w wygodnym status quo. Dziś wiele aspektów katolicyzmu przynajmniej wydaje się krępować, tłamsić, sprowadzać do absurdu głębię wiary i człowieczeństwa. Dla wielu ludzi seks nie jest już Erosem, lecz środkiem znieczulającym. A jednak to właśnie Eros mobilizuje nas do czytania, także i tej książki.
Gdy penitent kończy spowiedź, zawsze pytam: "Czy wiesz, że jesteś dobrym człowiekiem?". Przez pięćdziesiąt lat jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by spowiadający się — stary czy młody — odrzekł spokojnie i z wdzięcznością: "Tak, myślę, że tak. Dziękuję". Zawsze widzę nieśmiały uśmiech i słyszę odpowiedź: "Chciałbym", "Dobrze by było", albo "Przecież ksiądz mnie nie zna". Świadczy to dobitnie o tym, w jaki sposób ludzie traktują sakrament przebaczenia; wspomniana reakcja sygnalizuje też postawę asekuracji, z jaką stawiamy warunki i wyznaczamy granice skuteczności tego sakramentu. Ci ludzie zachowują się, jakby nigdy nie słyszeli o tym, że źli ludzie nie przychodzą się spowiadać. Tylko dobrzy ludzie się spowiadają.
Dlatego jeśli do tak wzniosłego tematu wolno użyć tak przyziemnej metafory, gdy przychodzimy regularnie, by pojednać się z Bogiem i z bliźnimi, to nie przyprowadzamy na szrot rozpadającego się złomu, lecz stawiamy się na okresowy przegląd, by utrzymać w dobrym stanie całkiem porządne auto.
Ważne, byśmy wiedzieli, że opcją fundamentalną, która najbardziej szkodzi dobru, nie jest wcale zło. Najgorszym i najpowszechniejszym niebezpieczeństwem, jakie zagraża naszej więzi z Bogiem, jest uprzejma obojętność i przebiegłe samozadowolenie faryzeuszy. Jak mówi Bóg w Apokalipsie św. Jana: "Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust" (3, 15-16).
Jak pisze Sean Fabin S.M., trzeci rozdział Księgi Rodzaju nie mówi nam niczego o tym, co się wydarzyło na początku czasów; jest to historia o tym, co dzieje się cały czas. Kreśli on przed nami panoramę grzechów, które występują dziś w dwójnasób: niewdzięczności, egotyzmu i arogancji, która podpowiada nam, że możemy się obejść bez Boga.
Chodzi jednak o coś więcej niż grzech. Chodzi o świadomość, że się nisko cenimy. Wciąż powtarzamy, że nikt nie może nic zrobić. A Lech Wałęsa, Nelson Mandela, matka Teresa, Albert Schweitzer, Dag Hammarskjold, a Oprah Winfrey i Bono, który jako lider grupy U2 angażuje się w pomoc międzynarodową? A Jezus? Jak odważnie twierdzi Terry Eagle-ton, "moralność w nauczaniu Jezusa jest beztroska, skrajna, nieprzezorna, przesadzona, stanowi skandal dla aktuariuszy i zawadę dla agentów handlujących nieruchomościami". My wszyscy, podchodząc do konfesjonału, możemy zadać sobie pytanie: "Czy obchodzę się jak żałosny skąpiec ze skarbem, który jest we mnie ukryty?".
Zdumienie i zachwyt rzadko nam dziś towarzyszą. Natomiast w dzieciństwie - motylek, tęcza, łagodny dotyk mamy, pierwsza łza - wszystko, czego doświadczaliśmy zdumiewało i zachwycało. Jest to tzw. efekt "wow", bez którego trudno naprawdę wierzyć. Książka traktuje o wierze. I nie jest nudna. Twórczo niepokoi i pomaga jeszcze raz zachwycić się katolicką wiarą.
Skomentuj artykuł