Witraż Pana Boga

(fot. Today is a good day/flickr.com/CC)
Krzysztof R. Jaśkiewicz

Życie Pauliny Jaricot obfitowało we wszystkie niemal skrajne rodzaje doświadczeń, jakie mogą się przydarzyć człowiekowi. Poznała smak bogactwa i ubóstwa, zdrowia i choroby, miłości ze strony ludzi i brutalnego odrzucenia, odwrócenia się od Boga i głębokiej zażyłości z Nim. Dzisiaj jest kandydatką na ołtarze.

Kiedyś - jak trafnie zauważył ks. Janusz St. Pasierb - znakiem Europy była katedra. Jej pnąca się ku niebu bryła, powstała z kamiennych ciosów, "symbolizowała wspólnotę, a wierni dopasowani do siebie przez miłość byli jej «żywymi kamieniami»". Dodajmy jeszcze, że i dawniej, i obecnie strzeliste wieże gotyckich katedr, wznoszonych z potrzeby wiary, cierpliwie wskazywały i wskazują na to, co w górze, co dla człowieka najważniejsze.

DEON.PL POLECA

Bystra dziewczynka

Takim "żywym kamieniem" katedry, jaką jest niewątpliwie Kościół, była Paulina Maria Jaricot. Ta założycielka Żywego Różańca (w roku 1826), a wcześniej Dzieła Rozkrzewiania Wiary (1819), przyszła na świat w rodzinie bogatego przedsiębiorcy, Antoniego Jaricot, 21 lipca 1799 r. Miejscem jej urodzenia był Lyon, z wciąż bolesną pamięcią o rewolucyjnym wrzeniu, które ogarnęło całą Francję, nazywaną przez wieki "pierwszą córą Kościoła". W takiej Francji, będącej po rewolucji gejzerem tzw. oświeconego rozumu, który nowemu porządkowi torował drogę terrorem i gilotyną, przyszło Paulinie wzrastać. Jej narodzinom nie towarzyszyły żadne cudowne zdarzenia, choć uświęcony tradycją model hagiograficzny kazał doszukiwać się w pierwszych chwilach życia świętego jakichś nadzwyczajności. Wręcz przeciwnie, wszystko odbyło się naturalnie, a tym, czym obwieściła swoje przyjście na świat, był zdrowy krzyk. Nic więcej. Niemniej atmosfera rodzinnego domu, jakby wyjęta z kart Ewangelii, za sprawą matki Joanny, sprawiała, iż bystra, inteligentna dziewczynka, o wielkich ciemnych oczach, wprost uwielbiała spędzać czas w pobliskim kościele St. Nizier. Jak pisze jej biografka, s. Cecilia Giacovelli, na dźwięk dzwonu wzywającego na nieszpory Paulina "niemalże skacze (…), potem rzuca wszystko, byle tylko stawić się na spotkanie bliskie jej sercu". Figura Matki Boskiej Łaskawej to jej ulubione miejsce w kościele, ale bardziej ulubionym i najważniejszym było tabernakulum. Ono było jak magnes, od którego Pauliny nie dawało się oderwać. "Mamo - prosiła często, kiedy Joanna Jaricot chciała już wracać do domu - pozwól mi jeszcze trochę zostać… Nie skończyłam jeszcze wszystkiego mówić Jezusowi. Przyjdź po mnie później, proszę, dużo później…".

Cóż takie dziecko miało do powiedzenia Bogu? Czy prosiło Go o to, by zgodził się na podróż do Chin Fileasza, nieco starszego brata Pauliny, który pragnął zostać misjonarzem? Możliwe, przecież ciągle powtarzała, że pojedzie tam z bratem, "żeby leczyć chorych, przygotowywać wiązanki kwiatów do ozdabiania ołtarzy oraz wyszywać szaty liturgiczne". Ten żar i żywy temperament cieszą zwłaszcza Antoniego Jaricot, który jest pod wyraźnym urokiem swej najmłodszej pociechy. Rodzice nazywają ją swym "rajskim skowronkiem", z uwagi na talent wokalny, jaki dziewczynka rychło ujawnia. Ale bliskich urzeka nie tylko ten talent Pauliny. Zdumiewa ich jej szczere serce i dojrzałość. "Mamo - powiada na widok biedaka - chciałabym mieć studnię pełną złota, żeby móc pomagać wszystkim ubogim, tak żeby nie było już nikogo płaczącego z powodu nędzy". Niebawem, kiedy po śmierci ojca będzie rozporządzać swą częścią rodzinnego majątku, dla najuboższych zrobi dużo więcej.

Uwodzicielska panna

Nim to się stanie, Paulina wkracza - by sięgnąć po mickiewiczowską frazę - w czas "chmurnej i durnej" młodości. Nie jest to okres, który chętnie później wspomina, znaczą go coraz to nowe miłości, dla których gotowa zostawić wszystko, cechuje ją również oziębłość w relacjach z Bogiem. Właściwie to porzuca Go dla świata pociągającego ją swą… pustką. Jest świadoma, że "utraciła Pana", niemniej wciąż odkłada moment pojednania z Nim. Ale ma też powód: atrakcje, jakich dostarcza życie. Szasta pieniędzmi na lewo i prawo, nabywając wymyślne i drogie stroje, których zazdrości jej cały Lyon. Szybko staje się dla młodych dam z bogatych domów ikoną mody, swoistym wzorcem z SÝvres. Coraz częstsze stają się też owiane tajemnicą spotkania z pewnym młodzieńcem. Po latach w Autobiografii duchowej, mając pewnie na uwadze te rozkoszne chwile, napisze, że namiętność czyni podłym "tego, kto stanie się jej niewolnikiem!". Porywa ją zatem wir ziemskich przyjemności, toteż znak "z góry", jaki wówczas dostaje - któregoś dnia wypada jej z rąk pierwszokomunijny obrazek - po prostu bagatelizuje. Otrzeźwienie przychodzi, gdy niedługo potem spada ze stołka i doznaje porażenia, tracąc fizyczną sprawność. Lekarze są bezradni, a Paulina, traktując tę ułomność jako Bożą karę, z wolna popada w głębokie przygnębienie. Wtedy spotyka ks. Jeana Würtza, który sprawia, iż "rajski skowronek", uwolniony z sieci zła, znów może wzbić się ku niebu.

Aktywna kobieta

Modlitwa, w której znajduje prawdziwą pociechę, przywraca blask zmatowiałemu życiu. Z każdym dniem coraz bardziej wraca dawna Paulina: pełna energii, witalności i chęci służenia innym. Jej myśli wypełnia jedno tylko pytanie: czego oczekuje ode mnie Bóg? Właśnie wtedy realizuje swe dawne marzenie z dzieciństwa, to związane z misjami w Chinach. Wpada na genialny w swej prostocie pomysł zbiórek pieniężnych wspomagających misje na Dalekim Wschodzie. Opiera go o dziesiątki. Te tworzyć mają setki, a one tysiące. Na czele każdej z tych grup stawia osobę odpowiedzialną za zbiórkę. Tak powstają fundamenty Dzieła Rozkrzewiania Wiary, wyłączny i niepowtarzalny pomysł Pauliny, choć z czasem znajdą się tacy, którzy odmówią jej autorstwa tej idei ratującej misje, a zarazem ożywiającej pośród zwykłych, prostych ludzi świadomość bycia "jednym Kościołem".

Dzieło Rozkrzewiania Wiary zostaje wkrótce przedstawione papieżowi Piusowi VII, który udziela Paulinie specjalnego błogosławieństwa. Dzieło rośnie, a wraz z nim… niechęć wobec Pauliny. Przodują w niej dostojnicy Kościoła w Lyonie. Krucha i delikatna kobieta z wolna zaczyna rozumieć, czym jest trwanie przy krzyżu Chrystusa, czym jest trwanie z Matką Pana, której oddała się po śmierci swej ziemskiej matki. Gorzka samotność znaczy odtąd głębokie bruzdy na sercu i wciąż pięknej twarzy. Boli ją odrzucenie i zawłaszczenie "jej dzieła" przez innych, ale przyjmuje to jako wyraz woli Bożej. "Bóg - powtarza sobie - żeby pokazać mi, że wcale mnie nie potrzebuje, pozwala zobaczyć, że dzieła, które utraciłam, dużo lepiej prowadzą osoby dysponujące większymi środkami niż ja…". Tak więc Paulina niczym jedwabnik, pozbawiony pożywienia, co zauważa Georges Naēdenoff, jej biograf, "pracuje na suchych łodyżkach wrzosu nadzamknięciem się w swoim grobie". Wtedy sięga po pióro i pisze niewielki traktat: Eucharystia - Nieskończona Miłość. Daje w nim wyraz pogodzenia się z losem, który - jak coraz lepiej pojmuje - wpisuje się w krzyż Golgoty.

Życie wkłada na barki Pauliny nowe ciężary, mimo to żar gorącej wiary nie gaśnie w jej sercu. Przeciwnie, wybucha nową ideą - Żywym Różańcem. Chodzi tu nie tylko o codzienną medytację tajemnic życia i śmierci Jezusa, ale i o przypomnienie każdej z osób, że jest w komunii ze "wspólnotą niewidzialną, ale realną, która - co podkreśla Paulina - codziennie gwarantuje odmówienie całego różańca".

Wierna służebnica

Powiadają, że kogo Bóg kocha, tego doświadcza. Codzienność Pauliny to pasmo chorób, upokorzeń i udręk, które hojnie rozdają jej ci, którym powierzyła swój majątek. Nie brak pośród nich osób duchownych i "producentów niedowiarstwa". Zwykła ludzka wdzięczność nie jest monetą, którą by oglądała choćby od święta. Co więcej, spadają na nią razy nierzadko z najmniej spodziewanej strony. Śmiertelny cios zadaje bankier o nazwisku Allioud. To bankrut, którego Paulina przygarnia, kładąc na szali całą swoją reputację. W ręce tego człowieka, biorąc jego przywiązanie do Matki Bożej za szczere, składa cały majątek. On to, przez liczne oszustwa, doprowadza ją do ruiny, sprawiając, iż Paulina doświadcza, czym jest prawdziwa nędza. Niegdysiejsza bywalczyni salonów, najlepsza partia w mieście, córka bogatego i szanowanego przedsiębiorcy przymiera głodem. Jej imię zaś, niegdyś darzone szacunkiem, budzi już tylko pogardę. Jakby nie dość było tego poniżenia, odwraca się od niej rodzina, oszczerstw nie szczędzą też dostojnicy Kościoła w Lyonie… Zresztą to oni, wbrew woli papieża, pogrążają ją ostatecznie. Mimo to Paulina wybiera żywot "wiernego psa", który trwa przy swym panu do ostatniego tchnienia.

Chór nikczemników nie słabnie. Paulina zaś coraz trudniej znosi obelgi i wyzwiska, ma też coraz mniej sił, wie, że jest u kresu, że jak Nabot cierpi niewinnie. "Mój Boże - wyrywa się jej pośród łkania - nie mam już siły tyle cierpieć…". "Ach, tego jest za dużo! Za dużo!". Ale po chwili reflektuje się i dodaje: "Przebaczam! Zbawicielu, Jezu… Jeszcze, jeszcze więcej, jeśli Ty tego chcesz…". Agonia przychodzi niebawem, 9 stycznia 1862 r. Umiera w "Loretto", w domu, który sama założyła. Opuszczona i wzgardzona nie przestaje nawet wtedy ponawiać swej ofiary. "Matko! - powtarza tuż przed śmiercią. - Moja Matko! Cała jestem Twoja!". Kilka chwil później już nie żyje.

Leon XIII w breve poświęconym Paulinie Jaricot pisał, iż Bóg z pewnością pozwolił na to, żeby jej życie stało się udręką, bo chciał, "aby ta, która żyła dla Niego i dla zbawienia braci, naśladowała u kresu swojego życia Jezusa Chrystusa, umierającego za swój lud, który Go skazał". Rzeczywiście, choć wyszydzona przez ludzi i zdradzona, cieszyła się Bożą łaską, której promienie, przechodząc przez nią jak przez gotycki witraż, odkrywały i na nowo odkrywają to piękno, które dostrzegł w Paulinie sam Bóg.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Witraż Pana Boga
Komentarze (2)
N
Nika
7 października 2012, 21:39
 Wlasnie po to jest potrzebne cierpienie takich ludzi jak Paulina by Kosciol uswiecac. Piekna postac, bardzo prawdziwa, swieta na dzisiejsze czasy pelne ludzi doswiadczajacych jak ona sukcesow i jeszcze wiecej porazek, samotnych na topie, pogubionych w bogactwach, sponiewieranych przez zawisc, oszukanych przez swiat... gdy juz sie jest na dnie i cierpienie jest niemal smiertelne to do Boga jest juz tylko maly, malenki krok, Jego krzyz stoi zawsze nizej tego dna by mozna sie bylo na nim wesprzec.
MM
mała mi
6 października 2012, 12:49
 i kochaj tu taki Kościół... Jedynie miłość Jezusa może nas utrzymać w Kościele.