Wylanie czy udawanie? Pułapki modlitwy uwielbieniowej

(fot. Stephen Sandian / Unsplash)
Anna Kaik

Nie można obłudnie wykorzystywać Boga jako "sposobu" na spełnienie się i realizację wizji naszego życia. Takie zakłamane paciorki to jedna wielka maskarada i teatr.

Naszym podstawowym "obowiązkiem" w niebie będzie uwielbianie Boga. Parafrazując słowa św. Augustyna, można powiedzieć: "Człowieku, naucz się wielbić, bo aniołowie w niebie nie będą wiedzieli, co z tobą zrobić".

Przyznam się wam do czegoś: długo w relacji z Panem Bogiem byłam "prosiakiem". Kto to jest "prosiak"? To ktoś, kto tylko prosi i prosi... Wydawało mi się, że jak nie przedstawię Bogu wszystkich moich potrzeb i pragnień, to moja modlitwa będzie bezowocna. Szkoda mi było wysiłku i czasu na podziękowania czy przepraszanie (zajmowały mi one jedynie około dziesiątą część całej modlitwy) i zmuszałam się do nich jedynie z poczucia przyzwoitości, z nadzieją, że moje prośby okażą się tym bardziej skuteczne.

Być może - mam nadzieję - takie doświadczenie jest ci obce. Ale znam wiele osób, młodszych i starszych, u których modlitwa wygląda podobnie, jak niegdyś wyglądała moja. Co złego jest w takiej modlitwie? Dziś uważam, że nie tylko nie podoba się ona Bogu, ale i odbiera nam samym wiele dobrych rzeczy już na wstępie.

Po co w ogóle uwielbiać Boga?

Poznałam dwa typy argumentów przekonujących do modlitwy uwielbieniowej. Pierwszy wydaje się bardzo skuteczny, lecz w mojej ocenie to typowy przykład "pobielanego grobu". Jaki to argument? Uwielbiaj Boga, bo to najlepszy sposób na otrzymanie tego, czego do tej pory nie udało ci się uzyskać prośbami. Dostrzegacie tu tę, nazywając rzecz dosadnie, obłudę? Swoje prawdziwe intencje (chęć uzyskania czegoś) chowa się pod płaszczykiem bezinteresowności... Mamy do czynienia z maską i udawaniem, żeby nie powiedzieć: próbą przechytrzenia Boga. Niestety, wielu "specjalistów" od modlitwy, próbuje nas do uwielbiania przekonywać w ten właśnie sposób. Być może nawet ty tym właśnie argumentem zostałeś przekonany i z radością, pełen nadziei go stosujesz.

W swojej najnowszej książce pt. "Dekalog. Prawdziwa droga w czasach zamętu" ks. Piotr Glas bardzo wyraźnie ostrzega przed tego typu praktykami, sugerując, że mogą one nawet być niebezpieczne dla naszego życia duchowego. Podchodząc interesownie do relacji z Bogiem, łamiemy bowiem pierwsze przykazanie, w którym to Bóg ma być najważniejszy w naszym życiu, a nie nasze pragnienia i cele. Nie można obłudnie wykorzystywać Boga jako "sposobu" na spełnienie się i realizację wizji naszego życia. Oto stawiamy Boga na pozycji usłużnej wobec naszych ambicji. Co więcej, takie zakłamane paciorki dodatkowo fundują nam dobre samopoczucie, sugerując, jak to niby rozmodleni i pobożni (wręcz święci!) jesteśmy. Jedna wielka maskarada i teatr.

W takich praktykach bestia na końcu zjada własny ogon; nie wysłuchani (zazwyczaj okazuje się bowiem, że jednak Bóg nie podporządkowuje się naszym wytrwałym i rozpaczliwym "modlitwom") obrażamy się na Boga, stwierdzamy, że modlitwa nie działa i często ostatecznie jesteśmy nawet zagrożeni odejściem od Boga, gdy tymczasem prawdziwa relacja między nami a Nim nawet jeszcze się nie zawiązała.

Co daje modlitwa uwielbiania?

Drugim, dla mnie jak na razie jedynym skutecznym, argumentem otwierającym nas na modlitwę uwielbieniową jest właśnie owo pierwsze przykazanie. Jednak najpierw ważne jest, aby zrozumieć, że przykazania to nie są wymysły brodatego dziada z nieba, który powymyślał dla nas bezsensowne i niewykonalne zalecenia, ale to prawdziwa i jedyna instrukcja obsługi człowieka prowadząca go do spełnionego życia.

Ten argument podkreśla, że wielbienie Boga jest właściwe i konieczne, ponieważ sam Bóg tak powiedział. Pismo święte jest przepełnione sugestiami, że człowiek Boży wychwala Boga.

"Wysławiajcie Pana, bo jest dobry, bo Jego łaska trwa na wieki. Niechaj to mówią odkupieni przez Pana" (Ps 107, 1-2)

"Śpiewajcie Panu pieśń nową, chwałę Jego od krańców ziemi! Niech Go sławi morze i to, co je napełnia, wyspy wraz z ich mieszkańcami! Niech głos podniesie pustynia z miastami, osiedla, które zamieszkuje Kedar. Mieszkańcy Sela niech wznoszą okrzyki, ze szczytów gór niech nawołują radośnie! Niech oddają chwałę Panu i niechaj głoszą cześć Jego na wyspach!" (Iz 42, 10-12)

"Niech chwała Boża będzie w ich ustach" (Ps 149, 6)

Prawdziwe bezinteresowne wielbienie ma jakby dwa końce. Z jednej strony jest skutkiem, widzialnym owocem naszej prawdziwie osobistej relacji z Bogiem - gdy poznajemy i doświadczamy Boga, automatycznie chcemy Go wielbić - ale również prowadzi do stworzenia intymnych więzi ze Stwórcą (to dobra wiadomość dla początkujących w budowaniu takiej relacji). Grzegorz Głuch, lider lubelskiego zespołu Gospel Rain, w książce Marcina Jakimowicza pt. "Pan Bóg? Uwielbiam!" tłumaczy ten fakt, dając jednocześnie świadectwo: "Uwielbienie jest łaknieniem czegoś, za czym wszyscy tęsknimy - bliskiej relacji z Kimś, kto nas bezgranicznie akceptuje. Sam zasmakowałem w czasie uwielbienia mego nawrócenia. Śpiewałem słowa piosenki Jesteś królem. Bardzo mnie poruszały, otwierały na rzeczywistość nieba. To był początek mojego nawrócenia".

A więc nie zawsze wielbienie jest wyższym etapem zbliżania się do Boga i poznawania, może być także inicjacją naszej dopiero rodzącej się relacji. Ważna jest jednak w obu przypadkach - co podkreślę jeszcze raz - przede wszystkim intencja: chęć postawienia Boga na pierwszym miejscu, zacieśnienie z Nim więzi, poznanie Go i zbliżenie się do Niego.

Największy problem modlitw wielbieniowych

Mam wrażenie, że największym problemem w prawdziwym wielbieniu Boga (które nie jest zakamuflowanym proszeniem) jest nasze podejście do bezinteresowności. Mamy z nią problem. Jesteśmy nauczeni, że wszystko jest po coś, czemuś ma służyć, do czegoś prowadzić, przynosić wymierne korzyści, im szybciej, tym lepiej. Nawet próbując praktykować uczynki miłosierdzia, dążymy do odczucia na sobie ich pozytywnych skutków, jak przykładowo lepszy wizerunek własnej osoby w oczach swoich i innych (och, jak poprawia samopoczucie przekonanie o własnej hojności, dobroci, łaskawości!). A gdzieś w tle pojawia się znów ta myśl z kategorii handlu wymiennego: te uczynki z pewnością zapewnią skuteczność moim prośbom. Ja dobrze czynię innym, więc Bóg odpłaci mi się tym samym.

Nie zauważamy jednego, podstawowego błędu, który obnaża naszą kondycję. Mamy z nim do czynienia, gdy te uczynki nic nas nie kosztują, a czasem nawet zapewniają frajdę.

Tymczasem prawdziwe miłosierdzie kształtuje się na gruncie osobistego wyrzeczenia, cierpienia, walki, zmagania się, utraty. Dopiero, gdy jesteś w stanie ponieść jakąś ofiarę na rzecz drugiego (w tym także Boga), może być mowa o miłości i bezinteresowności.

Tak więc w wielbieniu Boga nie chodzi o radosne pląsanie ani żadne inne wielkie emocje, w których tak naprawdę wielbimy nasz własny pozytywny stan psychiczny: komfort i dobre samopoczucie. Wielbienie wymaga od nas wysiłku skupienia się z całej mocy na Bogu - odrzucam myśli o sobie i moich sprawach: liczy się tylko Bóg, relacja z Nim, wzrost mojej miłości do Niego lub w ogóle pojawienie się w końcu tej miłości. Prawie zawsze miarą autentyczności naszych modlitw wtedy jest to, ile trudu włożymy w nasze pacierze. Budowanie relacji z Bogiem kosztuje. Miłość kosztuje. Świętość kosztuje.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wylanie czy udawanie? Pułapki modlitwy uwielbieniowej
Komentarze (1)
25 kwietnia 2018, 14:14
Pani Aniu, pani podejscie do temetu jest mocno błędne. Proszę zauważyć że cała Biblia jest pełna modlitw proszących o coś. Bog z pewnością chce, abyśmy przedstawiali Mu nasze potrzeby i pragnienia.  Należy to robić w mądry sposób, tj. zostawiając Jemu ostateczny spoób rozwiązania tematu. Ale sama modlitwa prośby jest niezbędna i ważna.I nie można jej w żaden sposób przeciwstawiać modlitwie uwielbienia. To są dwa skrzydła, potrzebne nam ( nie Bogu), podobnie jak Stary i Nowy Testament, jak smutek i radość - wszystko przedstawiajmy Panu. Pozdrawiam  Mariusz Wobalis