Zbliżamy się do końca roku liturgicznego. W Liturgii Słowa pojawiają się teksty eschatologiczno-apokaliptyczne.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus zapowiada zburzenie Jerozolimy, które miało miejsce w 70 roku oraz znaki końca świata. Jezus jednak nie wskazuje żadnych dat ani precyzyjnych "sygnałów ostrzegawczych". Wojny, rewolucje, katastrofy naturalne, głód, zarazy, prześladowania są znakami aktualnymi w każdym czasie.
Wobec niewiadomej godziny końca życia na ziemi, chrześcijanin powinien być zawsze gotowy. Powinien czuwać, wykazywać się odwagą, wiernością, nie poddawać się sugestiom różnych mistyfikatorów czy jasnowidzów.
Życie w perspektywie eschatologicznej prowadzi do wolności. Wiemy, że wszystko jest względne, przemijające, a "nasza ojczyzna jest w niebie" (Flp 3, 20). Nie musimy więc nadmiernie lękać się o rzeczywistość tymczasową. Powinniśmy być raczej "w drodze" i żyć niejako "na walizkach". Nie absolutyzować świata, ani jego wartości; czynić wszystko w wolności, z dystansem wewnętrznym. Św. Ignacy Loyola napisał, że "jezuita ma trwać w postawie, jakby ciągle podniesionej stopy", to znaczy zawsze wolny, dyspozycyjny, gotowy do wyruszenia w drogę. Myślę, że to zdanie powinien głęboko w sercu wyryć sobie każdy uczeń Jezusa.
Z drugiej strony żyjemy w świecie, w czasie, w historii. I nie możemy uciekać od niej, trwając w iluzjach i kwietyzmie. Można wtedy pod fałszywym pretekstem poddawać się lenistwu, uciekać od trudu i zaangażowania codziennego, pogardzać tym, co przemijające… Jednak nie jest to Ewangelia Jezusa. Jezus nie chce, byśmy uciekali od świata, ale żyli w nim i przemieniali go od wewnątrz sprawiedliwością, pokojem, miłosierdziem i miłością.
Życie na co dzień Ewangelią jest trudem i wymaga odwagi. Miejmy nadzieję, że Jezus nie zażąda od nas świadectwa krwi. Ale na pewno oczekuje "świadectwa codzienności". Jest nim przeżywanie dnia po dniu, w cierpliwej wierności Bogu, własnemu sumieniu, obowiązkom. Taka wierność Bogu i sobie, gdy przychodzą trudności, kryzysy, nic nie wychodzi, pojawiają się porażki w pracy i życiu osobistym, niezrozumienie i odrzucenie ze strony najbliższych, wątpliwości w wierze, jest nieraz "prawdziwym męczeństwem".
Jakie reakcje wywołuje we mnie myśl o końcu świata? Czy nie żyję nowinkami, wątpliwymi przepowiedniami i objawieniami? W jakim stopniu jestem już wolny i dyspozycyjny? Czy nie uciekam od rzeczywistości w iluzje? Co dla mnie jest "największym męczeństwem"? Jak je przeżywam? Czy czerpię nadzieję i odwagę od Jezusa?
Skomentuj artykuł