"Hospicjum jest dla mnie drogą nawrócenia. To ekstremalnie trudna próba"
- Kwestia wiary wygląda zupełnie inaczej z perspektywy śmierci. Odsłania się prawda. Często tylko deklarujemy, że jesteśmy osobami wierzącymi. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że mało kto z nas jest wierzący. Uderza mnie pytanie Chrystusa w Ewangelii św. Łukasza: "Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?" - pyta Ewa Liegman, prezes hospicjum dla dzieci, współtwórca eMOCji Holistycznego Centrum Wsparcia po Stracie. W rozmowie z deon.pl opowiada o doświadczeniu towarzyszenia osobom umierającym.
Piotr Kosiarski: Od lat, wspólnie z zespołem hospicjum, towarzyszysz umierającym w ich ostatnich chwilach. Niedawno napisałaś książkę "Spotkania pod drzewem figowym", w której opowiadasz o cienkiej granicy między życiem, a śmiercią. Skąd wziął się pomysł na taki tytuł?
Ewa Liegman: Śmierć jest dla mnie spotkaniem, na które przygotowujemy się całe nasze życie. Z kolei figowiec to symbol przemiany i znaków czasu, które uczymy się dostrzegać, niezależnie od tego, ile mamy lat i na jakim etapie życia jesteśmy. Figowiec to również drzewo, które rodzi bardzo słodkie owoce i dlatego jest on uznawany za jedną z najcenniejszych roślin. W Biblii drzewo figowe często pojawia się w ważnych momentach, zarówno w Starym jak i w Nowym Testamencie. Figowiec na pewno rósł w Edenie; Adam i Ewa zakryli jego gałązkami nagość i wstyd. Wzrusza mnie jak Chrystus, przemierzając świat w Ewangelii, patrzy na drzewo figowe w poszukiwaniu owoców, jakby z tęsknoty za spotkaniem z człowiekiem, za jego bliskością i miłością; wciąż żywe jest tragiczne w skutkach wydarzenie oderwania się człowieka od Boga. Porusza mnie też powołanie apostoła Bartłomieja, do którego Jezus powiedział: "Widziałem cię pod drzewem figowym". Figowiec jest więc dla mnie symbolem idei hospicyjnej. Spotkania w jego cieniu dotykają przemijania, nawołują do przemiany, mobilizują do szukania pełnego miłości spojrzenia Boga, a przy tym zrozumienia, że przejście do wiecznego szczęścia jest naprawdę wąskie, a droga do niego - niebezpieczna i wymagająca.
Towarzyszenie osobom, które umierają jest Ci szczególnie bliskie.
- To prawda, dlatego w "Spotkaniach pod drzewem figowym" znajdują się przypowieści - zarówno o dzieciach, które żyły tylko kilka chwil i nie wypowiedziały ani słowa, jak również ludziach, którzy byli na tym świecie wiele lat. Jedni i drudzy często mają coś wspólnego - odzyskują swoje życie w jednym spotkaniu, w jednej godzinie, w jednym uderzeniu serca.
Z tym również jest związana praca specjalistów z Centrum Wsparcia po Stracie, w którym pracujesz.
- Nasz zespół, na bazie doświadczeń związanych ze śmiercią dzieci, może towarzyszyć ludziom w różnych okolicznościach i stratach, mając pewność, że śmierć niczego nie kończy, ale wszystko zmienia.
W swojej pracy jesteś blisko również tych umierających, którzy nie wierzą w Boga. Jak wygląda towarzyszenie takim osobom w ich ostatnich chwilach?
- Bardzo cenię rozmowy z osobami, które są niewierzące. To często ludzie, którzy mimo ran, zacietrzewienia, czasem gniewu, niezrozumienia i nieakceptacji tego, co dzieje się w Kościele, nie przestają szukać, ciągle idą. To bardzo trudna droga, generująca dodatkowe "potłuczenia". Ale często to właśnie oni nawiązują żywą relację z Chrystusem, odnajdują Prawdę, głębiej niż my, którzy uważamy się za wierzących katolików z pierwszych ławek kościoła.
W "Spotkaniach pod drzewem figowym" opisana jest m.in. historia kobiety, znanej z pierwszych ławek w kościele, uważającej się za wzorową katoliczkę, a mimo to całkowicie nieskonfrontowanej ze sobą, swoją bezradnością i niewiarą. Kwestię wiary lub niewiary widać dopiero w naprawdę trudnych okolicznościach; wtedy okazuje się, na ile wierzymy i ufamy Bogu, a na ile jesteśmy przywiązani do świata, swojej wizji. Takie przywiązanie dla osób, które hodują pychę jest znacznie trudniejsze do porzucenia. Śmierć uczy pokory.
W tym kontekście bardzo poruszają mnie słowa z listu świętego Pawła do Galatów: "Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało". W związku z tym toczymy w sobie najtrudniejszą walkę. Widać to szczególnie w przestrzeni umierania - coś ma się wypełnić, a w nas jest poligon i wielka pustka. Dlatego kwestia wiary wygląda zupełnie inaczej z perspektywy śmierci. Odsłania się prawda. Często tylko deklarujemy, że jesteśmy osobami wierzącymi. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że mało kto z nas jest wierzący. Uderza mnie pytanie Chrystusa w Ewangelii św. Łukasza: "Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?".
Wrócę do spotkania pod drzewem figowym; Jezus powiedział do Bartłomieja, że jest sprawiedliwym Izraelitą, w którym nie ma podstępu, że jest jednym z nielicznych. Co się wydarzyło pod figowym drzewem w życiu Bartłomieja? Komu innemu Jezus mówi taki komplement? Jezus patrzy na serce człowieka, na zmagania. Daje się spotkać na przykład przy łamaniu chleba już po Zmartwychwstaniu, ale tak wiele razy był nierozpoznany, a nawet odrzucany przez swoich uczniów. Zwykle się ukrywa. W hospicjum nauczyłam się, że to Pan Bóg prowadzi człowieka, każdą historię. Często współpracujemy z Bogiem, nawet jeśli nie jesteśmy tego świadomi. Nie mam wątpliwości, że Pan Bóg walczy o każdego z nas do ostatniego tchnienia.
Często współpracujemy z Bogiem, nawet jeśli nie jesteśmy tego świadomi.
W "Spotkaniach" opisujesz również historie dzieci, które żyły tylko "kilka oddechów". Jak to możliwe, że ktoś, kto się rodzi i niemal od razu umiera, ma taką moc zmieniania świata?
- Życie, które rodzi się i kurczy do kilku minut, oddechów, jest po ludzku totalnie bez sensu. Patrząc na drzewo, wiemy, że potrzebuje ono czasu, by wydać owoce. Podobnie jest z dziećmi, które przychodzą na świat tylko na chwilę - zapraszają nas do wędrówki w poszukiwaniu sensu, a to wymaga cierpliwości. Praktyka hospicyjna pokazuje, że śmierć nie kończy relacji, która będzie trwać i zmieniać się w sercach rodziców i najbliższych do końca ich dni. Owoców nie da się zobaczyć od razu. A obok rzeczywistości cielesnej jest jeszcze przecież psychiczna i duchowa.
Praktyka hospicyjna pokazuje, że śmierć nie kończy relacji, która będzie trwać i zmieniać się w sercach rodziców i najbliższych do końca ich dni.
Niecierpliwimy się, chcemy osiągnąć coś natychmiast, nie potrafimy wytrwać w przeciwnościach. Przygotowanie do rodzicielstwa, które ma trwać tylko przez chwilę, to pytanie o bezwarunkową miłość. Czy ja potrafię przyjąć drugiego człowieka takim, jaki on jest? Czy potrafię przyjąć siebie? Czy potrafię poczekać na koniec historii i zobaczyć, gdzie mnie ona zaprowadzi? Gdyby nam się to udawało, może rzadziej bylibyśmy rozczarowani - partnerem życiowym, rodzicami, dzieckiem, które choć jest zdrowe, nie spełnia naszych oczekiwań?
Relacje z bliskimi często nas przerastają. Widać to szczególnie u ludzi, którzy po wielu latach wspólnej drogi tracą współmałżonków; ich historia dopełnia się po stracie. "Mieliśmy się kochać, a nienawidziliśmy się". Historie takich osób nagle zaczynają przeplatać się z rzeczywistością poza światem, który znały. Okazuje się, że obecność ludzi, którzy byli lub są obok, to nie przypadek. Śmierć odsłaniała prawdę o nas.
Przygotowanie do rodzicielstwa, które ma trwać tylko przez chwilę, to pytanie o bezwarunkową miłość.
Czy z perspektywy kogoś, kto jest blisko umierających, możesz powiedzieć, że czyjeś życie jest bez sensu?
- Myślę, że każdy z nas doświadcza bezsensu. I że jest to dla nas szansa, byśmy skierowali kurs naszego życia już nie na szukanie szczęścia w świecie, ale do swojego wnętrza, zrobili "czyszczenie magazynów", wewnętrzne porządki. Tego uczy śmierć, tego uczy idea hospicyjna. To szansa! Bezsens to sygnał, że budowaliśmy życie, które nie przyniosło owoców, albo że rozpoczął się etap pustyni, niezbędny do wzrostu. Każdy człowiek tego doświadcza na różnym poziomie. Wystarczy iść do szkoły, w której - chociaż wszyscy są zdrowi - usłyszymy wiele marudzenia już od młodych ludzi: "ten przedmiot, ta szkoła są bez sensu", "moje życie jest puste". Potem okazuje się, np. że związaliśmy życie z komputerem, z rzeczywistością wirtualną, budowaliśmy na iluzji, karmiliśmy swój umysł i serce truciznami. Jeśli życie przestaje smakować, jest to dobry sygnał, by zacząć podwyższać jakość spędzania czasu, relacji i reperowania tego, co jest w naszym wnętrzu. Niekochane uczucia mogą więc być dla nas czymś bardzo pomocnym. Dobrze jest czasem czuć się rozczarowanym sobą. To uczy pokory.
Jeśli życie przestaje smakować, jest to dobry sygnał, by zacząć podwyższać jakość spędzania czasu, relacji i reperowania tego, co jest w naszym wnętrzu.
W Twoich historiach często jest obecny Bóg. Dlaczego zależy Ci na tym, by pierwiastek wiary nie był pomijany?
- Jeśli nie uwierzymy Bogu, uwierzymy śmierci. Nie mam wątpliwości, że spotkanie z Chrystusem odmienia życie. Wzrusza mnie Bóg, który "widzi w ukryciu" i Jego nienachalna obecność. Dzięki niej widzę, jak bardzo brakuje mi miłości do człowieka, który myśli inaczej, nie jest otwarty na dialog, wyraża gniew wobec wartości, które są dla mnie najważniejsze. To moja droga przemiany i nawrócenia - widzieć w człowieku, który mnie odrzuca, który mnie rani, w pierwszej kolejności nie swój ból, ale Boga, który go stworzył i dał każdemu z nas wolną wolę ze wszystkimi konsekwencjami, Boga który cierpi, bo zna konsekwencje oderwania i odejścia od Niego, a więc od Prawdy.
W codziennych wędrówkach bliski jest mi Dobry Łotr. Patrząc na jego życie, pewnie nie spodziewalibyśmy się po nim, że w dzień śmierci trafi od razu do nieba jak największy święty. Wstrząsająca jest dla mnie jego wiara w Miłość, która wszystko przebacza. Jeśli znamy ciężar poczucia winy i trudność z jaką przychodzi wybaczenie samemu sobie, tym bardziej robi wrażenie wyznanie przez Dobrego Łotra wiary w Chrystusa. Okoliczności są równie przeszywające - Dobry Łotr jako jeden z nielicznych dostrzega w umęczonym, odrzuconym Jezusie Zbawiciela świata.
Hospicjum jest dla mnie drogą nawrócenia. Śmierć pokazuje, że jest to ekstremalnie trudna próba, którą Chrystus, mogąc wszystko, wziął na Siebie.
Ewa Liegman - propagatorka ruchu hospicyjnego, prezes hospicjum dla dzieci, współtwórca eMOCji Holistycznego Centrum Wsparcia po Stracie, pisarka, podróżniczka, aktywna działaczka społeczna. Kreatorka i pomysłodawczyni licznych akcji charytatywnych. Inicjatorka projektów na rzecz osób zmagających się z ciężką chorobą, stratą i żałobą. Twórca wielu spotkań, warsztatów lokalnych i ogólnopolskich, dla zespołów firm, uczniów, studentów, personelu medycznego, więźniów pt.: "Jak przebudzić się do pełni życia?".
Skomentuj artykuł