"Istotna jest intencja". Wit Chlondowski OFM o tym, kiedy modlitwa staje się używką
- Każda modlitwa może być pięknie przeżywana jako medytacja i głębokie wejście w Bożą rzeczywistość lub prawdę o Bogu. Jeśli jednak modlitwa przestaje być zachwytem nad Bożym pięknem, to istnieje pewne niebezpieczeństwo, że będziemy próbowali "zamodlić" problem lub uciec od niego - mówi ojciec Wit Chlondowski OFM. Zakonnik w rozmowie z DEON.pl opowiada o modlitwie oddzielonej od życia, uzdrowieniu oraz o tym, jak przeżywać największe życiowe kryzysy.
Piotr Kosiarski: Wielu ludzi boryka się dzisiaj z niskim poczuciem własnej wartości, depresją i brakiem sensu w życiu. Dlaczego tyle osób ma słabą kondycję psychiczną?
Wit Chlondowski OFM: Wydaje mi się, że jednym z czynników wpływających na tę sytuację jest brak bliskości i głębokich więzi. To właśnie one pomagają nam przetrwać trudne chwile w życiu. Kiedy brakuje bliskości, negatywne doświadczenia mogą pozostawić w nas trwałe traumy. Pandemia koronawirusa, izolacja z nią związana, oraz lęk przed kontaktem z innymi ludźmi, mogły znacząco nasilić nasze problemy. To wszystko ma także wpływ na sferę duchową, ponieważ problemy emocjonalne i psychiczne mogą znacząco wpłynąć na nasze doświadczenia duchowe.
Medytacja chrześcijańska i uważność, o których pisze Ojciec w książce "Uzdrowienie wewnętrzne", to praktyczne narzędzia, które mogą pomóc nam radzić sobie z tymi problemami. Dlaczego nie wystarczy po prostu przyjść do Jezusa i prosić Go o uzdrowienie?
- Oczywiście, przyjście do Jezusa jest ważne. Niemniej często potrzebujemy wsparcia, aby nauczyć się do Niego zbliżać w trudnych chwilach. Inaczej może się zdarzyć, że na modlitwie będziemy próbowali być poprawni: "Teraz jest czas na modlitwę, więc zapominam o problemach rodzinnych i kłótniach". Jeśli oddzielamy modlitwę od naszego życia, nasza duchowość staje się chora.
W mojej książce opisuję różne metody, które pomagają przeżywać to, co dzieje się w naszym życiu razem z Jezusem i modlić się całym sobą - nie tylko umysłem, ale także sercem i emocjami, które przeżywamy, zarówno radością, jak i smutkiem. Metody te pomagają zatrzymać się ciału, być bardziej "tu i teraz", uniknąć gonitwy myśli o przeszłości lub przyszłości, co często bywa problemem podczas modlitwy.
Co w takim razie ze "skutecznymi" nowennami i modlitwami do "potężnych" świętych? Wiele osób w swoich świadectwach podkreśla, że modlitwy te "działają".
- Już sama terminologia może ujawnić pewne niebezpieczeństwo. Jeśli zaczynamy mówić o modlitwach, które "szczególnie działają", sugeruje to podejście magiczne. Może to oznaczać, że modlitwa przestaje być dla nas spotkaniem z kochającym Bogiem, kochającym Tatą, a staje się próbą manipulowania Nim lub narzędziem do osiągania własnych celów.
Istotna jest również intencja. Każda modlitwa może być pięknie przeżywana jako medytacja i głębokie wejście w Bożą rzeczywistość lub prawdę o Bogu. Jeśli jednak modlitwa przestaje być zachwytem nad Bożym pięknem, to istnieje pewne niebezpieczeństwo, że będziemy próbowali "zamodlić" problem lub uciec od niego. Podobnie działają używki - sprawiają, że czujemy się na chwilę dobrze, uciekając od tego, co trudne.
Jak wobec tego znaleźć złoty środek w kontekście wstawiennictwa świętych? Z jednej strony jest ono czymś dobrym, z drugiej - może być polem do nadużyć.
- Kluczową kwestią jest relacja. W Kościele jesteśmy zachęcani do budowania zdrowych relacji z Bogiem, ludźmi i świętymi. Święci są dla nas jak przyjaciele, którzy towarzyszą nam w naszej drodze wiary. Jeśli traktujemy ich w ten sposób, ich wstawiennictwo może być dla nas wsparciem i siłą. Jednak próba uzyskania nad nimi kontroli lub traktowanie modlitw do nich jako sposobu na manipulowanie Bogiem, jest niezgodne z Ewangelią.
Pożyteczne metody, które opisuje Ojciec w swojej książce, mają swoje źródło lub są wykorzystywane w całkowicie odmiennym systemie filozoficzno-religijnym. Czy są sytuacje, w których korzystanie z nich może być niebezpieczne duchowo?
- Podobnie jak w przypadku nowenn i modlitw bardzo ważne jest zrozumienie naszych intencji. Jeśli używamy tych metod - medytacji, uważności - aby skupić się, zatrzymać, jest to neutralne. Metody są tylko metodami. Jednakże, jeśli pozostajemy na poziomie samych metod i nie prowadzą nas one do relacji z Bogiem lub nie pomagają wejść w Bożą obecność, może to być niezdrowe duchowo. Chodzi o to, by nie zatrzymać się na poziomie samej metody, ale wykorzystać ją jako narzędzie do zbliżenia się do Boga i wejścia w Jego obecność. W tym kontekście polecam rozważania bpa Andrzeja Siemieniewskiego na temat medytacji chrześcijańskiej.
W swojej książce pisze Ojciec o trudnych doświadczeniach z przeszłości, które mogły zranić nasze "wewnętrzne dziecko".
- Zachęcam do tego, by przyglądać się "wewnętrznemu dziecku". Często jest ono świadectwem tego, że nosimy w sobie traumę. Ważne, by mu się przyjrzeć i zdać sobie sprawę, że często jesteśmy w sobie sprzeczni - chcemy dobrze, a nie potrafimy tacy być, chcemy bardziej kochać, mieć więcej łagodności, cierpliwości, pokoju, a jest w nas tyle chaosu, którego nie rozumiemy. Ból i cierpienie, których teraz doświadczamy, mogą być motywacją do przyjrzenia się naszej przeszłości i traumom, które ciągle bolą i wpływają na nasze życie. To szansa na lepsze zrozumienie siebie i swoich reakcji na życiowe wyzwania. Moją osobistą motywacją, by przyjrzeć się "wewnętrznemu dziecku", było to, że wciąż robiłem w życiu tyle głupot, choć tego nie chciałem (śmiech).
Co robić, gdy pomimo korzystania z pomocy specjalistów, leków i metod, uzdrowienie nie przychodzi, a ból fizyczny czy problemy psychiczne nie ustępują? Gdzie wtedy szukać nadziei?
- Dla mnie czymś naturalnym jest szukanie bliskości Jezusa. Nawet w bólu i cierpieniu, których doświadczam. Jeśli jesteśmy świadomi tej bliskości, jest nam łatwiej. Modlitwa, medytacja nad Słowem Bożym, oraz akceptacja samego siebie i swoich ograniczeń w obecności kochającego Boga, mogą naprawdę pomóc w trudnych chwilach. Znam osoby, które w największych kryzysach po prostu przytulały się do krzyża. Ściągały go ze ściany i tuliły się do niego w fizyczny sposób, modląc się swoją bezradnością. Bliskość Boga i krzyż nawet w największych tragediach naszego życia mogą być dla nas siłą.
Skomentuj artykuł