Jana Pawła II wyróżniała umiejętność kochania

(fot. episkopat.pl)
Andreas Englisch

Karol Wojtyła nie bał się ani Kurii, ani tego, że świat drwił sobie z jego wiary, a jego poglądy określał jako niedzisiejsze. Dalej robił swoje i nikt nie był mu w stanie zabronić okazywania miłości wszystkim ludziom na całej ziemi.

Postawa Karola Wojtyły jako papieża nie była ani kolejną fazą ewolucji papiestwa, ani też nowym jej rozdziałem. To był burzliwy, wręcz rewolucyjny przełom. Tego jeszcze nie było - żaden papież nie był dotąd "na wyciągnięcie ręki", żadna z głów Kościoła nie demonstrowała, że jest takim samym człowiekiem jak wszyscy inni. Kiedyś podczas pobytu w Castel Gandolfo w tak zwanej Sali Szwajcarów czekali na Jana Pawła II wysocy dygnitarze. On tymczasem spacerował po parku i przyglądał się grającemu w piłkę małemu chłopcu, synowi ogrodnika. Sekretarze machali do niego, próbując gestami przekazać, że goście czekają i Jego Świątobliwość powinien już wracać. Ale papież stanowczo pokręcił głową, jak gdyby chciał im odpowiedzieć: "Przykro mi, nie mam czasu, teraz muszę pograć w piłkę". I wymienił z malcem parę podań, wprawdzie tylko przez chwilę, jednak na tyle długą, by dać do zrozumienia, że to dziecko jest teraz dla niego dużo ważniejsze niż jakikolwiek termin. Papieski fotograf Arturo Mari zrobił wtedy parę przepięknych zdjęć.

Według przekonań watykańskich notabli Ojciec Święty nie powinien robić podobnych rzeczy i do tej pory tak było. Grozą wśród kardynałów z Kurii powiało też wówczas, gdy papież został przez jakiegoś intruza sfotografowany w basenie tylko w kąpielówkach. Zdawało się, że to sprawka samego diabła, ale Karol Wojtyła skomentował to ze spokojem: "No, jestem tylko ciekaw, która gazeta to opublikuje". Nie sposób policzyć jego uchybień wobec obowiązującej dotąd w Watykanie wizji nieskazitelnej osoby papieża. Na przykład 14 maja 1999 roku nie mógł się powstrzymać i ku przerażeniu kardynałów z Kurii ucałował Koran. Nie miał też nic przeciwko temu, by dzieci urzędników z Castel Gandolfo bawiły się w chowanego, kryjąc się pod jego płaszczem. Karol Wojtyła był człowiekiem z krwi i kości, a tym, co go wyróżniało, była umiejętność kochania.

Pamiętam lot do Rio de Janeiro w październiku 1997 roku. Kilka dni wcześniej papież wziął udział w Spotkaniu Młodzieży w Bolonii, podczas którego wystąpił Bob Dylan, a on śpiewał razem z nim. Siedząc teraz w samolocie, powiedział: "Dziś to ja będę zadawał pytania". Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni. Czyżby miał nam coś za złe? Czy ostatnim razem zapytaliśmy go o coś, co mu się nie spodobało? On jednak zaraz dodał:

- Ja też śpiewałem w Bolonii.
- Wszyscy słyszeliśmy - potwierdziliśmy. Papież zaś zapytał:
- No więc chciałbym się dowiedzieć, jak wypadłem? Wybuchnęliśmy śmiechem, a mój nieżyjący już przyjaciel i kolega po fachu Orazio Petrosillo powiedział:
- Nie wiedzieliśmy do tej pory, że Wasza Świątobliwość zna przeboje pop.

Jednak przez wszystkie te lata najgorszą zmorą watykańskiej Kurii była fundamentalna zasada Karola Wojtyły, by nie uchylać się przed żadną ryzykowną sytuacją. Papież, który uchodzi za wcielenie doskonałości, nie popełnia przecież błędów. Aby uniknąć błędów, należało jednak unikać wszelkiego rodzaju sytuacji umożliwiających ich wystąpienie. Każdą z niezliczonych papieskich podróży poprzedzała ta sama dyskusja. Czy podróż papieża nie zostanie wykorzystana do złych celów, czy nie zostanie potraktowana instrumentalnie? Czy naprawdę nie naraża się na niebezpieczeństwo, kiedy jako pierwszy papież w historii przekracza próg synagogi lub kościoła ewangelickiego albo modli się w meczecie? A może wynikną z tego problemy? Czy fakt, że w tamtą pamiętną Środę Popielcową 2000 roku poprosił o przebaczenie wszystkich złych uczynków wyrządzonych ludziom w imieniu Kościoła katolickiego, nie mógł wzbudzić protestów, a zarazem narazić go na niebezpieczeństwo? A czy nie było nazbyt ryzykowne, stojąc przed Ścianą Płaczu w Jerozolimie, przyznać się do istnienia odwiecznej nienawiści pomiędzy chrześcijanami a żydami i zapewnić, że już nigdy w imieniu Kościoła nie dojdzie do aktów przemocy wobec Żydów? Czy wszystkie te posunięcia nie godziły w godność papieża? Karol Wojtyła machał tylko ręką:

- Każdą z moich pielgrzymek traktuje się instrumentalnie - mówił. - Biorę to na siebie.

Ksiądz Stanisław Dziwisz, wieloletni sekretarz Jana Pawła II, późniejszy arcybiskup krakowski i kardynał, kiedy dochodziło do spięć, mawiał zawsze o swoim zwierzchniku: "Karol Wojtyła jest wolnym człowiekiem, człowiekiem przenikniętym wolnością". Karol Wojtyła nie bał się ani Kurii, ani tego, że świat drwił sobie z jego wiary, a jego poglądy określał jako niedzisiejsze. Dalej robił swoje i nikt nie był mu w stanie zabronić okazywania miłości wszystkim ludziom na całej ziemi.

Kiedy Jan Paweł II zmarł, jego długoletni rzecznik Joaquín Navarro-Valls powiedział nam - wszystkim, którzy przez dziesięciolecia pracowaliśmy dla papieża - że zaprowadzi nas do trumny z Jego ciałem. W tym właśnie dniu zadzwoniła do mnie koleżanka żydowskiego pochodzenia, która pracowała dla jednej z amerykańskich stacji telewizyjnych:

- Zaprowadzą nas do niego, może poszedłbyś razem ze mną? Nie dam rady pójść tam sama.
Poszliśmy więc razem, trzymając się za ręce. Oboje płakaliśmy.
- Ale ty jesteś przecież żydówką.
- Tak - zaszlochała - ale Karol Wojtyła był wyjątkowy, był prawdziwym mężem Bożym. - Otarła łzy. - Co on z nami zrobił? - I sama zaraz odpowiedziała: - Myślę, że nas odmienił.
Dziś wiem, że miała rację. Wtedy powiedziałem tylko:
- Tam na placu miałem wrażenie, że chcą go ogłosić świętym.
Na co odpowiedziała z uśmiechem:
No to musi teraz odpokutować za Tucciego.
Ja również się uśmiechnąłem.

Fragment książki Andreasa Englischa "Uzdrowiciel"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jana Pawła II wyróżniała umiejętność kochania
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.