Jej jedynym pożywieniem była Komunia św.

(fot. youtube.com)
Stanisław Biel SJ

Cierpienie mistyczne należy chyba do najbardziej tajemniczych i kontrowersyjnych. Przykładem może być współczesny mistyk, św. o. Pio, podejrzewany wręcz o fałszowanie stygmatów. O. Pio budził wiele wątpliwości nie tylko wśród lekarzy, miejscowego biskupa, ale nawet u współbraci i przełożonych zakonnych.

Z powodu nieufności odbierano mu czasowo prawo do korespondowania z wiernymi poza klasztorem, a nawet do celebrowania publicznie Eucharystii. Oskarżano go, że w sposób sztuczny podtrzymuje rany. Żadne zarzuty nie zostały jednak potwierdzone w czasie drobiazgowych badań w procesie beatyfikacyjnym, a później kanonizacyjnym. Również współczesne oskarżenia S. Luzzatto, zawarte w książce: "Ojciec Pio, cuda i polityka XX wieku", sugerujące, że dłonie, stopy i bok świętego nie goiły się latami, gdyż rozjątrzał rany kwasem fenolowym, należy uznać za ignorancję w sprawach mistycznych i szukanie sensacji.

Stygmaty są spontanicznie pojawiającymi się ranami na ciele, podobnymi do ran Jezusa w czasie Jego męki (np. korona cierniowa, przebity bok, rany rąk i nóg). Ich charakterystyczną cechą jest ciągłość. Nie goją się, nie powodują jednak infekcji ani rozkładu tkanki, często wydzielają przyjemny zapach. Stygmatycy odczuwają autentyczny fizyczny, psychiczny i duchowy ból, adekwatny do stopnia zranienia, dopełniając w ten sposób braków udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (Kol 1, 24). Ponieważ stygmaty należą do zjawisk paramistycznych, a dotyczą również sfery somatycznej, wywołują wiele pytań i wątpliwości, zwłaszcza, że mogą być powodowane przez szatana lub przez hipnozę albo silną autosugestię.

DEON.PL POLECA

Prawdopodobnie pierwszym stygmatykiem był św. Paweł. Wspomina o tym w liście do Galatów: ja na ciele swoim noszę blizny, ślady przynależności do Chrystusa (Ga 6, 17). Egzegeci uważają, że chodzi mu o blizny związane z cierpieniem wynikającym z prześladowań, które posiadają charakter piętna wypalanego w starożytności u niewolników, żołnierzy czy czcicieli bóstw albo rodzaj współczesnego tatuażu. Niemniej, nie można wykluczyć stygmatów.

Pierwszym udokumentowanym przypadkiem stygmatyzacji jest św. Franciszek z Asyżu, który otrzymał fizyczne rany w tradycyjnych miejscach ran Jezusa. Innymi bardziej znanymi stygmatykami byli: św. Teresa ze Sieny, św. Jan od Krzyża, św. Teresa z Avila, św. Rita, św. Małgorzata Maria Alacoque, Teresa Neumann, św. ojciec Pio i św. Faustyna Kowalska. A. Imbert-Gourbyre doliczył się pod koniec XIX wieku 321 autentycznych przypadków stygmatyzacji.

Jako "przykład" cierpienia mistycznego chciałbym przypomnieć mniej znaną postać, francuską mistyczkę - Martę Robin (1902-1981). Była prostą wiejską dziewczyną, która w wieku dwudziestu sześciu lat została dotknięta całkowitym paraliżem. Przez okres pięćdziesięciu lat w każdy piątek doznawała ekstazy, "agonii serca i duszy" i przeżywała mękę Jezusa. Otrzymała również stygmaty, które upodobniły ją do cierpiącego Jezusa: Wówczas z Serca Jezusa wytryskują smugi ognia. Rozciągają Martę na krzyżu. Marta czuje krzyż na plecach. Pali ją mocny ogień. Potem ofiaruje swoje stopy. Z boku Jezusa wytryskuje silny płomień i rozdzielając się na dwa, uderza jednocześnie w obie stopy Marty. Trzeci płomień, nie rozdzielając się, uderza Martę w lewy bok i wypala jej ranę na dziesięć centymetrów. Ze stóp, z dłoni i z boku zaczyna płynąć krew. W tym samym czasie Jezus nakłada jej na głowę koronę cierniową. Marta czuje te koronę cierniową nawet na gałkach ocznych. Krew spływa z całej głowy (R. Peyert).

Sama Marta w taki sposób opisuje własne cierpienie: Upadałam pod tym ciężarem. Od cierni paliła mnie głowa, tak samo paliło mnie w sercu, w dłoniach i stopach… Pomału przychodziłam do siebie i w ciągu dnia mogłam mówić. Podczas podobnych cierpień odwiedziło Martę ponad sto tysięcy osób, a dziesiątki tysięcy były świadkami jej stygmatów oraz przeżywanej męki.

Jednak Marta Robin była prostą i skromną osobą; nie pragnęła sławy ani sukcesu. W czasie modlitwy do Maryi prosiła: O Maryjo, spraw, abym każdego dnia była coraz bardziej uległa, cierpliwa i prosta. Niech o mnie nie wiedzą i niech o mnie zapominają. Nie proszę o to, aby Bóg dokonał we mnie widocznych zmian, ale jedynie o to, abym była pokornym i małym dzieckiem, łagodnego i pokornego serca.

Jedynym "pożywieniem" Marty była Komunia święta. Przez pięćdziesiąt lat nie jadła, nie piła, ani nie spała. Żyła jedynie Eucharystią. Marta Robin była "jednym wielkim cierpieniem". W swojej modlitwie ofiarowania napisała: Boże mój, znasz moją kruchość i bezdenną głębię mojej nędzy… Gdybym miała być kiedyś niewierna Twej wszechwładnej woli wobec mnie, gdybym miała cofnąć się przed cierpieniem i Krzyżem, i zejść z Twojej drogi tak słodkiej, uciekając od czułej podpory Twych ramion… Och, błagam Cię i zaklinam: daj mi łaskę, bym w tej samej chwili umarła. Mistyczne cierpienie Marty wypływało z miłości do Boga i do ludzi. Łącząc się z cierpieniem Jezusa, wypraszała zbawienie wielu zagubionym osobom: Moja dusza jest zupełnie opuszczona… Cała broczę we krwi, ale żarliwie zgadzam się nadal pielgrzymować. Mam tylko jedno pragnienie: zbawiać dusze miłując Boga stale i coraz bardziej (19 IV 1930).

Cierpienie było dla Marty szkołą prawdziwej miłości i kształtowaniem prawdziwego człowieczeństwa: Doświadczam, jak słodko jest kochać, nawet w cierpieniu. I powiedziałabym nawet, zwłaszcza w cierpieniu, ponieważ cierpienie jest największą szkołą prawdziwej miłości... Jest ono żywym językiem miłości i wielką nauczycielką rodzaju ludzkiego. Uczymy się kochać i kochamy prawdziwie jedynie w cierpieniu i poprzez cierpienie, ponieważ cierpienie buduje się nie w rozkoszach ludzkich obecnego życia, ale w ogołoceniu i zaparciu się samego siebie, i na Krzyżu (17 III 1927).

Cierpienie nie jest celem samym w sobie. Ale z drugiej strony, choć brzmi to paradoksalnie, nie ma miłości bez cierpienia. Prawdziwa miłość jest "obumieraniem sobie", własnego czysto egoistycznego "ja", otwarciem i akceptacją inności, odmienności, zgodą na słabość, błędy i niedociągnięcia innych, a więc wiąże się z cierpieniem i pozostawia ranę.

Cierpienie, chorobę, śmierć może "pokonać" tylko miłość, nie środki znieczulające, medycyna ani cudowne uzdrowienia. Miłość nadaje sens wszystkiemu i pozwala znosić najcięższe trudy. Dramat człowieka nie polega na tym, że cierpi, ale na tym, że jest to cierpienie zmarnowane, niepotrzebne, odrzucone. Gdy brakuje miłości jako najwyższego sensu cierpienia, staje się ono niemożliwe do udźwignięcia.

/Fragment pochodzi z książki "Bóg otrze z oczu każdą łzę"/

Papież Franciszek wyraził zgodę na ogłoszenie heroiczności cnót Marty Robin i siedmiorga innych sług Bożych.

Dekret w tej sprawie Kongregacja ds. Kanonizacyjnych wydała 7 listopada 2014 roku. Do ich beatyfikacji potrzebne będzie jeszcze uznanie cudu za ich wstawiennictwem. Na prośbę Marty powstały "Ogniska Miłości" (Foyers de Charite). Pierwsze z nich ks. Georges Finet, przyszły ojciec duchowy Marty, założył w szkole. Dzisiaj "Ogniska" działają w 40 krajach, w tym dwa w Polsce: w Olszy koło Rogowa (archidiecezja łódzka) i Kaliszanach koło Józefowa (archidiecezja lubelska).

Zmarła 6 lutego 1981 r. Jej proces beatyfikacyjny toczy się od 1986 r.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jej jedynym pożywieniem była Komunia św.
Komentarze (14)
A
abc
11 marca 2013, 20:49
Hipnozą czyi autosugestią można zrobić sporo, np. znieczulić. Ale nie da się tymi metodami wytworzyć fizycznych ran na ciele. ... To prawda, hipnozą i autosugestią się nie da tego zrobić, to po prostu mit, bajka.
H
Helena
10 marca 2013, 20:55
Tu tekst jeszcze jednego Jezuity na ten temat http://www.mateusz.pl/duchowosc/sl-dopelnianie.htm
B
bhhbhbhbh
9 marca 2013, 12:51
Aby cierpienie stało się do zniesienia i niesione z miłością musimy CAŁĄ swoją istotą przylgnąć do Pana Jezusa odrzucając wszelki grzech .Grzech nie może być przez nas akceptowany ma być odtrącony bez wzgladu na wszystko.KTO SŁUCHA SŁUCHA SŁÓW   MOICH I PRZESTRZEGA ICH TEN MNIE MIŁUJE . Musimy narodzić się na nowo poprzez przemianę serca i żal za grzechy a przez to przemianę życia .
BW
Bez własnego cierpienia,
15 stycznia 2013, 20:07
pisanie o cierpieniu jest GOŁOSŁOWNE. Nie można powiedzieć drugiemu człowiekowi że ma cierpieć i miłować, kiedy sami opływamy we wszystko co człowiekowi jest potrzebne, a ten drugi ledwo zipie pod ciężarem nieszczęść i chorób. A potem jeszcze go osądzimy za zwątpienie w tak niesprawiedliwego Boga, jakiego mu przedstawiamy.
MR
Maciej Roszkowski
15 stycznia 2013, 15:01
Tak boję sie cierpienia i proszę abym umiał je przyjąć
E
Edi
15 stycznia 2013, 11:31
Bóg nie daje cierpienie tylko szczęście... większość ludzi tak myśli, że to od Boga pochodzi. To błąd. Cierpienie pochodzi od szatana i grzechu - człowieka samego, lub grzechu innego człowieka. Trzeba się spowiadać, przeprosić Boga [gdy się ma grzechy] i prosić Go usilnie Z WIARĄ I UFNOŚCIĄ o ratunek. On zawsze pomoże. Cierpienie - jeżeli już daje je Bóg, to jest wyłącznie darem - w ostatecznośći ku nawróceniu, lub gdy człowiek sam chce pomóc Chrystusowi nieść Krzyż Ratunku. A my ilekroś słyszymy o cierpieniu mówimy o Krzyżu od Boga, Jego Woli itd... OPAMIĘTAJCIE SIĘ LUDZIE. BÓG JEST MIŁOŚCIĄ!!! ON CHCE BYĆ NASZYM ZBAWICIELEM, I W DOCZESNOŚCI I WIECZNIE. Jestem z Nim kupę lat i daję tego świadectwo.
J
JSTJS
13 stycznia 2013, 23:08
"~Nędzny człowieczek Tak- Boję się cierpienia. Mam już go dosyć i podobnie rozwala mnie gdy widzę je u innych. Okropnym w czytaniu tego typu tekstów jest To że cierpienie wcale nie jest słodkie i jeśli przyjmiemy, że ma być dla nas rozkoszą to tylko zgłupniemy. To Bóg może w nas uczynić taki cud, że zaczniemy je odbierać inaczej, ale jeśli nie stanie się to w naturalny niezależny od naszych zabiegów sposób- tzn. sparwi to sam Bóg, to lepszym będzie przyznać się do własnej słabości i nie okłąmywać się, że jesteśmy w stanie przetrzmać więcej niż potrafimy. Jestem człowiekiem- cierpię- jest mi z tym potwornie źle... ale wieżę że Boga w ten sposób nie zawodzę, bo On wie, że nie jestem w stanie tego znieść i nie może mi zażucać brak czegoś czego sam mi nie dał. Jeśli głupio gadam niech ktoś mnie upomni." O ile Cię dobrze kojarzę po tej dysortografii, to Ty się doskonale potrafisz ustawić w każdej sytuacji, a cierpienie znasz tylko z lektur.
R
red
13 stycznia 2013, 22:10
Gdy brakuje miłości jako najwyższego sensu cierpienia, staje się ono niemożliwe do udźwignięcia. i w tym sęk...
NC
Nędzny człowieczek
13 stycznia 2013, 21:24
Tak- Boję się cierpienia. Mam już go dosyć i podobnie rozwala mnie gdy widzę je u innych. Okropnym w czytaniu tego typu tekstów jest To że cierpienie wcale nie jest słodkie i jeśli przyjmiemy, że ma być dla nas rozkoszą to tylko zgłupniemy. To Bóg może w nas uczynić taki cud, że zaczniemy je odbierać inaczej, ale jeśli nie stanie się to w naturalny niezależny od naszych zabiegów sposób- tzn. sparwi to sam Bóg, to lepszym będzie przyznać się do własnej słabości i nie okłąmywać się, że jesteśmy w stanie przetrzmać więcej niż potrafimy. Jestem człowiekiem- cierpię- jest mi z tym potwornie źle... ale wieżę że Boga w ten sposób nie zawodzę, bo On wie, że nie jestem w stanie tego znieść i nie może mi zażucać brak czegoś czego sam mi nie dał. Jeśli głupio gadam niech ktoś mnie upomni.
B
bs
13 stycznia 2013, 20:13
Hipnozą czyi autosugestią można zrobić sporo, np. znieczulić. Ale nie da się tymi metodami wytworzyć fizycznych ran na ciele.
KM
koniec masochizmu
13 stycznia 2013, 02:03
Jeden w cierpieniu znajdzie rozkosz, drugiego odwiedzie ono od Boga.
N
nika
12 stycznia 2013, 19:50
Cierpienie jest jedyną drogą miłości, bolesną do granic wytrzymałości serca, trudną i wyniszczającą ale tak słodką, że nie che się z niej schodzić. Miłośc to droga cierpienia. 
MAŁGORZATA PAWŁOWSKA
8 stycznia 2013, 12:35
„Gdy brakuje miłości jako najwyższego sensu cierpienia, staje się ono niemożliwe do udźwignięcia." Czy znacie miłość, która nie wiązałany się z cierpieniem? To raczej nie miłość, a krótkotrwała przyjemność, która jest raczej darem diabła. Nie przyjmować cierpienia oznacza wyrzec się prawdziwej miłości. Miłość bez cierpienia może dać tylko Bóg wraz z Niebem. 
-
-
8 stycznia 2013, 11:39
Boisz się cierpienia...?