Jezus przyjdzie i wszystko naprawi
Uczucia nieuporządkowane są dla ludzkiej duszy jak pułapka na myszy albo lep na muchy: złapie się człowiek i niby jeszcze żyje, ale nie może się ruszyć – albo ktoś mu pomoże uwolnić się z pułapki, albo czeka go powolna śmierć. Miłość nieuporządkowana to jest choroba, niestety, śmiertelna.
Czy Boga trzeba szukać, czy raczej czekać, aż on znajdzie mnie?
Reforma duchowości chrześcijańskiej, jakiej dokonał Ignacy Loyola, polegała przede wszystkim na tym, że przypomniał on fundamentalną prawdę: Boga trzeba pokochać! Wprawdzie nic w tym nowego, bo o tym samym mówi już pierwsze i najważniejsze przykazanie Boże, ale jednak człowiek ma taką skłonność, aby w miejsce miłości stawiać strukturę, bo ta daje mu poczucie bezpieczeństwa. Chyba najlepszym przykładem takie struktury są sztywne przepisy liturgiczne, które mogą być wyrazem żaru serca, ale też wprost przeciwnie, za którymi można skutecznie ukryć bardzo wiele, nawet zimny ateizm. Ignacy, który przeszedł przez etap skrupulanctwa, przekonał się, że tylko to dobrze funkcjonuje, co opiera się na miłości. To właśnie ona ma leżeć u podstaw najważniejszego wyboru, jakiego może dokonać człowiek, czyli pójścia drogą życia chrześcijańskiego, jak i u podstaw tych mniej ważnych decyzji – inspiracją zawsze powinno być pragnienie pełnienia woli Boga.
Kocham, bo chcę
Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że wszyscy wielcy reformatorzy chrześcijaństwa mówili zawsze to samo: namawiali do zakochania się w Bogu. Dla kontrastu nie brakowało i takich, którzy Bogiem straszyli, ale tych trudno uznać za „wielkich” i też zbyt dużo tym straszeniem nie osiągnęli, bo strach działa tylko na chwilę. Metoda modlitwy, jaką proponował Ignacy, jest prosta: opiera się na rozmyślaniu o Bogu, który objawił się w Jezusie (w przypadku medytacji ewangelicznej) albo na rozmyślaniu o Bogu obecnym w życiu człowieka (w przypadku codziennego rachunku sumienia). To rozmyślanie ma za zadanie wyeliminować dystans między człowiekiem a Bogiem i poprowadzić do fascynacji Jezusem, czego konsekwencją jest zakochanie w Bogu. To z kolei dokonuje się tak, jak w przypadku powołania apostołów:
- najpierw człowiek spotyka Boga, który zaprasza go do pójścia tą samą drogą;
- słysząc to zaproszenie, człowiek uświadamia sobie, że jest dla Boga kimś ważnym;
- konsekwentnie widzi, że wszystko, co osiągnął do tej pory jest mniej warte niż relacja z Bogiem;
- no i ostatecznie decyduje się iść za Jezusem;
- z czasem jednak okazuje się, że to dopiero początek drogi, a poznając bliżej Boga, coraz bardziej identyfikuje się z nim, aż uświadomi sobie, że tak naprawdę to człowiek… naprawdę kocha Boga.
Przyjdzie Jezus i uporządkuje bałagan w duszy
Dlaczego zatem czekamy na przyjście, na narodzenie Jezusa? Bo on porządkuje wszystko, w tym również miłość. Przychodzi do nas bez darów, z pustymi małymi rączkami: nie uzdrawia, nie naucza, nie rozmnaża chleba. Przychodzi ze swoją tęsknotą za człowiekiem i daje nam tylko… siebie. Ale to właśnie wtedy, gdy śpi w żłóbku w Betlejem, mamy jedyną okazję, żeby pokochać go „za nic”: wyłącznie za to, że jest. A on za naszą miłość odwdzięczy się wyłącznie uśmiechem.
Każdy człowiek z Betlejem wychodzi mądrzejszy, bo wie, że najlepszą rzeczą, jaką może zrobić na świecie, to pokochać: Boga i Człowieka.
Skomentuj artykuł