Kard. Ryś: „Porządni” i „pobożni” oburzają się, że Jezus spotyka się z grzesznikami
Kto ma trudność z miłosierdziem, zachowa się jak drugi z opisanych synów, który, powołując się na sprawiedliwość, urządził ojcu popis moralizatorskiej retoryki. Kto sam doświadczył miłosierdzia, ten wie, jak ta rzeczywistość daleko leży od wszelkich ocen i pouczeń… – pisze kard. Grzegorz Ryś.
„A kiedy jeszcze był daleko, zobaczył go ojciec i ulitował się”
Miłosierdzie Boże jest bezwarunkowe, ale jego „nadzieją”jest także prowokowanie odpowiedzi ze strony człowieka. Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie pokazuje nam stosunek Boga do człowieka.
W postaci Samarytanina realizuje się radykalna miłość, która bezwarunkowo wydobywa godność człowieka spod wszelkich nawarstwień zła. Uratowany otrzymał łaskę spotkania w drodze Miłosiernego. Dzięki temu zachował swoje życie. Łaska jest darmowa, zawsze jednak woła do człowieka o przyjęcie i odpowiedź.
O tym, jak wygląda relacja miłosierdzia ze strony człowieka w stosunku do Boga – nasze przyjęcie (bądź nie) łaski i odpowiedź na nią – mówi ewangelista Łukasz, przytaczając przypowieść o miłosiernym ojcu i dwóch marnotrawnych synach (Łk 15, 11-32). To najpiękniejsza z przypowieści, jakie wygłasza Jezus. Poruszający obraz relacji najbliższych sobie osób, jaki się z niej wyłania, nadal jednak pogłębia w naszych oczach boski skandal miłosierdzia.
Skandal, który zakrywaliśmy, choćby tytułując aż do tej pory ów tekst jako „przypowieść o synu marnotrawnym” (zrywa z tym zwyczajowym określeniem m.in. Benedykt XVI w Jezusie z Nazaretu). Tak naprawdę to nie syn, który opuścił ojca, wzburza w nas krew, ale to, jak postępuje wobec niego ojciec.
Kto ma trudność z miłosierdziem, zachowa się jak drugi z opisanych synów, który, powołując się na sprawiedliwość, urządził ojcu popis moralizatorskiej retoryki. Kto sam doświadczył miłosierdzia, ten wie, jak ta rzeczywistość daleko leży od wszelkich ocen i pouczeń.
Szukaj, aż znajdziesz
„Ewangelią w Ewangelii”bywa słusznie nazywany piętnasty rozdział Ewangelii świętego Łukasza, którego zwieńczeniem jest przypowieść o ojcu miłosiernym i dwu braciach.
Autor – nie używając w całym rozdziale ani razu pojęcia „miłosierdzie”– przytacza wcześniej dwie inne przypowieści Jezusa, które również wyraźnie mówią o tej radykalnej miłości Boga. Ewangelista ukazuje losy dwóch zgub: jedną jest owca, która opuściła stado, drugą drachma, która zawieruszyła się w domu kobiety. Obie zguby zostają odnalezione i stają się przyczyną wielkiej radości. I to nie tylko dla tych, którzy są ich właścicielami, ale również dla ludzi zaproszonych przez nich do świętowania.
Pierwsza przypowieść mówi o tym, jak pasterz, by odnaleźć jedną owcę, pozostawił dziewięćdziesiąt dziewięć pozostałych na pustyni i „szukał, aż znalazł” (Łk 15, 1-7). Bohater Jezusowej opowieści przeżył taką radość, że wziął owcę na swoje ramiona, a powróciwszy do domu, zwołał przyjaciół i sąsiadów. „Większa będzie radość w niebie z jednego grzesznika – tłumaczy Chrystus słuchaczom – niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia”. Choćbyś był sam jeden wśród kryształowych (w ich mniemaniu) ludzi, Bóg nie zapomni o tobie, będzie wychodzić do ciebie tak długo, aż się spotkacie.
Druga przypowieść opowiada historię kobiety, która zgubiła jedną ze swoich dziesięciu drachm (Łk 15, 8-10). Kobieta przetrząsa w poszukiwaniu monety cały dom i „szuka starannie, aż ją znajdzie”. Jednak jej końcowa reakcja wydaje się nieproporcjonalna do sytuacji: zaprasza przyjaciółki i sąsiadki, by cieszyły się wraz z nią. „Taka sama jest radość wśród aniołów Bożych z jednego grzesznika – mówi Jezus – który się nawraca”. Choćbyś się sam sobie wydawał nikim, Bóg zna twoją wartość i zaprasza cię do relacji ze Sobą.
Słuchasz czy szemrasz?
Trzecia przypowieść – o miłosiernym ojcu i dwóch synach – łączy elementy wcześniejszych. Zguba ma więc podwójny wymiar: tak jak owca zgubiła się poza domem, a drachma kobiety w domu, tak jeden syn gubi się z dala od domu, drugi zaś, pozostając w nim. Tak jak pasterz i kobieta zaprosili przyjaciół i sąsiadów do świętowania, tak samo ojciec miłosierny urządza ucztę z okazji odnalezienia się młodszego syna.
Żeby dobrze zrozumieć zamysł Jezusa, musimy pamiętać, komu przedstawiał te przypowieści. „Schodzili się do Niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać – relacjonuje Łukasz. – Faryzeusze jednak i nauczyciele Pisma szemrali: ≫On przyjmuje grzeszników i jada z nimi≪” (Łk 5, 1-2). We wszystkich polskich przekładach nie uwzględniono obecnego w tekście greckim słowa „wszakże”, które rozpoczyna to zdanie. Tymczasem jest to łącznik poprzedniego rozdziału z rozdziałem właśnie się rozpoczynającym.
Wcześniej (Łk 14, 25-35) Jezus roztacza przed swoimi uczniami radykalną perspektywę: każe im nienawidzić swoich najbliższych i siebie samych, mówi, że nie mogą iść za Nim, jeśli nie wezmą swojego krzyża, że muszą się wyrzec wszystkiego, co posiadają. Inaczej będą jak zwietrzała sól – bezużyteczni. „Kto ma uszy do słuchania – kończy Jezus katalog swych wymagań – niechaj słucha!”. I tu pada owo „wszakże”. Dzięki niemu widać, że tak radykalna postawa Chrystusa nie zraża, lecz pociąga ludzi. Kogo? Najpierw celników i grzeszników, czyli tych, których świat już osądził. Oni więc do Niego przychodzą, ponieważ przy Jezusie czują się wartościowi, nie są odrzuceni bez względu na to, jaka jest ich przeszłość, a nawet teraźniejszość.
Grzesznicy rozumieją Jezusa. Ludzie zranieni i złamani przez życie sami do Niego lgną. Ci zaś, którzy są „porządni” i „pobożni”, oburzają się, że Jezus spotyka się z grzesznikami. Dlatego Chrystus te trzy przypowieści opowiada nie ze względu na grzeszników, ale ze względu na tych, którzy nie rozumieją Jego miłosierdzia.
W przypowieści o miłosiernym ojcu największy problem mamy znów z Bożym działaniem, które stanowi zamach na ludzkie intuicje moralne. Eksponowana do niedawna postać syna marnotrawnego jest tu w gruncie rzeczy mniej problematyczna niż postawa drugiego z braci.
Jednak największy sprzeciw wzbudza w nas właśnie sposób, w jaki ojciec potraktował pierworodnego syna, który pozostał w domu i wiernie pracował. Przecież gniew z powodu brata zdaje się być „świętym” gniewem. Tym gniewem, który niejeden raz ogarnia nas samych… Zobaczmy najpierw, co dokładnie wydarzyło się w tej rodzinie.
Pocałunek
Nikt nie jest dla Boga stracony. Marnotrawny syn, doświadczony upodleniem, stanął wreszcie w prawdzie o sobie. Kwestia, którą przygotował do wygłoszenia, jest tego znakiem. Tego typu gorzki rozrachunek z samym sobą to kluczowy etap w drodze do nawrócenia – tak powinien wyglądać nasz rachunek sumienia. Jednak skrucha to jeszcze za mało. Człowiek nawraca się nie przez to, że sięgnął dna i widząc to, chce się wyrwać, ale przez to, że z tego dna podnosi go miłość. „Ten mój syn był umarły, a znów ożył – mówi ojciec – zaginął, a odnalazł się”. Tylko miłość może pokonać śmierć.
Zachowanie ojca nie jest naiwne, emocjonalne, chwilowe. Dopiero w tym momencie, gdy wychodzi on do swego powracającego dziecka, syn się nawraca: uznaniem prawdy o sobie otworzył się na szansę nawrócenia, jednak samo nawrócenie przyszło spoza niego jako łaska spotkania z ojcem.
Ojciec przecież nie zna jeszcze ani motywacji syna, ani słów jego przeprosin. Po prostu poruszony wybiega do dziecka, o którym nigdy nie zapomniał, i wita je gestem pocałunku, a więc głębokiej czułości. To w tym momencie syn marnotrawny nawraca się. Ojciec wychodzi do syna nie dlatego, że ten wraca skruszony, lecz wychodzi dlatego, że kieruje się w swoim postępowaniu miłością.
Przemiana następuje w synu dzięki temu, że ojciec pozostaje mu wierny bez żadnych warunkow, wyłącznie na mocy przymierza miłości rahamim. Ojciec jest wierny swojemu ojcostwu.
Mimo niespodziewanego powitania syn nie rezygnuje z wyznania: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i względem ciebie. Już nie jestem godny nazywać się twoim synem”. W ewangelicznej narracji ojciec nawet nie odpowiada synowi na ten akt skruchy. Słowa marnotrawnego potomka opisują konsekwencje zdarzeń z przeszłości, ojciec zaś widzi więcej, patrzy dalej: oto człowiek powraca do życia. Dostrzega, że godność – zatracona i na nowo odnaleziona – jest rdzeniem nadziei miłosierdzia.
Godność
Zamiast składać deklaracje, które zachowałyby się wyłącznie w ich relacji rodzinnej, ojciec postanawia o powrocie i godności syna dać znać tak szeroko, jak to możliwe.
Przeżywa wielką radość, chociaż w ramionach trzyma teraz strzęp człowieka. Ciało nagie, bose, zaniedbane. Syn majętnego gospodarza jawi się niewolnikiem. Wobec tego ojciec nakazuje sługom, by syn natychmiast otrzymał najlepszą szatę i został w nią przybrany. Przybranie kogoś w godny strój oznaczało, że jest on traktowany jako gość najwyższej rangi. (Ten, który wzgardził domem). Syn otrzymał również pierścień, którego wsunięcie na palec symbolizowało przekazanie danej osobie władzy nad tym, co się posiadało. (Temu, który zaprzepaścił majątek).
Podanie sandałów oznaczało, iż ojciec nie zgadza się na synowską deklarację powrotu w roli najemnika, ale potwierdza jego godność jako człowieka wolnego – człowiek wolny nigdy nie chodził boso. (Ten, który stał się bałwochwalcą).
Ojciec jest hojny tak samo teraz, jak był hojny wówczas, gdy wręczał synowi część majątku. Ale na tym właśnie polega miłosierdzie ze strony Boga, że w swojej hojnej miłości przyjmuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Bóg wychodzi do nas, nie pytając się, czy najpierw się nawróciliśmy. Chrystus umarł za wszystkich ludzi na krzyżu nie w efekcie masowych nawróceń, lecz dlatego, że wszyscy jesteśmy grzesznikami. Między człowiekiem a Bogiem nie ma relacji sprawiedliwości, jest przymierze, zgodnie z którym ojciec kocha syna nie z p owo d u jego zasług, ale pomimo tego, że dziecko żadnych zasług wobec niego nie ma.
„…relacja miłosierdzia opiera się na wspólnym przeżyciu tego dobra, jakim jest człowiek, na wspólnym doświadczeniu tej godności, jaka jest mu właściwa – pisał Jan Paweł II w encyklice o Bożym miłosierdziu. – To wspólne doświadczenie sprawia, że syn marnotrawny zaczyna widzieć siebie i swoje czyny w całej prawdzie (takie widzenie w prawdzie jest autentyczną pokorą); dla ojca zaś właśnie z tego powodu staje się on dobrem szczególnym…” (6). Pasterz odnalazł owcę, kobieta odzyskała drahmę. Z radości zapraszali bliskich sobie ludzi do świętowania. Cóż więc dopiero uczynił majętny ojciec, do którego powrócił syn? Ojciec nie ma złudzeń co do stanu syna. Radość z ocalonego człowieczeństwa i synostwa jest jednak tak olbrzymia, że nakazuje urządzić ucztę: „Będziemy jeść i bawić się, bo ten mój syn był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się”. Rozpoczęło się huczne świętowanie.
Grzech okrucieństwa
Ojciec jest jednak miłosierny – w znaczeniu zarówno hesed, jak i rahamim. Pozostaje wierny miłości, nie rezygnuje ani z troski, ani z hojności. Jan Paweł II, komentując tę konfrontację sprawiedliwości i miłosierdzia, podkreślał, że „miłość staje się miłosierdziem wówczas, gdy wypada jej przekroczyć ścisłą miarę sprawiedliwości, ścisłą, a czasem nazbyt wąską” (DM 5). „Dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co moje, należy do ciebie” – tłumaczy ojciec synowi pierworodnemu.
Benedykt XVI zauważa, że są to te same słowa, które Jezus wypowiada w modlitwie arcykapłańskiej odsłaniającej przed nami relację Ojca z Synem: „Wszystko, co jest moje, jest Twoje, a to, co Twoje, jest moje” (J 17, 10). To, co gospodarz powiedział sługom, powtarza teraz swemu drugiemu dziecku: „Przecież trzeba się bawić i radować, bo ten twój brat był umarły, a ożył, zaginął, a odnalazł się”.
Takie są ostatnie słowa przypowieści. Nie wiemy, czy drugi syn przyjął słowa ojca. Nie wiemy, czy przyjął zaproszenie i uczestniczył w uczcie. Pozostajemy z obrazem człowieka zgorzkniałego, który nie chce uznać miłosierdzia. A najgorsze w jego postawie jest to, że ma świetne samopoczucie, wysokie mniemanie o sobie, że żywi przekonanie, iż jest w tym domu ostatnim sprawiedliwym. Ojcu odmawia prawa do miłosierdzia, a bratu prawa do nawrócenia.
Ksiądz Józef Tischner w komentarzu do Dives in misericordia przedrukowanym w książce Idąc przez puste Błonia podkreślał: „Ten, kto wraca – syn marnotrawny – potrzebuje potwierdzenia faktu, że naprawdę wrócił. Nawróceni będą nawróconymi aż do końca dopiero w chwili, gdy im ktoś to nawrócenie szczerze potwierdzi. Nie można stawać się człowiekiem bez pomocy i bez świadectwa drugiego człowieka. Kto odmawia człowiekowi takiego świadectwa, grzeszy jednym z najgorszych grzechów – okrucieństwem, którego ostrze godzi wprost w ludzkie serce”.
Wiele wieków wcześniej błogosławiony Wincenty Kadłubek zapisał w swojej kronice to samo przekonanie: sprawiedliwość bez miłosierdzia jest okrucieństwem. Syn marnotrawny odnalazł się i zaczął żyć na nowo. Czy „odnalazł się” syn pierworodny? Ojciec swoją postawą miłosierdzia otworzył mu drogę do nawrócenia. Reszta pozostała w jego rękach.
Tak blisko, tak daleko
Przypowieść stawia nachalne pytanie, którym z dwóch synów jestem ja sam? Tym, który nieomal stracił swe życie, a odzyskał je tylko dzięki miłosierdziu ojca, czy raczej tym zawsze „sprawiedliwym”, który potrafi wszystkiemu wyznaczyć miarę?
Pogubili się obaj synowie. Żeby popaść w śmierć, wcale nie trzeba, jak marnotrawny syn, odejść daleko i zdać się na łaskę bądź niełaskę losu. Śmierć dosięga nas nie tylko z dala od domu. Może nas dopaść również w czasie i miejscu, gdzie czujemy się bezpiecznie. Żeby odejść od Boga wcale nie trzeba opuszczać Kościoła. Można tkwić w samym jego sercu, ale nie znać Chrystusa. Można zgubić się we własnym domu.
Często wręcz łatwiej jest sobie uświadomić, że przegrywamy z grzechem, kiedy jesteśmy w oddaleniu. Pozostając w bliskości, nieraz znacznie trudniej nam odkryć, że jesteśmy ludźmi, którym miłosierdzie jest niezbędne.
Dwaj bohaterowie przypowieści to dwa pytania do nas samych:
Czy nie zagubiłem się i nie wkroczyłem na drogę śmierci, jak syn marnotrawny?
Czy nie staję w poprzek Bożego miłosierdzia wobec ludzi, jak syn pierworodny?
***
Fragment pochodzi z książki „Skandal miłosierdzia”, wydanej nakładem wyd. WAM.
Skomentuj artykuł