Co się dzieje, kiedy człowiek obraża się na Boga?
Na co dzień nosimy w sobie różne pytania dotyczące wiary, od tych wielkich typu: "Dlaczego Bóg dopuszcza zło?", po te mniejsze jak to: "Czemu dzisiaj nie potrafię skupić się na modlitwie?". Jedna rzecz w tym przypadku to nosić w sobie te pytania i mieć je w swoich pragnieniach, a druga to wymagać od Boga, żeby mi to natychmiast wyjaśnił. Bo inaczej… No właśnie.
Dobra dyskusja toczy się wtedy, kiedy uczestniczące w niej strony tworzą ją, nie wykrzykując tylko do siebie swoich poglądów na jakiś temat. Idealnie jest, kiedy taki rodzaj rozmowy jest postępowy i rozwojowy - wtedy prowadzi do pewnego konsensusu. Taka dyskusja staje się wręcz ciekawa także dla osób przysłuchujących się jej z boku.
Dojeżdżając codziennie do pracy autobusem i tramwajem, często jestem świadkiem różnego rodzaju toczących się wymian zdań. Część to jednostronne opowieści o przeżytym dniu między dwiema koleżankami, przytakiwanych raz po raz przez drugą stronę, część to przechwałki uczniów jadących do szkoły lub ich dyskusje o nauczycielach, a część to wyrażanie zaniepokojenia przez starszych ludzi losami tego świata i naszego kraju. W międzyczasie reszta tkwi nosem zanurzona w swoim smartfonie.
Bywają jednak takie dyskusje, które są ostrzejszymi wymianami zdań. I nie mówię tu o jasnych komunikatach wysyłanych przez starsze panie z siatkami, którym raczyłem zająć ich ulubione miejsce w tramwaju (takie sytuacje zdarzają się przecież naprawdę rzadko).
Najlepszy przykład rozmów, które szczególnie zajmują moją uwagę (i innych współpasażerów) w czasie jazdy, to te toczone pomiędzy rodzicami a krnąbrnymi dziećmi. Rodzic mówi jedno, a dziecko odpowiada swoje. Rodzic próbuje powiedzieć coś innymi słowy, dziecko natomiast nadal wykrzykuje swoje. Rodzic już nie wytrzymuje i dodaje groźbę - dziecko rozpoczyna jeszcze większy lament i kontynuuje swoje w najlepsze. Wtedy rodzic, żeby uniknąć narastającej afery i odwrócić od siebie wzrok wszystkich podróżujących, w jakiś sposób przywołuje dziecko do porządku, mając nad nim władzę rodzicielską, a dziecko mimo płaczu poddaje się i zajmuje się kompletnie inną rzeczą niż ta, o którą walczyło. Ewentualnie się obraża i próbuje udowodnić w ten sposób rodzicowi, że nie ma racji.
Co jednak jeśli dziecko zbuntuje się przeciwko rodzicowi? Malec tego raczej nie zrobi, natomiast nastolatek w trakcie dojrzewania i w okresie buntu już robi to częściej. Ból, który powstaje wtedy w rodzicu, nie jest łatwy do zniesienia. Wie, że jest to bunt tego wieku, ale musi to po prostu znieść, cierpliwie tłumaczyć i uczyć tego, co dobre, a co złe. A przy tym rozsądnie dobierać pozwolenia i ich brak.
Ale co, jeśli dorosła osoba się obraża i buntuje przeciwko rodzicowi? Są to bardzo trudne sprawy i zazwyczaj intymne. Szczególnie, że powody takich sytuacji są różne i skomplikowane, często wyrastające z trudnego dzieciństwa. Dorosłemu człowiekowi, niezależnemu w swojej codzienności, o wiele trudniej przebaczyć rodzicowi krzywdę niż dziecku. Najgorzej jest, gdy taki człowiek ma mocną tendencję do obrażania.
No to teraz wyobraźmy sobie to, co się dzieje, kiedy człowiek obraża się na Boga, a do tego ani w modlitwie, ani w rozmowie z Nim nie może Go znaleźć, ciągle się z Nim mija w tym, co do Niego mówi. Bóg jedno w znakach i osobach wokół, a człowiek drugie w byciu ciągle przywiązanym do swojego zdania. Bóg coś dobrego, może i wymagającego, w nowych możliwościach pojawiających się w pracy lub codziennym życiu, człowiek nadal wykrzykujący swoje tezy. I tak dalej, i tak dalej.
A co jeśli faryzeuszy i uczonych w Piśmie potraktujemy jako ludzi dorosłych, którzy nie potrafią w dyskusji z Jezusem znaleźć konsensusu ze względu na ciągłe wykrzykiwanie własnych tez, jak to robią dzieci? A co jeśli do tego są na Niego obrażeni, że mówi im prawdę?
Takie porównanie zrobił Jezus, co opisuje na przykład Ewangelista Mateusz (Mt 11,16):
Z kim mam porównać to pokolenie? Podobne jest do przebywających na rynku dzieci, które przymawiają swym rówieśnikom: Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie zawodzili.
Człowiekowi obrażonemu trudno przyjść do osoby, na którą jest obrażony. Chodzi tu o pewną trudność w podaniu ręki, spojrzeniu w oczy, ponownego rozpoczęcia konwersacji, kosztem własnych ustępstw. W relacji z Bogiem jest podobnie. Papież Franciszek mówi, że to człowiek bardziej męczy się przepraszaniem Boga, niż Bóg byciem miłosiernym względem człowieka. Pisze o tym w bulli "Misericordiae vultus":
Bóg jest zawsze gotowy przebaczać i nie męczy Go nigdy przebaczanie w sposób zawsze nowy i nieoczekiwany. My wszyscy doświadczamy jednak grzechu. Wiemy, że jesteśmy wezwani do doskonałości (por. Mt 5,48), lecz odczuwamy silny ciężar grzechu. Dostrzegając moc łaski, która nas przemienia, doświadczamy również siły grzechu, która na nas oddziałuje (…). Miłosierdzie Boże jest jednak silniejsze również od tego. Staje się ono «odpustem» Ojca, który poprzez Kościół — Oblubienicę Chrystusa — dociera do grzesznika, któremu udzielił już przebaczenia, i uwalnia go od wszelkich pozostałości skutków grzechu, pozwalając mu działać z miłością oraz wzrastać w miłości, zamiast ponownie popaść w grzech" (zob. MV, p. 22).
W dzisiejszej Ewangelii ludzie w tłumie, wraz z uczonymi w Prawie, dziwili się cudowi rozmnożenia chleba, który uczynił Jezus, choć jednocześnie cieszyli się jak dzieci, że się najedli. Nie potrafią uwierzyć, że ten cud to Boży cud, chociaż przypisują mu boskie atrybuty. Szukają ciągle kolejnych odpowiedzi na pytania, na które po ludzku nie da się znaleźć odpowiedzi. Uczeni stawiają kolejne tezy w zadawanym pytaniu, podczas gdy Jezus mówi właściwie o czymś innym i do innych wniosków z tego cudu chce ich doprowadzić. Jezus mówi, o co Mu chodzi, ludzie mówią swoje. Jezus czyni znaki, uczeni nie potrafią uwierzyć. Jezus mówi o wierze, uczeni o wątpliwościach.
Ludzie dziwią się temu, co robi Jezus, i nie potrafią podążyć za Jego myślą. W ciągłych debatach, które szczególnie opisuje Ewangelista Jan, tłumy rozmijają się z Nim w sposobie myślenia. Jezus jednak nie idzie na kompromis w dyskusjach. Zgodność poglądów, którą widać się m.in. w Jego rozmowie z Nikodemem (J 3), wymagała od Nikodema pełnego zrozumienia tego, kim Jezus jest. Zadawał szczegółowe pytania, a poprzez to dochodził do pełniejszego rozumienia Tego, który Jezusa posłał - a przez to całej misji Jezusa oraz historii zbawienia.
Na co dzień nosimy w sobie różne pytania dotyczące wiary, od tych wielkich typu: "Dlaczego Bóg dopuszcza zło?", po te mniejsze jak to: "Czemu dzisiaj nie potrafię skupić się na modlitwie?". Jedna rzecz w tym przypadku to nosić w sobie te pytania i mieć je w swoich pragnieniach, a druga to wymagać od Boga, żeby mi to natychmiast wyjaśnił. Bo inaczej, Panie Boże to… obrażę się i już.
Nie ma nic złego w tym, żeby mieć swoje zdanie. Powinno się na bieżąco je wyrażać i mówić o nim Panu Bogu w modlitwie. W ten sposób nie zapomni się o tym, po co chce się zrozumieć daną prawdę chrześcijaństwa. A jeśli się jej od razu nie zrozumie, to przynajmniej będzie się miało większą świadomość tego, że Bóg wcale nie milczy, tylko na co dzień pomaga w dojściu do tej prawdy. I będzie mniejsze ryzyko obrażenia się na Boga. Bo w dochodzeniu do prawdy dużą rolę odgrywa własne poznawanie, ale nie można przy tym zapominać o działaniu Bożej Łaski. W encyklice "Veritatis splendor" Jan Paweł II pisze o tym, że:
"chrześcijańska wiara nie jest jedynie zbiorem tez wymagających przyjęcia i zatwierdzenia przez rozum. Jest natomiast poznaniem Chrystusa w wewnętrznym doświadczeniu, żywą pamięcią o Jego przykazaniach, prawdą, którą trzeba żyć. Słowo zresztą jest prawdziwie przyjęte dopiero wówczas, gdy wyraża się w czynach i urzeczywistnia w praktyce. Wiara to decyzja, która angażuje całą egzystencję. Jest spotkaniem, dialogiem, komunią miłości i życia między wierzącym a Jezusem Chrystusem: Drogą, Prawdą i Życiem (por. J 14,6). Prowadzi ona do aktu zaufania i zawierzenia Chrystusowi i pozwala nam żyć tak, jak On żył (por. Ga 2,20), to znaczy miłując ponad wszystko Boga i braci".
Wiara wymaga rozumienia, ciągłego poznawania Jezusa. Nie może ona jednak stawiać Bogu muru nie do przejścia, za którym stworzyło się świat własnych domniemań i uprzedzeń względem Niego. Tak zrobili uczeni w Piśmie i faryzeusze. Z Prawa i ze zbioru reguł utworzyli boga, w którego uwierzyli.
Jezus mówi, że "kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie" (J 6,35). Nasze pragnienie dojścia do prawdy w różnych kwestiach często zasłania Tego, którego poprzez poznanie tej prawdy chcemy zobaczyć. Należy mieć pragnienia, ale podobnie trzeba też mieć świadomość, że Jezus nasze pragnienia chce oczyszczać. Dlatego daje On w innym miejscu skuteczną i krótką radę: wierz! Po prostu wierz. "Nie bój się, wierz tylko" (Mk 5,36).
Piotr Chydziński - redaktor i dziennikarz portalu deon.pl. Mieszka w Krakowie
Skomentuj artykuł