Czy Bóg pragnie naszego cierpienia?

(fot. shutterstock.com)

Nieraz kaznodzieje sypią z ambon trudnymi wymaganiami, jakby ich wcielanie w życie nic nie kosztowało. Nie odcierpieli jeszcze przejścia od teorii do praktyki.

"Ten, kto miłuje swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. (…)Teraz dusza moja doznała lęku i cóż mam powiedzieć? Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny. Nie, właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę"

"Mamy pretensje do życia nie dlatego, że ponosimy porażkę w ważnych dla nas sprawach, lecz dlatego, że z małych wartości czynimy cel swojego życia" (A. Padovano).

DEON.PL POLECA

Pojawienie się Greków, którzy chcą zobaczyć Jezusa, rozpoczęło odliczanie czasu. Zbliża się godzina przejścia do Ojca. Jaka jest jednak pierwsza reakcja Jezusa, gdy uświadomił sobie, że wchodzi w decydujący etap życia? Najpierw z pomocą obrazu obumierającego ziarna próbuje przedstawić tajemnicę tego, co Go czeka. Jest to Janowa wersja zapowiedzi Męki i Zmartwychwstania. Ale w tej metaforze kryje się znacznie więcej. Jezus widzi podobieństwo między procesami, które zachodzą w przyrodzie, a tym, co wydarzy się na Golgocie i w grobie. W ten sposób daje nam ważną wskazówkę. Jego cierpienie i śmierć łączy tajemnicza nić z ustalonym porządkiem świata. Ziarno wrzucone w ziemię umiera, ale równocześnie rodzi. To, że przy okazji ulega gniciu, jakoś nas nie przeraża. Pewnie dlatego, że na co dzień tego nie widzimy. I niewiele się nad tym zastanawiamy. Cieszymy się raczej owocami tego procesu - wschodzące źdźbło, a potem kłos i ziarno podczas żniw.

W słowach o konieczności tracenia, a nawet nienawidzenia życia, Jezus aplikuje obraz obumierającego ziarna do życia codziennego. To najtrudniejszy paradoks Ewangelii. W nasze życie wpisana jest śmierć. Nie chodzi tylko o tę biologiczną, która jest zaprogramowana, niezależna od nas. Jezus mówi o śmierci, którą dobrowolnie się wybiera, aby zyskać życie.

Czy jednak Jezus namawia nas do tego, abyśmy pogardzali swoim obecnym życiem? Nie byłoby to działanie po myśli Bożej, choć w historii zdarzały się takie opaczne interpretacje. Gdyby Chrystus żądał od nas nienawiści do życia jako takiego, moglibyśmy wyciągnąć stąd wniosek, że nie warto dbać o zdrowie, leczyć się i opiekować chorymi. A najlepiej to z nim skończyć, skoro gdzie indziej jest lepiej. Byłoby to fatalne nieporozumienie. Życie fizyczne też jest darem Bożym.

Dlatego tak istotna jest druga część zachowania Jezusa. Nie tylko Jego słowa, ale i uczucia. Kiedy Chrystus zdał sobie sprawę, że zaczyna się decydujący rozdział w Jego życiu, Jego sercem targa lęk i wewnętrzna walka. To odpowiednik modlitwy w Ogrójcu, opisanej barwniej przez innych ewangelistów. Bardzo łatwo przeoczyć tę reakcję Jezusa. Nieraz kaznodzieje sypią z ambon trudnymi wymaganiami, jakby ich wcielanie w życie nic nie kosztowało. Nie odcierpieli jeszcze przejścia od teorii do praktyki.

Lęk Jezusa wobec własnej śmierci i cierpienia powinien być dla nas zarówno przestrogą jak i pokrzepieniem. Chrystus nie jest stoikiem, który uważałby uczucia za patologiczny stan umysłu, wywołany brakiem wiedzy lub niewłaściwym poznaniem. Lęk w duszy Jezusa sygnalizuje, że życie, zdrowie, relacje mają wartość i są dobre. Lęk pojawia się wtedy, gdy boimy się utracić jakieś dobro albo gdy bezpośrednio zagraża nam zło. Przecież życie to nie tylko oddech i zdrowie, lecz także cała gama wspaniałych możliwości: budowanie relacji, dojrzewanie, nasycanie się pięknem świata, poszukiwanie, poznawanie, odkrywanie. Tracenie życia nie polega więc na zanegowaniu dobroci tego, co stworzone na rzecz jakiegoś rzeczywistego dobra, ale ukrytego poza tym światem. Jezus nie uważa, że życie ziemskie jest chorobą, której wyleczenie następuje przez śmierć. Przeciwnie wyraźnie mówi: "Ja życie moje oddaję, aby je potem znów odzyskać" (J 10, 17). Zbawienie przychodzi przez ofiarowanie życia, nie przez śmierć. Skoro gdzie indziej wyjaśnia, że nikt nie ma większej miłości niż ten, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich, to sugeruje, że ofiarować można komuś rzecz cenną, a nie ochłap. Ziarno obumierając, przekazuje życie.

Chrystus nie szuka cierpienia dla niego samego. Nie wybiera się na Golgotę w pląsach. Nie ma zamiaru udowadniać całemu światu, jak wiele bólu jest w stanie wytrzymać. Tego typu postawę promuje niezdrowy mistycyzm cierpienia. Wszelako w porównaniu z dwoma łotrami "wyczyn" Jezusa wypada blado. Stosunkowo szybko bowiem umiera On na krzyżu, podczas gdy dwaj straceńcy jeszcze żyją, nie mówiąc o tym, że Szymon z Cyreny musiał za Niego donieść krzyż. Modlitwa w Ogrójcu pokazuje, że Chrystus jako człowiek chciałby uniknąć utraty życia ziemskiego i cierpienia. Ofiara, która konieczna jest do tego, aby ludzie mieli życie, nawet Jemu nie przychodzi łatwo. Nie wyczuwamy w Nim jednak śladu rezygnacji ani chorobliwego pragnienia cierpienia.

Jezusowi chodzi przede wszystkim o ofiarę, która zakłada świadomą decyzję, kiedy większe dobro przedkłada się nad mniejsze. Na przykład, życie wielu nad życie moje. Ale właśnie w tym punkcie musimy uważać, aby nie utożsamiać każdej formy cierpienia z traceniem życia, np. choroby, której często nie wybieramy. Nierzadko dzieci rodzą się chore, upośledzone, i to ciężko. Czy wtedy można o nich powiedzieć, że to dobrze, bo w ten sposób "nienawidzą swojego życia" i zachowają je na życie wieczne?

Nie możemy też wpadać w pułapkę, a bardzo łatwo to uczynić, że skoro "moja wola" Jezusa wyraża ludzką chęć uniknięcia cierpienia, to "wola Ojca" oznacza, że Syn powinien cierpieć, jakby w samym cierpieniu jaśniało coś chwalebnego albo potrzebnego Bogu, jakby wola Boga sprzeciwiała się totalnie temu, czego z natury pragnie człowiek. Co za okrutny i przerażający obraz Boga, którego słusznie obawia się wielu ateistów. Co jednak jest wolą Ojca w tym kontekście? Peter van Breemen SJ pisał, że "to nie Ojciec żądał okrutnej śmierci Syna. To człowiek posunął się tak daleko. Bóg nie kazał człowiekowi płacić za to pojednanie, lecz człowiek kazał zapłacić za nie Bogu". Chciał przetestować, na ile Chrystus pozostanie wierny temu, co nauczał.

Cierpienie zadają Jezusowi ludzie, ponieważ nie przyjmują Bożego objawienia, że drogą przemocy nie da się niczego rozwiązać. Nie chcą bliskości Boga. Jezus nie cierpi dla cierpienia, ale raczej przez jego znoszenie je demaskuje, odsłania ciemność, która jest w sercu człowieka. Ale, co o wiele ważniejsze, pokazuje, że można inaczej, że istnieje inny sposób życia, który odsłania się dopiero wtedy, gdy traci się życie fizyczne. Gdy ojciec i matka nie śpią po nocach, są do dyspozycji dziecka, pracują dla niego, to powoli tracą życie. Może ich to kosztować zdrowie. Podobnie i Chrystus pozostaje wierny temu, co głosił, pomimo tego, że cierpi. I to jest wola Ojca - "Synu, bądź wierny, świadcz o mojej miłości do końca, nawet jeśli cię zabiją" . Więcej już nie można dać człowiekowi na tym świecie.

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Czy Bóg pragnie naszego cierpienia?
Komentarze (7)
Andrzej Ak
19 marca 2018, 21:46
Czy Bóg pragnie naszego cierpienia? Sądzę, że NIE pragnie. Jednakże cierpienie które nas w życiu dosięga bywa że jest nam potrzebne, aby w nas coś naprawić, coś czego umysłem zwykle pojąć nie możemy. Samo cierpienie bywa jakby jakąś równowagą do zawinionych grzechów naszych lub naszych przodków.  I są to cierpienia od których  bardzo trudno się uchylić w życiu. Jednak skoro Bóg uzdrawia (a naprawdę uzdrawia z wielu różnych poważnych chorób) to wnioskuję, że On nie pragnie naszego cierpienia. Jednakże cierpienie może być naszą próbą miłości, której każdy z nas wcześniej czy później jest poddawany. Z tej samej perspektywy można dostrzec obecne cierpienia Kościoła, który jest  poddawany próbom wiary. W tym kontekście Franciszek może być wykonawcą Woli Boga, aby oddzielić kozły od owiec. "Każdy, kto jest z prawdy, słucha Mojego głosu." oraz "Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne." Oznacza to, iż Pan nigdy nie pozostawi samym sobie swoich owiec, a obecny proces w KK ma służyć ostatecznie wyższemu dobru.
AK
Anna K
18 marca 2018, 18:50
Bardzo potrzebny tekst! Tak wiele jest w tym temacie niejasności. Czasem spotykam ludzi wierzących, którzych postawa to wręcz cierpiętnictwo. Mogliby poprawić swoją sytuację, ale uważają, że to ich krzyż, który muszą nieść. Zresztą w wielu kazaniach takie właśnie pouczenia można usłyszeć, z nieśmiertelnym wzorcem - przykładem kobiety, która przez lata znosiła swojego męża alkoholika uciekając wiele razy wraz z dziećmi do sąsiadów - i ani słowa o tym, że sąsiedzi powinni jej pomóc, że ona sama powinna szukać pomocy, że mąż powinien się poprawić.
ND
Nikodem Duda
18 marca 2018, 11:39
 "Świadcz o mojej miłości do końca, nawet jeśli Cię zabiją". Kompletna bzdura. Dać się zabić na oczach spokojnie przypatrującego się Ojca, żeby w ten sposób udowodnić, że mnie kocha? Ktoś ma tu problem z logiką. 
Dariusz Piórkowski SJ
18 marca 2018, 11:46
To nie chodzi o Jezusa, tylko o nas. W ten sposób Bóg nam udowadnia, że nas kocha, chociaż Go krzyżujemy. I nie oddaje złem za zło. 
ND
Nikodem Duda
18 marca 2018, 12:37
Dziękuję za odpowiedź. Czyli dowodem na miłość Boga do nas jest to, że nam nie odpłaca złem w sytuacji, kiedy my go krzywdzimy, na przykład w drugim człowieku. Dobrze zrozumiałem (w moim pytaniu nie ma żadnego podstępu)?
Dariusz Piórkowski SJ
18 marca 2018, 13:53
Tak, słusznie Pan pisze. Oko za oko, ząb za ząb. To już był postęp. A Jezus w ogóle znosi tę zasadę. Zazwyczaj nasze pierwsze ludzkie reakcje na niesprawiedliwość, krzywdę i zło nie są takie jak Pana Jezusa. Dlatego wielu wydaje się to porażką, słabością. Gdyby był Bogiem, to by pokazał, kto tu rządzi... To moim zdaniem jest istota moralności chrześcijańskiej. To ją odróżnia od innych religii.
17 marca 2018, 22:44
wszystko to bardzo mądre ale ten wyczyn nawet w cudzysłowie trochę mnie razi..