Myśleć jak Bóg, myśleć jak człowiek

(fot. brijcharan/flickr.com)

"Jezus zaczął wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmar­twychwstanie.A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: "Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie". Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: "Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie"(Mt 16, 21-23).

Gdybym znalazł się w skórze Piotra w dzisiejszej ewangelii, to chyba bym kompletnie zbaraniał. W tej samej rozmowie Chrystus nazywa go błogosławionym, chwaląc apostoła za przyjęcie pouczenia od Ojca i wyznanie wiary w Jezusa Mesjasza, a za chwilę ten sam apostoł zostaje ostro zbesztany za to, że posłuchał podszeptu szatana i sprzeciwia się woli Ojca. To ci dopiero orzech do zgryzienia. Z jednej strony, Piotr staje się istotnym ogniwem w wypełnieniu misji Chrystusa, czyli budowania Kościoła, z drugiej przeszkodą w tym przedsięwzięciu. Jak to zrozumieć, że można być jednocześnie przyjacielem i zawadą dla Chrystusa? 

Skąd taka reakcja Piotra? Jest ona bardzo ludzka w takim sensie, że chyba nikt z nas nie życzyłby cierpienia i śmierci bliskiej osobie. Ponadto, zapowiedź Jezusa jakoś nie pasuje Piotrowi do jego wyobrażeń. Rybak z Galilei nie spodziewał się, że misja Jezusa przekracza aktualne problemy Izraela, że tutaj chodzi o gruntowne uzdrowienie i przemianę całej ziemi, całego człowieka. Poza tym, skoro Chrystus nazwał Piotra błogosławionym; skałą, na której będzie zbudowany Kościół, kto wie, czy apostoł za bardzo nie wczuł się w swoją nową rolę, myśląc sobie, że teraz to może upomnieć nawet samego Mistrza.   

Myślę, że my wszyscy jesteśmy właśnie tacy jak Piotr. Jest w nas taki rys człowieczeństwa, który mówi Bogu "tak", i taki, który mówi Bogu "nie". Więcej, istnieje w nas coś, co sprawia, iż Bóg nas pociąga i jakaś inna siła, która nas od Niego odpycha. Jest coś w życiu kapłańskim, co przyciąga i coś, co staje się ciężarem. Jest coś w małżeństwie, co fascynuje oraz łączy mężczyznę i kobietę ze sobą, ale także coś, co ich poróżnia i rani. Jest coś w rodzeniu i wychowaniu dzieci, co cieszy i coś, co rodziców denerwuje i odstręcza. Jednak ten pozytywny "coś" jest decydujący, dzięki niemu możemy iść do przodu.

Ale trzeba też wyraźnie zaznaczyć: problem nie leży w samym kapłaństwie, małżeństwie czy dzieciach. Problem tkwi w człowieku. Cóż takiego powoduje te kłopoty? Najprościej rzecz ujmując, pragniemy rzeczy wielkich, ale równocześnie chcemy, aby w ich osiąganiu zawsze wszystko szło gładko, wygodnie, żeby niewiele kosztowało, żeby było przyjemnie, żeby się nie natrudzić, żeby poszło po naszej myśli, żeby nas pochwalono, zawsze akceptowano, żeby się nikomu nie narazić. Taki spokojny rejs przez życie, stabilność i pragnienie bezpieczeństwa. Któż z nas nie odnajduje się w tych oczekiwaniach? Tyle że rzeczywistość pokazuje, że życie ciągle zaskakuje i dostarcza również przykrych niespodzianek. Poza tym, nikt chyba nie powie, że spocenie się przy budowie domu lub podczas górskiej wspinaczki jest złem. Wielkie rzeczy czasem bolą, ale to nam się nieraz wydaje, że tak ten świat nie powinien być urządzony.

Ta tendencja pójścia na skróty, zwłaszcza kiedy wezwani jesteśmy do poświęcenia czegoś pomniejszego (np. nasze nawyki, upodobania, sympatie, komfort) na rzecz ważniejszego (np. dobro drugiej osoby, pojednanie, uczciwość, wierność)  to jedna z przyczyn wielu rozwodów, odejść z kapłaństwa i życia zakonnego, rezygnacji z trudnych zadań, szybkiego zniechęcania się, słomianego zapału, kryzysów wiary. Oczywiście, jeśli ktoś nas zapyta, czy oczekujemy żeby było łatwo, najprawdopobniej powiemy, że skądże znowu, bo przecież wcale łatwo nie jest. Ale to przekonanie siedzi w nas głęboko i często nie zdajemy sobie sprawy, że postępujemy pod jego wpływem. Po trosze chodzi więc o sposób wypełnienia naszej życiowej misji, a po trosze o niezdolność do przyjęcia tego, iż często trzeba stracić (czyli zaufać), aby zyskać. Jezus nazywa to próbą zachowania własnego życia, oczywiście nie tylko tego fizycznego albo myśleniem nie po Bożemu, lecz po ludzku. W jakim sensie po ludzku? Nie w takim, że wszystko co człowiek myśli sprzeciwia się Bogu (Piotr wyznaje przecież wiarę w Chrystusa, jest błogosławiony z tego powodu). Chodzi o pewien aspekt ludzkiego myślenia.

Trzeba jednak uważać, by nie potraktować słów Chrystusa o traceniu życia dla Niego w takim duchu, że im w życiu gorzej, tym lepiej i jak nie będzie bolało to znak, iż staczamy się w przepaść. Bo czy chrześcijańskie powołanie to nieustanne pasmo zmagania się i znoju? Odpowiem pytaniem na pytanie: A czy w małżeństwie, kapłaństwie, nauce, wychowaniu mamy tylko przykre doświadczenia, zero radości, pełno trudu i mordęgi?

Jako żywo, nie. Jezus nie twierdzi, że każde cierpienie i niedogodność życiowa to krzyż, lecz tylko ten rodzaj cierpienia, który wiąże się z zaparciem się siebie i wymogami Ewangelii. Po drugie, wiele otrzymujemy w życiu za darmo bez żadnego wysiłku z naszej strony, jak Piotr. Po trzecie, sporo racji ma Erich Fromm, który pisze w książce "O sztuce miłości" iż, "jednym z niefortunnych aspektów naszej zachodniej koncepcji dyscypliny (jak każdej innej cnoty) jest mniemanie, iż stosowanie jej w praktyce jest dość przykre i że jedynie wtedy, kiedy jest przykre, może być "dobre". Wschód już bardzo dawno zrozumiał, że to, co jest dla człowieka dobre - zarówno dla ciała, jak i dla ducha - musi być również przyjemne, nawet gdy początkowo trzeba przezwyciężyć pewne opory". Oczywiście tutaj nie chodzi o fizyczną przyjemność. Przecież Jezus obiecuje: Weźcie moje jarzmo na siebie, a znajdziecie ukojenie ( a nie uciemiężenie) dla dusz waszych" ( Por. Mt 11, 29).

Jeśli więc już gdzieś upatrywać szczególnego działania szatana w świecie, to właśnie w wyolbrzymianiu wymagań związanych z naśladowaniem Chrystusa, z wiernym wypełnianiem powołania, co Fromm nazywa budzeniem się "pewnych początkowych oporów": że zawsze będzie ciężko, że to zbyt wiele, nie do uniesienia, że utracę tyle przyjemności, że będzie uwierać itd. A Jezus mówi, że kto straci ten zyska. Strata nie jest wieczna. Najtrudniej jednak zrobić ten pierwszy krok, więc może czasem potrzebujemy takiego uderzenia obuchem w głowę jak Piotr.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Myśleć jak Bóg, myśleć jak człowiek
Komentarze (3)
AC
Anna Cepeniuk
28 sierpnia 2011, 10:56
Dziękuje Ojcu szczególnie za tą końcową część rozważania......... Chrześcijaństwo to nie cięrpiętnictwo... jak niektórzy uważają, a nawet pielęgnują we wspólnotach przykościelnych.... Nie wszystkich oczywiście... Pozdrawiam i błogosławionej niedzieli życzę wszystkim.
28 sierpnia 2011, 10:45
Bardzo mi odpowiada punkt widzenia ojca ,dziękuję i pozdrawiam 
V
vibo
28 sierpnia 2011, 10:41
Bardzo lubię teksty ojca Dariusza.