Na czym polega przyznanie się do Jezusa?

(fot. cathopic.com)

Boimy się wyśmiania i wytykania palcami. Wybieramy święty spokój, który ostatecznie nie jest ani święty, ani nie jest spokojem. Wyrzekamy się Jezusa i idziemy z nurtem tego świata. Jak tego unikać?

Dzisiaj z ust Jezusa padają bardzo mocne zdania: „Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja (…). Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie” (Mt 10,32-33). Moc tych słów nie polega jednakże na groźbie wyparcia się nas przez Zbawiciela, lecz na obietnicy przyznania się do nas wobec Ojca na końcu czasów.

Co znaczy, że ktoś „przyzna się” do Jezusa? W oryginalnym tekście greckim znajduje się w tym miejscu czasownik „homo-logesei” mający wspólny rdzeń ze słowem „homo-logos”, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „to-samo-słowo” bądź „ta-sama-zasada”. Sam termin „logos” oznacza coś więcej niż „słowo” w sensie gramatycznym – kryje w sobie bowiem odwołanie do bycia porządkującą zasadą, prawem, zamysłem. W teologii chrześcijańskiej tego terminu używamy wobec Jezusa (zob. J 1,1-18), nazywając Go wcielonym Logosem.

Ten, kto przyznaje się do Jezusa, odkrył, że to właśnie do Niego ma w swoim życiu stawać się podobnym i że obraz, który w sobie nosi od momentu zaistnienia na świecie, to obraz Chrystusa – Drugiego Adama, który przyszedł naprawić szkody wyrządzonego przez Pierwszego: „Jeżeli bowiem przestępstwo jednego sprowadziło na wszystkich śmierć, to o ileż obficiej spłynęła na nich wszystkich łaska i dar Boży, łaskawie udzielony przez jednego Człowieka, Jezusa Chrystusa” (Rz 5,15).

DEON.PL POLECA

Do Jezusa przyznajemy się również poprzez czysto zewnętrzne gesty. Robimy znak krzyża, przechodząc obok kapliczki czy kościoła. Modlimy się przed jedzeniem, nie tylko w domowym zaciszu, ale także w restauracji. Nosimy na piersiach krzyżyki, medaliki czy szkaplerze. W portfelu trzymamy święte obrazki. Przy torebkach i plecakach przyczepiamy bądź to zawieszki „Nie wstydzę się Jezusa” z fragmentem z dzisiejszej Ewangelii (Mt 10,33: „Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem”), bądź to naszywki „Jeśli chcesz, mogę się za Ciebie pomodlić”. Istnieje jeszcze wiele innych form zewnętrznego przyznawania się do Jezusa przed innymi ludźmi. Bycie chrześcijaninem to bowiem styl życia wyrażający się także w zewnętrznych formach pobożności. Żywa relacja z Jezusem nigdy nie jest niczyją prywatną sprawą. Miłość, której się od niego doświadcza, zawsze otwiera na innych.

Czasem jednak nie przyznajemy się do Jezusa – i to z różnych powodów. Boimy się wyśmiania i wytykania palcami. Wybieramy święty spokój, który ostatecznie nie jest ani święty, ani nie jest spokojem. Wyrzekamy się Jezusa i idziemy z nurtem tego świata. Dzieje się to zawsze wtedy, gdy w naszym życiu pojawia się grzech. To on jest zaparciem się Zbawiciela. To on sprawia, że nasze świadectwo staje się dla innych mniej wiarygodne, bo nie postępujemy tak, jak uczy nas Mistrz w swojej Ewangelii.

Przyznać się do Jezusa to także przyznać się do Kościoła, który stanowi Jego Mistyczne Ciało. I to jest często dużo trudniejsze zadanie. Bez miłosierdzia jest to zadanie wręcz niewykonalne. Przyznać się do Kościoła to przyznać się do wspólnoty, która jest pełna grzeszników. Wolelibyśmy raczej odciąć się od tych, którzy gorszą innych, szczególnie tych „poza”, swoim postępowaniem, którzy swoimi wyborami zaprzeczają temu, że Ewangelia jest podstawą ich życia. Miłosierdzie podpowiada nam jednak drogę zupełnie inną. Jest to droga wykorzenienia grzechu i przygarnięcia grzesznika do kochającego Serca Zbawiciela. Brzmi bardzo górnolotnie. Bo rzeczywiście miłosierdzie ma nas porwać ku Górze, ma nas wynieść ponad ludzkie rozumowanie, ma nas uzdolnić do miłości całkowicie niespotykanej. Przyznać się do Jezusa to po prostu kierować się w swoim życiu miłością, której On nam dał przykład i którą wciąż nam okazuje. Dlatego też przyznać się do Kościoła oznacza również przyznać się do swoich własnych słabości, które sprawiają, że nasze podobieństwo do Chrystusa zaciera się. Przyznać się pokornie do tego, jaki jestem, i dzięki stanięciu w prawdzie wejść w głąb siebie, docierając do rdzenia własnego „ja” i postanawiając iść za Jezusem nie tylko zewnętrznie, ale całym sobą.

Podobnymi do Chrystusa stajemy się nie przez analogię w codziennych wyborach i działaniu, lecz przez homologię. Termin „homologia” pojawia się w chemii, biologii i w innych gałęziach nauki, określając rzeczywistości, które mają jakieś wspólne pochodzenie, jakąś wspólną zasadę. Innymi słowy, podobnym do Jezusa nie jest ten, kto Go papuguje czy małpuje, lecz ten, kto u podstaw swoich wyborów ma to prawo, według którego On sam postępował – Prawo Miłości. Naśladowanie Jezusa to nie bezmyślne powtarzanie czy odtwarzanie Jego dzieł, lecz najpierw odrzucenie tego, co światowe, by potem móc w wolności wybierać to, co Boże.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Na czym polega przyznanie się do Jezusa?
Komentarze (4)
MB
Mateusz Bendek
29 czerwca 2020, 17:42
W praktyce to wygląda tak. Zakładasz krzyżyk (i widać łańcuszek) i już w pracy cię pytają: "Czy ty jesteś przeciwko małżeństwom homoseksualnym i adopcji przez nie dzieci?" @Ks Tarczyński - proszę poradzić, co w takiej sytuacji. Odpowiedź "nie" oznacza wykluczenie i uznanie za podłego człowieka, swego rodzaju antyświadectwo dla wiary. Odpowiedź "tak" jest sprzeczna z Ewangelią. Proszę o odpowiedź.
KS
Konrad Schneider
21 czerwca 2020, 13:23
Nie podoba mi sie to kazanie. Za duzo gornolotnych egzegez a za malo konkretu. Prosze nastepnych razem odmienic proporcje. Bo potem zostaje w glowie tylko takie wspomnienie jak w tym dowcipie: "Mama pyta Jasia po powrocie z kosciola: O czym bylo kazanie? O grzechu. No i co? Proboszcz jest przeciwko".
JZ
~Jwstem Za
21 czerwca 2020, 16:29
Ja z kolei nie mam nic przeciwko górnolotnym sformułowaniom. Lubię czasem poczytać coś, co nie jest ckliwym mówieniem o rzeczywistości, ani nawet prostym odniesieniem się do wydarzeń z życia. Lubię czasem posłuchać o wierzę od strony naukowej egzegetycznej, może "górnolotnej". Potem okazuje się, że ta "górnolotność" wcale nie jest odrealniona
JZ
Jarek Zegarek
23 czerwca 2020, 15:31
No niestety, to jest ogólny problem wiary. Tu nie ma nic na pewno. Jeden ma taki "przepis" na Boga, drugi rozumie wszystko inaczej, a obydwaj powołują się na tę samą ewangelię.