Nie napinaj mięśni ducha

(fot. unsplash.com)

Jakże często nasze przygotowanie do świąt to pobożne usiłowanie, aby ukryć naszą duchową nagość, zarówno przed Bogiem jak i przed sobą i innymi ludźmi.

"Przygotujcie drogę Pana, prostujcie ścieżki Jego" (Łk 3, 4).

DEON.PL POLECA

"Musimy zrozumieć, że chrześcijaństwo nie jest religią ludzkiego wysiłku, lecz religią łaski" (Jacques Philippe).

Co roku na początku Adwentu Kościół przypomina nam Jana Chrzciciela, który wzywa do nawrócenia. Podczas gdy w oryginale greckim czytamy: "Przygotujcie drogę Pana, prostujcie ścieżki Jego", tłumacz poczynił "drobną" przeróbkę: "Przygotujcie drogę dla Pana, prostujcie ścieżki dla Niego". Skąd ta zmiana? Być może jest to niechlubny wpływ moralizmu, który dyskretnie "modyfikuje" Dobrą Nowinę, ponieważ rozum staje przed tą łamigłówką jak wryty. Jak to możliwe, żeby droga Pana była krzywa, przecież to nasze drogi są pokręcone?

Żeby wybrnąć z dylematu i oczyścić umysł od natrętnych wątpliwości, niektórzy dokonują szybkiego rozstrzygnięcia, bo niepewność boli. Sprawa jest jasna - twierdzą. To my najpierw musimy coś zrobić. Bóg się nie ruszy dopóki człowiek nie wstanie z kanapy. Ten mechanizm uruchamia się zwykle nieświadomie, bo co roku powtarza się ten sam schemat. Włącza się "tryb" adwentowy. Kaznodzieje uderzają w tony moralizatorskie i napominają, aby ludzie zabrali się w końcu za siebie i wykorzeniali swoje wady, robili postanowienia, bo inaczej nie wiadomo, czy Pan przyjdzie. Sęk w tym, że według Starego i Nowego Testamentu Pan i tak przyszedł i przychodzi, bez względu na postępowanie ludzi. Bo jest wierny swoim obietnicom i samemu sobie. I nie uzależnia swojego działania od naszych reakcji. Moralizm nie godzi się na taki obrót sprawy.

Chyba zbyt krótko i bez należytej pieczołowitości zatrzymujemy się w tej Ewangelii nad samym słowem "przygotować". Zdarza się aż nazbyt często, że od razu przeskakujemy do tego, co powinniśmy zrobić. To dobra troska, bo rzeczywiście mamy coś do zrobienia. Trudność wiąże się z tym, że często troska owa jest nadmierna, ponieważ bezskutecznie próbujemy napiąć przykurczone "mięśnie" naszej woli.

Zapytajmy więc najpierw, co właściwie robimy, gdy coś przygotowujemy. Bez wątpienia przygotowanie oznacza jakiś rodzaj pracy, ale to dopiero początek. Próba w teatrze nie jest jeszcze samym występem, chociaż kosztuje nieraz więcej nakładu pracy niż sam spektakl. Zanim zabierzemy się do budowy domu musimy najpierw sporządzić projekt, kupić i zwieźć potrzebne materiały. Jednak samo nagromadzenie desek, cegieł i cementu domu nie postawi. Ktoś musi wylać fundamenty i wznieść ściany, a potem dom wykończyć. Nie może się jednak do tego zabrać, jeśli nie będzie miał do dyspozycji projektu i materiałów. Zanim przymierzymy się do pieczenia ciasta, to oprócz przepisu musimy wyciągnąć z kredensu składniki. Ale to nie wystarczy, aby ucieszyć się widokiem słodkiej pyszności. Ktoś musi te składniki połączyć, wymieszać i wsadzić do pieca.

Otóż Pan jest jak murarz albo cukiernik. My tylko przygotowujemy niezbędne rzeczy, które zresztą On już wcześniej nam dał. Nie w takim sensie, że wszystkie spadają z nieba. Choć, rzecz jasna, ich wykonanie nie mogłoby dojść do skutku, gdyby wcześniej nie istniały… pierwiastki chemiczne, prawa fizyki i nasze zdolności.

Jan Chrzciciel dobrze przetrawił "przygotowanie drogi Panu" na pustyni. Ronald Rolheiser, kanadyjski teolog i pisarz, trafnie uchwycił sedno misji proroka, który wie, kim jest i jaka jest jego rola w procesie uzdrawiania biedy świata i człowieka. Jan wyraża to poznanie za pomocą dwóch obrazów. Gdy mówi o swoim zadaniu, określa je jako "chrzest wodą", a kiedy ogłasza, na czym będzie polegać działanie Mesjasza, stwierdza, że będzie On "chrzcił Duchem Świętym i ogniem" (Por. Mt 3, 11). Woda w przypadku misji Jana oznacza tylko zewnętrzne oczyszczenie. Z prostego powodu. Prorok nic więcej dać nie może. Ale i tak daje niezwykle dużo, bo pragnie zmiany i wskazuje na Jezusa. Natomiast ogień i Duch Święty to symbole wewnętrznego oczyszczenia i przeobrażenia. Odwołując się do porównania, Jan jedynie oczyszcza metal od rdzy, a Jezus przetapia go na nowo, uszlachetnia i czyni jeszcze bardziej zahartowanym i trwałym.

Skoro tak, to i nasza robota przy prostowaniu ścieżek nie powinna zmierzać do tego, byśmy sami się wewnętrznie zmieniali, bo niewiele z tego wyjdzie. Nie jesteśmy w stanie wykorzenić w sobie naszych wad i grzesznych postaw, które tkwią w nas głęboko wrośnięte jak kilkuletni chrzan w ogrodzie. Próba wyrwania go z korzeniami gołymi rękami zwykle kończy się urwaniem samych liści.

Sekret w tym, że Pan już jest w nas i wokół nas. Nie musimy Go sprowadzać na ziemię. Nie musimy budować żadnego domu, bo Pan już Go zbudował. Nie musimy oczarowywać Go naszymi pobożnymi uczynkami i doskonałym zachowaniem. On już jest, ale my Go po prostu nie widzimy. Nie jesteśmy świadomi, że już mieszkamy w Jego domu. Zachowujemy się jak patriarcha Jakub, który po stoczonej walce z aniołem stwierdza: "Prawdziwie Pan jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałem"(Rdz 28,16). A zdał sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy się obudził. Podobnie oczy otworzyły się św. Ignacemu Loyoli, gdy leżąc miesiącami w łóżku wychodził z choroby. Nagle przebudził się duchowo. Wcześniej nie zauważał, że w jego duszy dzieją się tak dziwne i piękne rzeczy. Poruszały go bowiem różne myśli i uczucia. Jedne, jak to określił, zachęcały go do szlachetnych czynów, a inne od nich odciągały. I nie sądzę, aby Ignacy uznał, że sam doszedł do tych odkryć. Raczej widział w tym rękę Boga.

Prostowanie ścieżek dla Pana nie może więc sprowadzać się do dodania kolejnej praktyki, do odprawienia kolejnej nowenny czy do realizacji wspaniałego postanowienia, dzięki któremu udowodniłbym Mu, że w sumie jakoś sobie radzę na tej ziemi. Bardziej chodzi o zbadanie, co chcę w ten sposób osiągnąć i z jaką intencją.

Wszystko zaczyna się od zatrzymania się, od ciszy, od zdystansowania się wobec codziennej gonitwy i od religijnych przyzwyczajeń. Najgorsze, co możemy zrobić, to nazbierać dla małego Jezuska całe kosze naszych dobrych uczynków. Przecież mędrcy przynieśli tyle pięknych darów, to może i my powinniśmy? Ciekawe, co też się z tymi darami później stało. Może przydały się w Egipcie? W takiej postawie na czoło wysuwa się przekonanie, że to my mamy być darem dla Pana. Wydaje się, że nie tędy droga.

Całe nasze przygotowanie winno zmierzać do tego, abyśmy stanęli przy Jego żłobie jako żebracy, ubodzy, bezsilni i niemający nic do ofiarowania Chrystusowi. Przecież On sam, właśnie w tym miejscu, a potem na krzyżu, okazał się bezbronny, zależny, jeszcze nie mogący nic dać, a raczej znacznie więcej przyjąć. Tylko ta postawa duchowego ubóstwa pozwala przyjąć największe bogactwo. Jeśli więc moje postanowienia i wysiłki bardziej otworzą mi oczy na moją nędzę i głód miłości, powinienem je podjąć. Jeśli nie, powinienem je odrzucić. Zresztą sam Jezus podsuwa nam taką sugestię w Apokalipsie: "Radzę ci kupić u mnie złota w ogniu oczyszczonego, abyś się wzbogacił i białe szaty, abyś się oblókł, a nie ujawniła się haniebna twa nagość, i balsamu do namaszczenia twych oczu, abyś widział" (Ap 3, 18).

Jakże często nasze przygotowanie do świąt to pobożne usiłowanie, aby ukryć naszą duchową nagość, zarówno przed Bogiem jak i przed sobą i innymi ludźmi. Mamy ją zauważyć i okryć, ale Bożym odzieniem. Dopóki będziemy z naszych wyczynów wytapiać złoto, to na końcu okaże się ono kupką popiołu. Nam potrzeba złota przetopionego w ogniu Ducha. Dopóki sami będziemy zgłębiać tajniki wiedzy o życiu i śmierci, pozostaniemy ślepi. Nam niezbędny jest balsam Słowa i Eucharystii. Co więcej, nie odkryjemy, że już żyjemy z Panem w jednym domu, jeśli uprzemy się, aby zbudować go własnymi rękami, a potem zaprosić do niego Jezusa w gościnę.

Kłopot z odkryciem obecnego już Pana bierze się stąd, że my, po pierwsze, duchowo śpimy, a po drugie często chcielibyśmy się z Nim zamienić rolami. Nasze zadanie to ofiarować czas, aby Pan mógł nas przygotować. To wystarczy. Potem będziemy wiedzieli, co należy uczynić. Znajdzie się też siła, motywacja i radość, bo nie będziemy działać tylko własną mocą. Gdy pozwolimy Bogu w nas działać, nie zmęczymy się.

Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem. Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie napinaj mięśni ducha
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.