Pokusa poprawnej wiary

(fot. shutterstock.com)

Jeśli uważam, że należy chodzić do kościoła i wyciąć coś ze swego czasu, aby wypełnić religijny przepis, to prawdopodobnie nie będzie to miało wpływu na życie, bo kieruje mną pogańskie wyobrażenie o Bogu.

"Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji" (Mk 7, 8).

"Chrześcijaninem staje się człowiek tylko przez to, że odmienia swe życie, wyzbywa się zadowolenia z siebie płynącego z samego wegetowania i <<nawracania się>>" (kard. J. Ratzinger)

W jednym ze swoich komentarzy św. Augustyn pisze, że zachowywanie Dekalogu to pierwszy etap duchowej drogi, który wprawdzie skupia się na tym, co zewnętrzne, ale jest konieczny, by pójść dalej: "Gdy człowiek zaczyna unikać tych przestępstw (a nie powinien ich popełniać żaden chrześcijanin), zaczyna podnosić wzrok ku wolności, ale jest to dopiero początek wolności, a nie doskonała wolność".

Doktor Kościoła dodaje, że zazwyczaj w tym stadium wiary człowiek przejmuje się przykazaniami, ponieważ bardziej boi się kary aniżeli kocha sprawiedliwość. Nie znajduje radości w ich zachowywaniu, lecz stara się, aby nie "podpaść". Doskonała wolność zaczyna się rodzić wtedy, gdy wierzący cieszy się prawem Bożym. Jest to znak powolnego oczyszczania jego motywacji, pragnień, myśli i impulsów, których wcześniej nie zauważał.

Chyba większości z nas z niemałym trudem przychodzi zachowanie samego Dekalogu, a cóż powiedzieć o Ewangelii? Nieraz z pokorą musimy przyznać, że nie wkroczyliśmy jeszcze całkowicie na drogę Chrystusa. Jak na tym tle wypadają faryzeusze, którzy uważali się za ludzi religijnych, chociaż Jezus zarzuca im uchylanie przykazań Dekalogu na rzecz ludzkich tradycji? Konkretnie chodziło o IV przykazanie dotyczące rodziców. Pominięto ten fragment w dzisiejszej Ewangelii.

Otóż faryzeusze pod pozorem czci do Boga zezwalali na składanie w ofierze tego, co dzieci powinny były dać ojcu i matce. Do dzisiaj niektórzy sądzą, że stawianie Boga na pierwszym miejscu w praktyce oznacza zatopienie się w modlitwie, pójście na mszę świętą, nawet jeśli ucierpią na tym najbliżsi. Praca, codzienne obowiązki i miłość bliźniego już nie wydają się tak ściśle związane z Bogiem. Na dodatek jeśli czyni się coś stricte religijnego, to wychodzi się z założenia, że zawsze służy się Bogu. Sęk w tym, że według Ewangelii religia nie sprowadza się tylko do kultu, ofiar i przepisów Prawa Kanonicznego. Bóg nie ma upodobania w ofiarach i czystym legalizmie, lecz w czynnej miłości bliźniego.

Życie ludzkie, w tym religia, składa się z tego, co wewnętrzne i tego, co zewnętrzne. Ewangelia nie przekreśla tego, co zewnętrzne, ale ciągle kieruje nas ku temu, co wewnętrzne. Łączy ciało z duchem. Zazwyczaj to, co wewnętrzne najszybciej znika nam z pola widzenia. Często mozolnie musimy się przedzierać przez gąszcz materialnych spraw, by zobaczyć, że istnieje coś więcej.

Faryzeusze i uczeni w Piśmie byli dobrymi obserwatorami, ale skupionymi na tym, co zewnętrzne. Ich oczy wychwytywały (nie)poprawność gestów, rytuałów i tradycji. Do dzisiaj niewiele się w tym względzie zmieniło. W Kościele też popadamy w pokusę wiary bez miłości, a niejedna kościelno-ludowa tradycja zamiast poszerzać dostęp do łaski, to go blokuje. Wprost pewnie nikt nie uchyla przykazań Bożych, ale dość nagminnie zmniejsza się wymagania Ewangelii przy równoczesnym podkreślaniu ludzkiej wizji sprawiedliwości Boga i sądu. Dzieje się to dość prosto. Ponieważ ludzie są słabi, nie wymagajmy zbyt wiele. Poprzestańmy na Dekalogu. Ale i z tym jest kłopot. Skupmy się więc na prawie i sile woli. I starajmy się być porządnymi ludźmi. Święty Tomasz z Akwinu pisał, że to nie wystarczy, bo samo prawo jedynie obnaża naszą bezsilność. Prawo łaknie łaski.

W adhortacji "Gaudete et exsultate" Franciszek pisze o przywiązywaniu nadmiernej wagi do "zachowywania pewnych własnych norm, zwyczajów i stylów. W ten sposób często dochodzimy do ograniczenia lub tłumienia Ewangelii poprzez pozbawianie jej właściwej sobie urzekającej prostoty i smaku" (58). Papież powołuje się w tym miejscu na przestrogi św. Tomasza z Akwinu, który w Sumie Teologicznej zachęca do umiaru w dodawaniu nowych praw. Stary Testament koncentrował się bardziej na zewnętrznej stronie religii: ofiary, obmycia, cała masa przepisów i uczynków, które rzeczywiście stawały się ciężarem nie do uniesienia, przesłaniającym to, co najważniejsze. "Atrakcyjność" zewnętrznej religijności polega na tym, że można ją kontrolować i mierzyć: ile razy ktoś był w kościele, ile nabożeństw zaliczył, ile postów udało mu się przeprowadzić.

Z kolei przesadne zamiłowanie do zewnętrznego prawa wślizguje się do praktyki Kościoła pod postacią legalizmu, pozornej i zewnętrznej świętości. Prawo Ducha bardziej dotyczy tego, co wewnętrzne i niewidoczne dla oczu ludzkich: postaw, myśli, pragnień, a te w Starym Testamencie nie w każdym wypadku były zakazane, ponieważ przed Chrystusem liczyło się głównie to, co widać, a więc grzeszne czyny. A są one jedynie skutkiem wcześniejszej decyzji i słabości (grzechu) człowieka.

W tym sensie Ewangelia jest trudniejsza, bo sięga w głąb, próbuje docierać do tego, co jest rzeczywistą przyczyną naszej biedy. To nie jest tak, że człowiek wykona jakiś zewnętrzny gest, który często nie ma związku z jego wnętrzem i wydaje mu się, że zbliżył się do Boga lub zaszła w jego życiu jakaś zmiana. Wszystko może pozostać na powierzchni. W życiu chrześcijanina chodzi o wewnętrzną przemianę, a nie tylko o zachowywanie pewnych rytów, aby, na przykład, nie obrazić Boga. Legalizm to po prostu łatwiejsza opcja, zresztą nie tylko w sferze religijnej. Łatwiej przeprowadzić kosmetyczne zmiany niż gruntowne reformy, które niechybnie mogłyby naruszyć dotychczasowe przyzwyczajenia, schematy i sposoby działania. Dotyczy to wszelkich organizacji, firm i instytucji. Można być w taki sposób religijnym człowiekiem, że to, co święte w ogóle nie zmienia naturalnego modelu życia, które Ewangelia nazywa "światem" lub "człowiekiem cielesnym".

Chrystus nigdy nie stawia wymagań nie dając równocześnie pomocy. I w tym sensie Ewangelia jest łatwiejsza. Istotą Dobrej Nowiny jest to, że człowiek swoim wysiłkiem i pobożnymi uczynkami nie może osiągnąć wewnętrznej transformacji. Jest ona możliwa tylko dzięki mocy Ducha Świętego. Wiele rozstrzyga się na poziomie intencji z jaką podejmuje się religijne czynności i miłość bliźniego. Jeśli uważam, że należy chodzić do kościoła i wyciąć coś ze swego cennego czasu, aby wypełnić religijny przepis, to prawdopodobnie nie będzie to miało wpływu na moje życie, bo kieruje mną pogańskie wyobrażenie o Bogu i czysto zewnętrzne podejście do prawa. Jeśli jednak msza św. w niedzielę będzie spotkaniem z Bogiem i wspólnotą Kościoła, który chce mi dać siebie, pomóc mi, przelać swoją miłość, abym nie ulegał egoizmowi i stopniowo był przemieniany, wtedy moje uczestnictwo w Eucharystii wypłynie z umiłowania Pana. I nie będę musiał być "przeczysty", aby przyjąć Jego Ciało.

Zapraszamy na dni skupienia prowadzone przez o Dariusza pt. "Trudności i pokusy na modlitwie". Szczegóły tutaj.

Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w ZakopanemJest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pokusa poprawnej wiary
Komentarze (11)
LL
lomen lomen
2 września 2018, 19:12
A czyż właśnie obecnie z Domu św. Marty nie płynie uchylanie przykazań Bożych a wprowadzanie ludzkich rozwiązań jako dogmatów (rozwody, ekologia, współczesny ekumenizm - wszystko dobre poza katolicyzmem)? Tak przy okazji ekumenizmu to przypomina mi się jak ks. prof. Michał Poradowski zacytował rabina Josefa Krauskopfa żyjącego na przełomie XIX i XX w. w Stanach Zjednoczonych (cytuję z pamięci): "Kiedy Żydzi zrezygnują z ekskluzywnego ceremoniału a chrześcijanie z chrystologii Pawła to Żydzi i poganie połączą się." Czyż nie jesteśmy świadkami realizacji tego programu?
KP
Krzysztof Pierzchała
2 września 2018, 08:47
"Jeśli jednak msza św. w niedzielę będzie spotkaniem z Bogiem i wspólnotą Kościoła, który chce mi dać siebie, pomóc mi, przelać swoją miłość, abym nie ulegał egoizmowi i stopniowo był przemieniany, wtedy moje uczestnictwo w Eucharystii wypłynie z umiłowania Pana". Personalistyczne wykrzywienie. Spotykać się z Bogiem powinienem dla Niego samego, nie zaś dlatego,że chce mi coś dać.
Dariusz Piórkowski SJ
2 września 2018, 09:01
Drogi anonimowy karmelito, na samym początku napisane jest, że chodzi o spotkanie z Bogiem i wspólnotą Kościoła. I ten Bóg naprawdę daje mi siebie - "Bierzcie i jedzcie", "Bierzcie i pijcie". Tak, mamy iść dla Niego, ale równocześnie Jezus mówi; "Jeśli nie będziecie spożywali Ciała Syna, nie będziecie mieli życia w sobie" Jedno drugiego nie wyklucza. 
2 września 2018, 13:14
Otóż to! Zawsze miałem problem ze tym, ze spotkać się z Bogiem "powinienem dla Niego samego", a nie "zaś dlatego, że chce mi coś dać". Uważam, że wiara powinna być interesowna właśnie w tym sensie, że Bóg chce coś dać, a nie jedynie być w pusty sposób czczony bez żadnej zmiany w życiu. Bóg DAJE siebie, zmianę życia, zmianę rzeczywistości, On chce to dawać i cała Biblia o tym jest: "Przyjdźcie do mnie" itd. Przyjdźcie po coś, nie po to, żeby sobie bezrefleksyjnie posiedzieć. Przyjdźcie, bo chcę wam coś DAĆ. "Przyjdzcie, bierzcie"... Ks. Dariusz ma rację! 
KP
Krzysztof Pierzchała
2 września 2018, 13:54
"...w pusty sposób czczony bez żadnej zmiany w życiu..." Kolega (koleżanka) nie rozumie dlaczego winniśmy czcić Pana Boga dla Niego samego. Odpowiedź jest prosta choć dziś nie dla wszystkich (w tym też kapłanów): BO JEST BOGIEM.
KP
Krzysztof Pierzchała
2 września 2018, 14:06
Jak dałem do zrozumienia personalizm nie jest moją bajką. Anonimowość nie przeszkadza mi natomiast w prezentacji zasad. A więc słucham mszy świętej nie po to aby spotkać się ze wspólnotą (NOM to nie moja bajka) ale po to aby WE WSPÓLNOCIE oddać chwałę Bogu ,która jako Bogu Mu się należy, niezależnie od mojego lepszego bądź gorszego rozumienia tego faktu. Nie dlatego,że Bóg coś mi daje bo wcale nie musi tego robić, a juz zwłaszcza ja Go do tego moimi pobożnymi życzeniami zmusić nie mogę, nie dlatego ,że coś mi daje bowiem i tak będę musiał to wszystko oddać , choćbym nie wiem jak mocno chciał zatrzymać, nie dlatego,że coś mi daje bo wiem,że to On jest celem a nie moje dobre samopoczucie czy też intensywność mojego przeżycia.
2 września 2018, 08:43
Zawsze uważałem ,że najłatwiejszą stroną wiary są obrzędy i rytuały.
KP
Krzysztof Pierzchała
2 września 2018, 08:48
Rozumiem,iż znajdujesz się na wyższym stopniu duchowości?
2 września 2018, 09:36
Czemu zawdzięczam tą złośliwą szpilę w niedzielny poranek?
KP
Krzysztof Pierzchała
2 września 2018, 14:15
Oj tam złośliwość. Zawsze uważałem,iż wam progresistom obrzędy ciążą i starcie się dodać do nich coś swojego. Dziś dowiaduję się,że zwyczajnie o nich zapomnieliście a realizujecie się na wyższych stopniach.
2 września 2018, 15:04
Dość pokrętnie i jakże by inaczej z lekkią uszczypliwością ale niech tam , pozdrawiam i udanego niedzielnego świętowania życzę.Często śmieszą mnie reakcje co niektórych na wszelkie zmiany i nowinki w Kościele tak jakby próbowano zmieniać coś co od czasu pierwszych chrześcijan było niezmienne i Kościól nigdy do czasu SWII żadnych zmian nie wprowadzał.Myślę, że zawsze takie sprzeciwy występowały.Uważam ,że Kościól rewolucji nie potrzebuje ale ewolucji oczywiście tak i nic w tym dziwnego.