Wszystko jasne? To bierzcie się do roboty

(fot. shutterstock.com)

Pokusa wieży Babel do dzisiaj nie omija Kościoła, który może zamykać się w pięknych budowlach, zastygły i celebrujący samego siebie, już to z wygody, już to z lęku przed "niebezpiecznym" światem.

"Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga. Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie" (Mk 16, 19).

"Zgubione były ongiś wszystkie dusze, lecz ten, kto moc miał karać je najciężej, znalazł lekarstwo" (William Shakespeare).

DEON.PL POLECA

Tak naprawdę to Jezus wstąpił do nieba, czyli zasiadł po prawicy Ojca, już w dniu zmartwychwstania. Bo przecież nie fruwał w obłokach przez 40 dni między niebem a ziemią. Ukazywał się uczniom, przychodząc z nieba. Po co więc to dzisiejsze święto?

Wniebowstąpienie jest ostatnim "wstąpieniem" Chrystusa do nieba. I różni się od poprzednich. Czym? Tym, że do tej pory Chrystus starał się pokazać uczniom, czym jest zmartwychwstanie i co ono oznacza, ożywiał ich wiarę. Podczas ostatniego "wstąpienia" apostołowie otrzymują specjalne zadanie: Mają być świadkami Chrystusa na całej ziemi.

Zwięzłość i prostota Ewangelii św. Marka jest niesamowita. Oto czytamy, że po rozmowie Jezus wstąpił do nieba i zasiadł na tronie, a uczniowie ruszyli w świat. Wyjaśnił co trzeba, dał instrukcje i usunął się, aby uczniowie zabrali się do roboty. I o to właściwie chodzi we wniebowstąpieniu. O nowy etap, nowy rozdział w historii zbawienia. Ryzykowny, bo odtąd to słabi ludzie wyposażeni w dary Chrystusa i Ducha mają kontynuować Jego misję. Chodzi więc o Kościół w ruchu, o Kościół idący śmiało po drodze, który stał się widzialnym Ciałem Chrystusa. Do pójścia w świat zmobilizowały uczniów nie ich własne przemyślenia, lecz spotkania ze Zmartwychwstałym. W przeciwnym wypadku pozostaliby zamknięci w Wieczerniku, a potem rozproszyliby się po świecie, ale każdy w swoją stronę.

Wyjście uczniów na cały świat jest przeciwieństwem zachowania budowniczych wieży Babel. Po potopie Bóg zawarł przymierze z Noem i przykazał aż dwukrotnie, aby jego synowie "zaludnili ziemię" (Por. Rdz 9, 1.7). Co jednak robią mieszkańcy ziemi? Zatrzymują się w jednym miejscu, na równinie i zaczynają budowę miasta oraz wieży, aby się nie rozproszyli po całej ziemi (Por. Rdz 11, 4). Twórcy wieży Babel nie wykonali polecenia Bożego. Nie poszli w świat, dziki, nieznany. Stworzyli sobie swój własny, mały ogródek. Pan pokrzyżował ich plany, pomieszał ich język i "rozproszył ich stamtąd po całej ziemi" (Rdz 11,8). Pokusa wieży Babel do dzisiaj nie omija Kościoła, który może zamykać się w pięknych budowlach, zastygły i celebrujący samego siebie, już to z wygody, już to z lęku przed "niebezpiecznym" światem.

Ten lęk jest w sumie czymś ludzkim, trudnym do przekroczenia. Dlatego w dzisiejszej Ewangelii słyszymy również, że Jezus wprawdzie siedzi na tronie, ale nie przyjmuje postawy biernego obserwatora czy Wielkiego Brata, który wszystkim steruje z góry. Ciekawe, że trzy ostatnie czasowniki w Ewangelii według św. Marka są użyte w greckim tekście w czasie teraźniejszym, w formie imiesłowu. Pan wstąpił do nieba, współdziałając z uczniami i potwierdzając naukę znakami. Jest w niebie, ale równocześnie razem z uczniami. Jednak nie jest to tylko zwykłe towarzyszenie, kroczenie z boku, lecz aktywne zaangażowanie, współpraca z uczniami. Czasownik "synergeo", który tutaj się pojawia, oznacza "pracować razem", "być partnerem w pracy". Chrystus zniknął z oczu uczniów, ale nie zniknął z ich życia. W tajemniczy sposób przenika ich działania, dodaje odwagi, pracuje razem z nimi. To są dwa filary dzisiejszego święta: nowy rodzaj obecności Chrystusa na ziemi i my, chrześcijanie, którzy mamy ukazywać cud tej obecności Chrystusa światu.

Spójrzmy jeszcze krótko na obecność. Tak jak istnieją różne formy miłości podobnie spotykamy różne formy obecności. Fizyczną, kiedy kogoś widzimy bądź słyszymy. W pamięci i wyobraźni, gdy wspominamy kogoś żywego bądź umarłego. Symboliczną, kiedy osoba uwiecznia się w swoich dziełach i utworach. A nawet w snach. Potrafimy pozostać z kimś w relacji nie tylko wtedy, gdy doświadczamy go zmysłami.

Victor Frankl, psychiatra i ocalały więzień Auschwitz, pisał, że osoby, które w obozie nie załamały się i przeżyły, myślały często o swoich bliskich. Może część z ich krewnych już nie żyła, ale nadzieja na spotkanie z rodziną podtrzymywała ich przy życiu.

Przypomnijmy sobie moment pożegnania z jakąś bliską osobą, która wyjechała na dłużej i następnym razem zobaczyliśmy ją dopiero za kilka miesięcy lub lat. Co czuliśmy w momencie rozstania? Z pewnością nie radość, lecz smutek. Ale to był dobry smutek, sygnalizujący miłość. Wprawdzie potem mogliśmy nie widzieć tej osoby przez długi czas, ale czy to oznacza, że ona umarła, że przestała istnieć? Czy nie tęskniliśmy za nią? Może przeglądaliśmy zdjęcia, patrzyliśmy na przedmioty z nią związane, wspominaliśmy rozmowy. W pewnym sensie cały czas była ona obecna, nawet jeśli my zajmowaliśmy się czym innym i nie myśleliśmy o niej na okrągło.

Kiedy dziecko osiąga dorosłość i wychodzi z domu, żeniąc się lub wychodząc za mąż, ta chwila jest "trudnym" darem dla rodziców. Nagle odczuwają brak. Wstają rano, a dziecka nie ma pod tym samym dachem. Ale kiedy po niejakim czasie ci sami rodzice dowiadują się, że mają wnuka, a ich dziecko osiągnęło jakiś sukces, cieszą się. Kiedy ich dorosłe dziecko powraca na chwilę do domu, zapanowuje radość. Tę większą radość umożliwiło nabranie dystansu wobec domu, stanięcie na własnych nogach. Więzi nie zostały zerwane, ale zmienił się ich charakter. Dla rodziców powracające dziecko było takie samo, a jednak trochę inne. Takie oddalenie się i usamodzielnienie się jest potrzebne, aby ludzie się rozwijali.

Te dwa przykłady rzucają nieco światła na tajemnicę ukrytej obecności Chrystusa. W pewnym sensie ustąpił On miejsca nam, byśmy zaczęli działać, stawali się znakami Jego obecności i tak przygotowali siebie i innych do wstąpienia do nieba. Jezus stał się takim rodzicem, który wprawdzie zniknął nam z pola widzenia, ale nie przestał istnieć, nie opuścił nas i współdziała z nami.

Jezus jest z nami do końca świata przez znaki sakramentalne, które nie są magicznymi rytuałami, ani pamiątkami po Chrystusie jak zdjęcia i rzeczy ukochanej osoby. Ale jest też z nami wtedy, gdy podejmujemy działanie w Jego imię, ze względu na Niego. To jest prosty sposób nowej obecności Jezusa, który działa nie tyle obok nas, co w nas. Obdarzeni zostajemy mocą Ducha, byśmy świadczyli, byśmy byli żywymi znakami Boga, byśmy czynili cuda, kierujące innych do Boga. Na czym to ma polegać?

W filmie "Bruce Wszechmogący" tytułowy bohater otrzymał na kilka dni władzę od Boga. Pewnego razu sprawił, że zupa w talerzu rozdzieliła się na dwoje. Był zachwycony, że czyni cuda. Ale Bóg zjawił się przed nim i mówi: "Rozstąpienie się zupy to nie cud, tylko sztuczka. Samotna matka na dwóch etatach, która znajduje czas dla dziecka - to jest cud. Nastolatek mówiący "nie" narkotykom i "tak" wykształceniu - to jest cud. Ludzie proszą, bym ich wyręczał, nieświadomi udzielonej im mocy. Chcesz zobaczyć cud? Bądź tym cudem".

Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem. Współpracuje z ruchem "Małżeńskie drogi". Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wszystko jasne? To bierzcie się do roboty
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.