Zesłanie Ducha Świętego jest odpowiedzią na budowę Wieży Babel
Zesłanie Ducha Świętego na Apostołów, choć bardzo widowiskowe, nie było jedynie zwieńczeniem pięknej przygody, lecz dopiero początkiem ogromnego wysiłku ewangelizacji. Chrześcijanin, żyjąc według przykazań, nie tylko czyni lepszym życie swoje i innych, ale przede wszystkim otwiera je na perspektywę nieba.
„Kiedy nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle spadł z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali” (Dz 2,1-2). Apostołowie, którzy doświadczyli Zesłania Ducha Świętego, usłyszeli szum z nieba. Tego dostąpić mogła jedynie wspólnota, która uwierzyła w obietnicę daną przez Zbawiciela, a nadzieję z nią związaną przeżywała, trwając razem na modlitwie. Wydarzenia Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia Jezusa nie dały uczniom jeszcze na tyle odwagi, żeby wyjść z Wieczernika i bez lęku całemu światu głosić Ewangelię. Zbawiciel jednak obiecał uczniom: „Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze” (J 14,16). Stąd też, zgodnie z zapowiedzią, Jezus zsyła na Apostołów Ducha Świętego. To wtedy właśnie rodzi się Kościół.
Obietnica Królestwa, o której mowa, została złożona nie tylko Apostołom, ale także nam wszystkim. Problem jednak w tym, że często wolimy żyć wedle obietnic i nadziei bardzo przyziemnych. Gdy każdy żyje swoją krótkowzroczną nadzieją, trudno jest zebrać się razem. Jedynie nadzieja, która wykracza poza świat i poza czas, ma siłę jednoczenia tych, którzy jej zawierzyli. I tak, zamiast oczekiwać szumu z nieba, który zapowiadałby przyjście Pocieszyciela, wsłuchujemy się w szumy z ziemi, które mamią nas i zwodzą, odwracając naszą uwagę od tego, co liczy się naprawdę – od zbawienia. „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,22-23). Duch Święty Pocieszyciel to nie nagroda dla najlepszych, ale Dar dla wszystkich, którzy otworzą dla Niego swe serce. Pocieszyciel, bo pomaga wytrwać w pełnej upadków wędrówce do Domu Ojca, mówiąc: „Wstawaj! To już niedaleko!”.
Jednak w tej naszej ziemskiej pielgrzymce, jak to się potocznie mówi o życiu człowieka, często skupiamy się wyłącznie na tym, co doczesne, zostawiając sprawy duchowe „na później”. Bo przecież wieczność nie ucieknie. Również naukę życia według miłości ukazanej nam przez Jezusa odkładamy na wieczne jutro. Żyjemy według ciała, czyli tym, co tu i teraz, bez żadnego eschatologicznego odniesienia. To, co duchowe, wydaje się nam abstrakcyjne, odległe i mające niewielki wpływ na naszą codzienność. Chrześcijanin ma być jednak człowiekiem Ducha Świętego, czyli dalekowzrocznym, mającym zawsze przed oczyma obiecane przez Chrystusa życie wieczne. „Wszyscy bowiem w jednym Duchu zostaliśmy ochrzczeni, aby stanowić jedno Ciało: czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni. Wszyscy też zostaliśmy napojeni jednym Duchem” (1 Kor 12,13). Być chrześcijaninem znaczy mieć Boga za Ojca, a innych ludzi za siostry i braci. A to zmienia całkowicie postać rzeczy. Kto ma Boga za Ojca, ten nie musi się bać śmierci, bo wie, że czeka go coś więcej niż ten świat.
Trzeba mieć wielkie zaufanie do Boga składającego obietnicę zbawienia, żeby wznieść się ponad sprawy doczesne i z odwagą kroczyć ku wieczności, wypełniając przykazania Pana. Trzeba mieć serce otwarte na Ducha Świętego, który uczy nas wszystkiego i przypomina nam wszystko, co Jezus powiedział (zob. J 14,26). Łatwiejsze jest dla nas życie według ciała, czyli zaspokajanie bieżących potrzeb, bo efekt jest widoczny i natychmiastowy, nasze samopoczucie się poprawia, czujemy się szczęśliwsi. Życie według Ducha to pielgrzymowanie drogą wyznaczoną przez Boże Słowo ku celowi, którego na ziemi nie dosięgniemy. Zesłanie Ducha Świętego na Apostołów, choć bardzo widowiskowe, nie było jedynie zwieńczeniem pięknej przygody, lecz dopiero początkiem ogromnego wysiłku ewangelizacji. Chrześcijanin, żyjąc według przykazań, nie tylko czyni lepszym życie swoje i innych, ale przede wszystkim otwiera je na perspektywę nieba.
Zesłanie Ducha Świętego jest odpowiedzią na to, co stało się podczas budowy wieży Babel: „tam bowiem Pan pomieszał mowę mieszkańców całej ziemi” (Rdz 11,9). W Dziejach Apostolskich czytamy, że po otrzymaniu Pocieszyciela uczniowie pełni odwagi wyszli do świata i zaczęli głosić Dobrą Nowinę i „każdy słyszał, jak przemawiali w jego własnym języku” (Dz 2,6). Jakim językiem mówili uczniowie, że rozumieli ich wszyscy? Był to język, którego uczył ich Jezus przez cały ten czas, kiedy Mu towarzyszyli – język miłości. To język zrozumiały dla każdego człowieka. To język przebaczenia, a nie wykluczenia, zjednoczenia, a nie podziałów: „Wszyscyśmy bowiem w jednym Duchu zostali ochrzczeni, aby stanowić jedno Ciało: czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni” (1 Kor 12,13). W takim właśnie języku Apostołowie głoszą wielkie dzieła Boże.
To, co grzech dzieli, Ewangelia łączy z powrotem w jedną całość, czyniąc Kościół wspólnotą jedności w różnorodności: „Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich” (1 Kor 12,4-6). Jak nauczyć się języka miłości? Najważniejsze jest zrozumienie tego, że świat nie jest czarno-biały, lecz pełen kolorów o najróżniejszych odcieniach. Wszystkie natomiast kolory łączą się w jednym, białym, jasnym świetle. I tym światłem jest Chrystus – Nauczyciel języka miłości, Ten, który nieustannie posyła nam swojego Ducha.
Skomentuj artykuł