Ks. Marcin Paś: Duszpasterstwo młodzieży jest dla mnie dobrze przeżytą porażką

Fot. Martyna Penc
Kinga Hucz

-  Widzę w Kościele deficyt młodych dorosłych, którzy byliby w stanie być mentorami, starszymi braćmi, wprowadzającymi młodych w kolejny etap życia. Brakuje takiego „organizmu”, który pomaga działać w Kościele, żeby nie wyrywać duszpasterstwa młodzieży z rzeczywistości, żeby młodzi służyli sobie nawzajem. - mówi ks. Marcin Paś, duszpasterz młodzieży diecezji gliwickiej. 

Kinga Hucz: Jak wygląda praca z młodzieżą na przestrzeni ostatnich pięciu lat, od kiedy jest ksiądz diecezjalnym duszpasterzem młodzieży? Jak zmieniają się potrzeby młodych? 

Ks. Marcin Paś: Duszpasterstwo młodzieży jest dla mnie dobrze przeżytą porażką. Kiedyś biegałem za ludźmi, to znaczy chciałem, żeby się nawracali, zmieniali się, wchodząc w duszpasterstwo. Dzisiaj więcej sił poświęcam na kształtowanie uczniów, którzy będą iść i głosić młodym, że wiara to dla nich żywa relacja z Bogiem. Zacząłem bardziej stawiać na moje kompetencje, uczyć się, tego żeby poznawać ich potrzeby, uczucia, nazywać je i pomagać im odkrywać właściwe strategie szukania siebie. To uczenie się z poziomu obserwacji młodych, towarzyszenia im i szukania odpowiedzi na pytanie, co dla nich jest ważne.

Spotykamy się na Młodzieżowej Szkole Animatora, są grupy dzielenia, pójście w głąb. Staram się łączyć siły tam, gdzie to możliwe, by nie wyważać drzwi, które są już otwarte, tylko współpracować. Stąd współpraca z Młodymi na Progu i z oazą przy okazji Młodzieżowej Szkoły Animatora, czy z misjonarzami oblatami przy okazji Festiwalu Życia.

Czyli można powiedzieć, że te ostatnie pięć lat było też czasem osobistego rozwoju księdza.

- Osobiście bardzo. Najbardziej rozwinął mnie kontakt z Porozumieniem bez Przemocy w ramach szkoły dla Duszpasterzy Młodzieży na Akademii Katolickiej w Warszawie. Wcześniej czułem się niekompetentny w takiej pracy. Szukałem narzędzi, które pozwolą mi bardziej towarzyszyć młodym. Tam odkryłem, że potrzebuję najpierw siebie poznać i odpowiedzieć sobie, na to co dla mnie ważne. Moja rola dzisiaj to bycie spowiednikiem, kierownikiem duchowym, organizatorem różnych wydarzeń. To ważne, ale widzę, że potrzebuję dużo więcej czasu dawać animatorom, liderom, żeby ich wspierać, konfrontować, towarzyszyć w drodze. To oni są przedłużeniem rąk księży w diecezji. Potrzebuję dobrych struktur, dlatego cieszę się tym, że s. Maria Druch, Siostra od Aniołów prowadzi u nas warsztaty empatyczne, wspierające studentów w kontakcie z własnymi potrzebami i uczuciami. To tworzy "organizm", który pomaga młodym ludziom, ale też wyłania liderów, animatorów, którzy są w stanie działać dalej i pomagać działać innym młodym.

Czyli młodzi również mogą zdobywać kompetencje i są w stanie przekazywać je innym, służyć i wspierać.

- Tak. Nie boimy się eksperymentować. Jeśli ktoś próbuje i wychodzi - super, kiedy nie wyjdzie - otrzymuje wsparcie, nie jest porzucony. Chcemy, by wszyscy młodzi w diecezji odkrywali Pełnię Życia w kontakcie z Bogiem i sobą nawzajem. By tak się działo potrzebujemy dobrze funkcjonujących struktur. Przy Diecezjalnym Duszpasterstwie Młodzieży działa wspólnota Pełnych Życia, która gromadzi najaktywniejszych, by mogli działać w parafii i diecezji aktywizując młodych w swojej okolicy. To oni zwrócili ostatnio uwagę na towarzyszenie i bycie gospodarzem podczas wydarzeń, które robimy. Na diecezjalne spotkania młodych Pełnych Miłości przyjeżdżają nastolatki z grup parafialnych, które zamykają się w swoich grupach, żeby dać sobie akceptację i bezpieczeństwo. To jest im z jednej strony potrzebne dlatego, że czują się wtedy bezpiecznie. Z drugiej strony, żeby mieli doświadczenie powszechnego, otwartego Kościoła katolickiego, trzeba im pomóc, otworzyć ich na siebie nawzajem. Dlatego liderzy stawiają na przyjęcie osób nowych, zatroszczenie się o nie, rozmowę z każdym - żeby każdy poczuł się dobrze.

Jeśli chodzi o młodych w Kościele, czego najbardziej brakuje?

- To, co widzę, to deficyt młodych dorosłych, którzy byliby w stanie być mentorami, starszymi braćmi, wprowadzającymi młodych w kolejny etap życia. Maturzyści dla osób z końcówki podstawówki. Młodzi studenci dla maturzystów. Narzeczeni dla osób na studiach. Młodzi małżonkowie dla narzeczonych. Brakuje takiego „organizmu”, który pomaga działać w Kościele, żeby nie wyrywać duszpasterstwa młodzieży z rzeczywistości, żeby młodzi służyli sobie nawzajem. Jest spore grono studentów i młodych dorosłych, którzy mimo wzrostu przychodzą głównie brać z duszpasterstw, których są częścią. Nie uczą się postawy aktywnego ucznia, który w miarę wzrostu dostrzega poczucie misji w tym, co robi, i chce poprzez kontakt z młodszymi czynić uczniów.

Rozumiem to, ale kiedy jest taki deficyt, to on rodzi naturalne podziały, zamknięcie, braki. A na przykład osoby w wieku szkoły średniej, które początkują w związkach, zastanawiają się nad swoją tożsamością, zmieniają szkołę - bardzo potrzebują młodych studentów, którzy powiedzą im: "Hej, zobacz, matura to nie jest najważniejsza rzecz w życiu. Masz pierwszego chłopaka, pierwszą dziewczynę - zobacz, że to nie jest tak, że ta osoba ma ci zaspokoić wszystkie potrzeby. To ty potrzebujesz je najpierw samemu rozwijać, a nie skupić się tylko na tej jednej relacji.” Brakuje takiego międzypokoleniowego towarzyszenia w drodze. Widzę, że to jest wielki brak w Kościele w ogóle.

Jako wikary prowadziłem 40-osobową grupę dziewczynek - Dzieci Maryi. Starsze zajmowały się młodszymi, ale brakowało pośród nich 30-40- letniej młodej mamy, która mogłaby przyjąć ich napięcia i podzielić się z nimi swoim doświadczeniem. Proponowałem tę role wielu spośród rodziców Dzieci Maryi. Każdy z rodziców chciał, by to ksiądz wspierał wychowywanie w wierze ich dzieci. Brakowało im gotowości do wzięcia choć części odpowiedzialności za zbiórki i kontakt wewnątrz grupy Dzieci Maryi.

Myśli ksiądz, że jest szansa to zmienić?

- Bardzo chcę, żeby ci nastolatkowie, których teraz kształtuję, funkcjonowali w Kościele, który czyni uczniów. Mam nadzieję, że część z nich, idąc w dorosłe życie, poza tym, że będzie się zajmować swoją rodziną i swoim powołaniem, będzie mieć kilka godzin w tygodniu, miesiącu, czy roku, żeby robić rzeczy, w których nikt ich nie zastąpi. Robiliśmy drugą edycję rekolekcji dla narzeczonych - wspólnie z  Sowińskimi i Gomułkami. To pięknie funkcjonowało, ale okazało się, że ci, którzy to organizowali, odkryli, że także chcieliby brać. I nie powstała żadna wspólnota, która by to kontynuowała, więc sprawa w naturalny sposób wygasła. Szkoda! Narzeczeni wciąż o to pytają. Sprawa się nie rozwija, ponieważ brakuje młodych małżonków, którzy raz w roku wzięliby część odpowiedzialności organizacyjnej na siebie. Bardzo bym chciał, żeby ci młodsi uczyli się tego mentoringu, towarzyszenia, animatorstwa.

Jak można tego uczyć młodych?

Przykładem łączenia młodych w różnym wieku jest Festiwal Życia. Z jednej strony jest ogromną szansą dla studentów i dorosłych, mają tu czas dla siebie. Z drugiej strony Festiwal Życia jest niezwykle potrzebny masowemu duszpasterstwu młodzieży z siódmej, ósmej klasy. To się dzieje, Tik Tok nam daje takie efekty, że młodzi rzeczywiście chcą tam przyjechać. Oni pasjonują się tym wydarzeniem. Obserwuję w innych miejscach taką tendencję, żeby ich oddzielać od siebie i rozumiem, że są specjalistyczne duszpasterstwa, w których działają tylko studenci. Natomiast dla mnie z perspektywy diecezji i łączenia kluczowy jest dialog między młodymi w różnym wieku, wzajemność, uczenie się między pokoleniami od siebie nawzajem.

Jakie pytania najczęściej zadają młodzi? Z czym przychodzą?

- Podstawowy problem jest taki, że wielu nie ma żadnych pytań i żyje tak, jak tamagotchi -z piosenki Taco Hemingwaya.

Są zamknięci.

- Tak! To zaczyna się przede wszystkim w rodzinie, kiedy w domu brakuje rozmowy. Nie ma głębokich relacji, a tworzy się taka klatka hodowlana, w której młodzi żyją, są karmieni, i jest im dobrze. Ale nie są społecznie przygotowani do wyzwań życia, do budowania głębokich więzi, zaufania, wielkoduszności.

Ani do rozmowy.

- Tak, dlatego właśnie tworzymy na przykład kurs Alpha. On jest taką bezpieczną przestrzenią do tego, żeby im to zaproponować. Mieliśmy też synod młodych przy okazji diecezjalnych spotkań. To też była taka okazja do spotkania i podzielenia się swoim zdaniem. Jeśli w ogóle pojawiają się pytania, to dotyczą relacji z Bogiem, problemów na modlitwie, wątków związanych z przeżywaniem seksualności, zwłaszcza u chłopaków. Pojawiają się pytania o to ,,kim ja jestem”. Im dalej jest się w takim towarzyszeniu, tym bardziej młodzi chcą się otwierać.

Działam też na Instagramie i tam pojawia się sporo pytań ludzi anonimowych. Ludzi, których nie znam, nie mam pojęcia, kim są, ale widzę, że w napięciu, nawet w środku nocy, stawiają przeróżne pytania. To najczęściej pytania z przedziału problemów psychicznych, relacji intymnych, aborcji, nie radzenia sobie ze sobą.

Takie trudne pytania.

- Tak. Wcześniej chciałem być wybawcą i działać w środku nocy. Jednak uświadomiłem sobie, że ja nie chcę prowadzić duszpasterstwa, które będzie pozbawione osobistego towarzyszenia. Teraz najczęściej tak się umawiamy, że jak ktoś coś pisze, to ja odpowiadam w ciągu dnia, daję okazję do rozmowy, przynajmniej telefonicznej, na moich warunkach i zasadach. Godzina czasu. A potem odsyłam taką osobę do kompetentnych osób w jej środowisku życia, żeby wyszła z pułapki wirtualnego świata.

Czyli potrzebne są relacje i potrzebny jest proces?

- Bardzo, a także grupa rówieśnicza. To jest dzisiaj zagwozdka: jak w rzeczywistości parafialnej, do której przychodzi pięciu młodych z przeróżnymi przeżyciami, dać doświadczenie przyjęcia, otwartości i zaufania. Moimi zdaniem większy sens ma w tej chwili organizowanie takich grup w dekanatach albo w grupach międzyparafialnych po to żeby zapewnić profesjonalną pomoc. Nie tylko grupom młodzieżowym, także małżeństwom. Wiem, że od razu pojawi się głos wielu księży o wyciąganiu ludzi z parafii - tylko że tych ludzi tam nie ma. A nawet jeśli są, to czują się tam samotni i za chwilę odpłyną. Lepiej skierujmy ich do takiego portu, w którym jest życie, zamiast naprawiać tę łajbę tylko dlatego, że zawsze tak było i że tu był zawsze port. Nie mam gotowych odpowiedzi, natomiast myślę, że ważniejsze jest rozeznawanie, w jaki sposób pomóc. Potrzebne jest tworzenie takich miejsc duszpasterskich zorganizowanych przez dorosłych parafian, zwłaszcza w miastach, ale na wsiach też.

Co jest dla księdza najcenniejsze w pracy z młodzieżą?

- Bardzo cenna jest dla mnie autentyczność młodych ludzi, którzy szukają żywej relacji z Bogiem. Przykład? Jest chłopak, który pierwszy raz od kilku miesięcy przychodzi do swojej parafii na mszę świętą. Spotyka młodych, którzy głoszą świadectwo. Słyszy, że w Kościele nie są tylko dorośli i starsi ludzie, ale że jest też takie miejsce dla młodych i można przyjść. I on przychodzi. To jest kurs Alpha, jedzie na niego dwie i pół godziny komunikacja miejską. Od paru tygodni, wychodząc po spotkaniu, mówi: "Nareszcie to, czego szukałem, znajduję we wspólnocie". W tym sensie, że może być sobą, coś współtworzy, jest wysłuchany, ma małą grupę wsparcia. To jest najcenniejsze- że jego potrzeba bliskości, duchowości, głębi, której szukał po omacku, została znaleziona, a jego szukanie było bardzo autentyczne. I to się dokonuje.

Potrzebne są otwarte miejsca dla młodych.

- No tak, tylko do tego potrzeba odpowiednich struktur. Dlatego chcemy zbudować Dom dla Młodych, bo nie mamy odpowiedniego miejsca. Warto szukać takich miejsc, które będą odpowiednie dla młodych i poważnie ich traktujące. Standard sporej części salek katechetycznych jest odrzucający. To nie jest poziom, który młodzi spotykają w kawiarni, czy restauracji. Im się salki nie kojarzą z tym, że to jest super miejsce, że są tam fantastyczni ludzie, planszówki, spotkanie, gdzie możemy się modlić wieczorem, i że ktoś na nich czeka w tych salkach. Nie chodzi też o to, żeby każda parafia tak wyglądała. To jest pytanie o wizje duszpasterstwa młodzieży, które czeka na młodych z profesjonalną codzienna pomocą. Jak to zrobić, żeby z tą ilością sił i zasobów materialnych, które mamy i które się zmniejszają, zaproponować konkrety, a nie tylko narzekać, że młodych nie ma w Kościele.

Brakuje miejsc, które czekają na młodych. Oni tam przyjdą tuzinami po szkole, tylko to musi być dobrze zrobione. Gdybyśmy byli korporacją, to mogłoby być jak McDonald. Nie chodzi o to, żeby spłycić przekaz, ale żeby przez tanią, dobrą kawę zachęcić na tyle, żeby ci ludzie wieczorem przyszli na formację, poszli do kościoła, który jest zaraz obok. Dobrej kawy za 2 zł napije się chętnie zarówno wierzący, jak i niewierzący. Wiem, że to brzmi trochę jak budowanie miasteczka kosmicznego na Marsie, ale wierzę głęboko, że to jest potrzebne. Chciałbym, żeby to usłyszeli czytelnicy Deonu. Duszpasterstwo młodzieży to nie jest wymysł jakiegoś księdza, a bardzo często w parafii młodzież to dodatkowe ,,hobby” księdza, a nie priorytet. Za 30 lat w polskim Kościele w parafiach będą głównie ci, których już dzisiaj uformujemy.

A co z teraźniejszością? Jaka jest najbardziej aktualna, bieżąca potrzeba duszpasterstwa?

- Szukamy Tico w gazie! To znaczy samochodu, który jest na gaz, będzie tani w utrzymaniu, jest z pewnej ręki, czyli od sprawdzonej osoby. Samochodu, żeby młodzi ludzie dowozili siebie na Alphę i na spotkania diecezjalne. Wielu by chciało dojechać, ale nie ma jak. Dlatego poszukujemy takiego samochodu, którym będziemy dowozić młodych. Pomagać tym ludziom działać.

Jakie jest księdza największe marzenie w sferze posługi duszpasterskiej dla młodzieży?

- Takim realnym marzeniem jest Dom dla Młodych. Takie miejsce, do którego młodzi ludzie przyjdą. Uważam, że w Polsce powinien być szereg takich miejsc. Takie coś już robi ksiądz Marek Muzyka w Kaliszu. Świetne to jest, że w mieście jest takie miejsce gdzie młodzi ludzie mogą przyjść, takie połączenie oratorium i kawiarni, gdzie po szkole dzieją się po prostu luźne rzeczy i gdzie jest tanio. Wszyscy przyjdą: niewierzący też, bo lubią pić dobrą kawę. To jest moje ogromne marzenie i jeśli komuś też gra to w sercu, to zapraszam do wspólnego poszukiwania.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ks. Marcin Paś: Duszpasterstwo młodzieży jest dla mnie dobrze przeżytą porażką
Komentarze (3)
ET
~E. T.
30 października 2022, 08:47
Zgadzam się. Ponad 20 lat temu ukończyłam liceum salezjańskie jako świetnie uformowany, gorliwy animator. Niestety zabrakło wspólnoty, w której jako młody dorosły mogłabym służyć i czerpać. I wszystko się rozjechało...
PR
~Ppp Rrr
28 października 2022, 14:46
Bardzo przyjemnie się czytało, ale to tylko teoria. Gdyby mnie, jako np. ósmoklasistę, chciał "mentorować w wierze" jakiś licealista, to bym mu przypomniał, że UCZEŃ NIE MA CZASU! A następnie bym spytał, do jakich szkół chodził, że po kilkunastu latach chodzenia jeszcze o tym nie wie. Pozdrawiam.
MP
Marcin Paś
28 października 2022, 23:00
Niekoniecznie. To co piszesz to Twoje życie. Jeśli byłbyś we wspólnocie katolickiej która proponuje Ci jako 17 Latkowi wsparcie, daje umocnienie w wierze i jedność to duża szansa ze chciałbyś wesprzeć młodszego kolegę. Może to doświadczenie dałoby Ci odwagę do zmiany otoczenia przez bycie z młodymi, a nie tylko anonimowe komentarz na topowym katolickim portalu?